czwartek, 3 listopada 2011

One shot: Again

Normalnie szaleję ostatnio z tym dodawaniem ficków! Zaczęłam go pisać we wrześniu zeszłego roku, teraz w październiku znalazłam przez przypadek parę pierwszych zdań i stwierdziłam, że chyba wypadałoby to skończyć. Tak więc powstało.
Dziś mam dobry humor, więc i dla odmiany powiem, że w miarę możliwości- TYM RAZEM- czuję się usatysfakcjonowana.
No i jak zwykle nie chce mi się sprawdzać, więc za wszelkie błędy z góry przepraszam.

~~

- ..Kyo, zdałbyś pozytywnie test wykrywacza kłamstw, nie podając ani jednej poprawnej odpowiedzi.- warknąłem, mierząc go gniewnym spojrzeniem i bezsilnie starałem się uporać z zamkiem spodni, który aktualnie się zaciął.
- Ah, nie mów, Kaoru, że ci się nie podobało, bo i tak w to nie uwierzę.- syknął przez zaciśnięte zęby, a na jego ustach pojawił się ten tak doskonale dopracowany, rażący wręcz swym jadem uśmiech. Pomógł mi z rozporkiem, przy okazji przesuwając boleśnie dłonią po moim kroczu; ledwo pohamowałem jęknięcie, odsuwając się momentalnie od wokalisty. Jego zadowolenie z samego siebie jednak nie ustępowało, a ja ponad wszystko tego w nim nienawidziłem. Pieprzony egocentryk. Zaskakujące było z jaką łatwością udało mu się odegrać przede mną tą całą szopkę o cierpiącym Daisuke, tylko po to, żeby jakoś mnie zwabić do tego niezbyt komfortowego schowka na miotły.
- Też żeś sobie miejsce wybrał.. Jak już bardzo miałeś ochotę na seks, to mogłeś się trochę wysilić.
Moje głośne westchnięcie rozległo się w tym żałosnym pomieszczeniu mierzącym dwa na dwa metry. Puściłem Kyo przodem, doskonale zdając sobie sprawę, że ruszenie jako pierwszy- a co za tym idzie, odwrócenie się do niego tyłem- w tym wypadku może być aż nazbyt niebezpiecznie.
Kiedy weszliśmy z powrotem do studia, trzy pary oczu od razu skierowały się na nas.
- Gdzie byliście? Szukaliśmy was!- powiedział od razu Toshiya, odkładając na stolik filiżankę, którą uprzednio trzymał przy ustach.
- Miałem małą sprawę do naszego lidera.- odparł od razu Kyo, posyłając znaczące spojrzenie Daisuke. Ten momentalnie spuścił wzrok, a jego twarz zrobiła się jakaś.. Smutna. Nishimura, zginiesz w cierpieniach z moich rąk, przysięgam ci to.

Siedziałem w salonie, sącząc powoli wino i ciesząc się ogarniającą w okół ciemnością. Starałem się skleić jakoś myśli, ale tym razem przychodziło mi to z ogromnym trudem. Myślałem o Die'u, o tym co powinienem w związku z nim zrobić.. Samolubnie marzyłem o tym by był mój, a Tooru usilnie starał się do tego nie dopuścić. I za cholerę nie miałem pojęcia dlaczego. Drażnił mnie, drażniła mnie cała ta chora sytuacja. A ja, głupi, za każdym razem mu ulegałem!
 Pociągnąłem tym razem porządny łyk wina, a przed oczami pojawił mi się uśmiech Daisuke. Ten cudowny, beztroski uśmiech, który tak ochoczo prezentował przed każdym. Ile bym dał, żeby mieć go dla siebie.. Nie tylko uśmiech, chciałem go całego. Niekiedy budził we mnie czułość, innym razem pożądanie, które ciężko było mi powstrzymać. A które perfidnie wykorzystywał Kyo.. Cóż, jestem tylko człowiekiem. Komplikującym sobie życie człowiekiem. Czyż nie łatwiej byłoby zwyczajnie wyznać mu swoich uczuć? To rozwiałoby wszelkie wątpliwości, wiedziałbym na czym stoję, miałbym porządny pretekst, żeby raz na zawsze kopnąć Nishimurę w dupę. Niestety te słowa nigdy nie chciały przejść przed moje gardło.. Włączała mi się jakaś beznadziejna blokada, która za nic nie chciała się zwolnić. A miałem tyle pragnień z nim związanych..
 Wstałem leniwie i ruszyłem w kierunku łazienki, z zamiarem wzięcia długiej, gorącej kąpieli, odkładając lampkę po drodze na komodzie. Kiedy już sięgałem po klamkę, w mieszkaniu rozległ się dzwonek mojej komórki. Zakląłem w myślach, jednak ruszyłem szybko odnaleźć telefon, podirytowany jego natrętnym dźwiękiem.
- Czego?- spytałem, przykładając palce wolnej dłoni do skroni i rozmasowując ją stopniowo. Czasem pomagało mi to w sytuacjach tych mniej stresowych.
- A co tak nieuprzejmie?- dobiegł mnie głos po drugiej stronie słuchawki. Z nerwów przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze.- Czekasz na mnie?
- Wiesz, że nie.
- Zaraz będę u ciebie, możesz rozgrzewać łóżko!- zakrzyknął z przesadnym wręcz rozentuzjazmowaniem. Nie miałem pojęcia co tym razem się święci i nawet nie chciałem tego wiedzieć.
- Daj sobie spokój i kładź się własnego łóżka, bo znów będziesz miał problem, żeby zwlec tyłek i dostarczyć go o właściwej porze na próbę.
- Lubisz mój tyłek, prawda?- nie wiem jakim cudem, ale przez słuchawkę wręcz widziałek jego uśmiech pełen jadu.
- Nie znoszę.
- Oh, naprawdę?- spytał, z udawanym zawodem.- A zawsze tak chętnie go posuwasz..
- Kyo! Spoważniej w końcu i zajmij się swoim życiem!- krzyknąłem, mając już dosyć jego drażniących moje nerwy przekomarzanek i rozłączyłem się od razu, nie chcąc wiedzieć co ma mi na to do powiedzenia. Do migreny był w stanie doprowadzić mnie szybciej, niż do orgazmu.
 Po kilku chwilach wszedłem w końcu do wanny, zanurzając się w przyjemnie gorącej wodzie. Zacząłem pomału się rozluźniać, było mi przyjemnie.. Przyjemnie, do momentu, w którym nie usłyszałem charakterystycznego dźwięku przekręcanego zamka. Wtedy zagotowało się we mnie bardziej, niż wynosiła temperatura wody, w jakiej właśnie siedziałem. Nie musiałem długo czekać, żeby do łazienki wśliznął się Tooru.
- Skąd..
- Skąd mam klucz?- uprzedził moje pytanie, siadając na brzegu wanny i przesuwając dłonią po moim torsie. Strzepnąłem ją od razu.- Pożyczyłem sobie kiedyś jak u ciebie byłem.
- Pożyczyłeś, dobre sobie!- prychnął, odwracając głowę.- Mógłbyś podać mi ręcznik? Przy tobie nawet chwila relaksu jest niemożliwa.
- Ręcznik? A nie wolałbyś, żebym się przyłączył?- spytał, w geście zachęcenia kołysząc biodrami. Mały, wstrętny chochlik!
Nie odpowiedziałem mu na to. Wyszedłem z wanny i sam chwyciłem ręcznik, od razu owijając nim biodra.
- Mam cię już serdecznie dosyć, kiedy w końcu to zrozumiesz?
- Prędzej do ciebie dotrze, że nie łatwo się mnie pozbyć.- odpyskował, przybierając jeden ze swoich wyćwiczonych uśmiechów. Z ogromną przyjemnością naprostowałbym mu zęby za ten uśmiech, nawet już zaciskałem pięści, z trudem nad sobą panując. Potrafił doprowadzić mnie do białej gorączki w ułamku sekundy, samym faktem, że był. I wiem, że ja też momentami działałem mu na nerwy, jednak on lepiej to maskował. Nie chciał dawać mi tej samej satysfakcji, jaką czerpał ode mnie. Pieprzony egocentryk.
 Raptem na chwilę straciłem czujność, i nim się właściwie zdążyłem zorientować, ten już przypierał mnie do ściany i mimo, że był mniejszy, ja nie mogłem się ruszyć.
Zamknąłem oczy. Zaczerpnąłem głośno powietrza.
 - Puść mnie.- powiedziałem stanowczo, z niepodobnym wręcz do siebie opanowaniem. Nie posłuchał, czego akurat można było się spodziewać i przesunął dłonią wzdłuż mojego ciała. Poczułem zupełnie w obecnej sytuacji niepożądane łaskotanie, kiedy przesuwał opuszkami palców po moim podbrzuszu. Coraz niżej.- Puść..
Dalej mnie nie słuchał, a moja próba wyswobodzenia się z silnego uścisku kończyła się niepowodzeniem. Skąd on, do cholery brał tyle siły? Czułem jak wsuwa dłoń za materiał ręcznika, już miałem znów spróbować się wyrwać, kiedy to nagle znów zadzwonił mój telefon, a Kyo zamarł z bezruchu. Wykorzystałem ten moment i już zaraz stałem wolny, z komórką w dłoni.
- Słucham?- spytałem, orientując się przy okazji czy Nishimura znowu czegoś nie kombinuje. On jednak stał spokojnie, opierając się ramieniem o ścianę i mierząc mnie wzrokiem.
- Kaoru..?- usłyszałem po drugiej stronie słuchawki niepewny głos, tak dobrze mi znany..
- Die! Coś się stało?
- Właściwie to mam do ciebie ogromną prośbę..- powiedział cicho, wręcz widziałem przez słuchawkę jak w okół palca okręca sobie kosmyk włosów. Zawsze tak robił kiedy się stresował.- Czy mógłbym się u ciebie zatrzymać na jakieś kilka dni? Sąsiadom z góry pękła rura i zalało mi całą łazienkę..
Przez chwilę zastanawiałem się czy aby na pewno dobrze usłyszałem, czy przypadkiem zwyczajnie chciałem to usłyszeć. Taka okazja, by mieć go więcej..
- Jasne. Jutro po próbie możemy poje..
- Właściwie..- przerwał mi energicznie w pół słowa, jednak zaraz znowu się zaciął.- Właściwie, to czy nie mógłbym przyjechać za jakieś pół godziny?- z każdym słowem zniżał coraz bardziej głos.
 Zakręciło mi się w głowie, spojrzałem szybko na Kyo, który niewzruszony dalej kontemplował mnie wzrokiem.
- Nie ma sprawy, czekam.- odparłem, po czym całkiem odruchowo się rozłączyłem. Teraz miałem tylko jeden cel.- Kyo, musisz już iść.
- Czyżby nasz słodziak miał cię odwiedzić?
- Nie twoja sprawa, po prostu wyjdź.
- Moglibyśmy zaczekać na niego razem.- szedł już w moim kierunku, jednak ja wyminąłem go i otworzyłem drzwi.
- Nie chcę się powtarzać.- posłał mi gniewne spojrzenie, kiedy mnie mijał, jednak posłusznie opuścił moje mieszkanie.
- Tylko nie myśl, że to na tym koniec.
- Tak, tak, oczywiście.- pokiwałem głową i zamknąłem drzwi. Oparłem się o nie plecami i odetchnąłem z ulgą. W końcu poszedł.. Miałem go serdecznie dosyć od razu, kiedy tylko pojawiał się na horyzoncie. Od dłuższego czasu nie dawał mi spokoju, wpieprzał się z butami w moje życie i mieszał jak tylko potrafił. Wyłącznie dla własnej chorej satysfakcji. Bo nic innego z pewnością nie mógłby z tego mieć.
Potrząsnąłem głową, dochodząc do wniosku, że to nie czas myśleć na ten temat i poszedłem się ogarnąć. Akurat w momencie kiedy zapinałem ostatni guzik koszuli, dobiegło mnie ciche pukanie. Od razu poszedłem otworzyć; miło było ujrzeć Daisuke wchodzącego do mojego domu z walizką pełną swoich rzeczy..
- Naprawdę przepraszam cię za to najście.. Mam nadzieję, że nie będę ci przeszkadzał.- wymamrotał pod nosem, ściągając buty.
- Gdybyś miał mi przeszkadzać, nie pozwoliłbym ci tu teraz być.- uniosłem brew, biorąc od niego całą wypchaną, średnich rozmiarów torbę.- Tylko jest jeden problem..
- Mm, jaki?
- Kanapa w salonie jest strasznie niewygodna. Nie masz nic przeciwko, żebyśmy spali razem w mojej sypialni?
- Ah, oczywiście, że to żaden problem! Swoją drogą.. Jak ja ci się odwdzięczę, Kaoru?
- Zobaczysz, jeszcze będzie okazja.- uśmiechnąłem się kątem ust i zaniosłem jego rzeczy do sypialni.

Obudziłem się nad ranem. Die spał obok mnie, z kołdrą przykrywającą tylko jedną nogę i koszulką podwiniętą tak, że odkrywała brzuch. Jego wargi były lekko rozchylone i mruczał coś cicho. Mimowolnie podparłem się na jednej ręce, uśmiechając nieświadomie i leżałem tak, nie będąc w stanie oderwać od niego wzroku. Widok był rozczulający. Chciałem go teraz dotknąć, pocałować.. Jednak jego reakcja na pewno nie byłaby satysfakcjonująca, dlatego wolałem pozostać w takiej pozycji w jakiej się znajdowałem. Patrzyłem na niego, wyobrażając sobie, że jest mój. Że mogę zrobić z nim co tylko mi się podoba, a on jest z tego jak najbardziej zadowolony. Że oddaje mi się w każdy możliwy sposób, a ja łapczywie biorę dla siebie jak najwięcej. Że nie muszę się przed niczym powstrzymywać, nie muszę hamować swojego pragnienia. Marzenia..
 Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem ponownie. Kiedy otworzyłem oczy, było już przed siódmą, a miejsce obok mnie puste, starannie zaścielone. Od razu wygramoliłem się spod kołdry i wyszedłem z sypialni. Przywitał mnie przyjemny zapach, ciągnący za sobą do kuchni. Bez zastanowienia tam podszedłem, zastając Daisuke przy kuchence.
- Co ty robisz?- spytał, unosząc jedną brew w małym zaciekawieniu.
- Kaoru!- Die podskoczył, ledwo co nie opuszczając miski, którą trzymał właśnie w ręce.- Przestraszyłeś mnie.. Lubisz naleśniki?
- Twoje zjem z chęcią.- uśmiechnąłem się szeroko, co raczej nie było do mnie podobne i spojrzałem na stół. Stały na nim dwie filiżanki z kawą.- Dobra byłaby z ciebie żona, Die.- zaśmiałem się i zasiadłem przy stole, chwytając za jedną z filiżanek. Upił kilka małych łyków i odstawiłem ją z powrotem. Było pyszne.
- Nie żartuj ze mnie.- czerwonowłosy również się zaśmiał.
Nie musiałem długo czekać, a na stole pojawił się talerz z naleśnikami. Nigdy nie przepadałem za nimi, jednak te, które zrobił Die naprawdę mi smakowały. Ponad to, czułem się jak we śnie.. Spędzamy oboje noc w moim łóżku, budzę się, a w kuchni czeka już na mnie ukochana osoba, ze śniadaniem, które potem wspólnie jemy.. To nie może być rzeczywistość, Niikura, obudź się, nim za bardzo ci się spodoba i nie będziesz chciał wrócić do poprzedniego stanu rzeczy!
- Wyspałeś się?- spytał niespodziewanie Die między jednym kęsem a drugim.
- Jak nigdy.

Kiedy weszliśmy do studia, pozostała trójka już czekała. Naprawdę byłem zdziwiony, że Kyo też przyszedł punktualnie, jednak wolałem tego nie roztrząsać, żeby przypadkiem akcie różnych swoich złośliwości następnym razem nie przyszedł wcale.
- Oho, co to się stało, że przychodzicie razem?- spytał uszczypliwym tonem Kyo, unosząc kącik ust w krzywym uśmiechu.
- Zalało mi łazienkę, więc Kaoru zgodził się, żebym pomieszkał z nim przez kilka dni.- odparł od razu szczerze gitarzysta, a ja na pytające spojrzenia Toshiyi i Shinyi odpowiedziałem zwykłym wzruszeniem ramionami.
Podszedłem właśnie do swojej gitary i już brałem ją ze stojaka, kiedy usłyszałem gdzieś przy swoim uchu nieśmiałe odchrząknięcie Toshiyi. Odwróciłem się od razu i zmierzyłem go podejrzliwym wzrokiem.
- Czego chcesz?
 - No bo ja tak chciałem spytać w imieniu swoim i Shina, czy..- tam się zająknął, tu się zaciął, cały czas przy tym kręcąc w miejscu, zupełnie jakby miał jakąś nadpobudliwość ruchową.
- Czy?- ponagliłem go niecierpliwie, przechylając przy tym lekko głowę.
- Czy nie moglibyśmy odwołać dzisiaj próby.. Bo widzisz, zdarza nam się to cholernie rzadko, a dzisiaj jest dla nas ważny dzień..
- Odmawiam.
- Ale Kaoru..- widziałem jak jego oczy zaszkliły się. Przeklinam cię, Hara, ty bezwstydniku.
Dobrze wiedziałem, że to tylko taka jego gra, jednak mimo to westchnąłem ze zrezygnowaniem.
- Niech będzie.- machnąłem ręką i odwróciłem się od niego, nawet nie chcąc patrzeć na ten wyraz euforii, który z pewnością teraz rysował się na jego twarzy. Kiedy jednak w końcu już rozejrzałem się po studiu, byłem w nim tylko ja i Die.
- Szybko się zmyli.- pokręciłem głową, przez chwilę zastanawiając się jak mogę ich zmęczyć następnego dnia.
 - Może pójdziemy do jakiejś kawiarni na ciasto?- entuzjazm Daisuke od razu odwiódł moje myśli od tamtej trójki i całkowicie skupił uwagę na nim samym. Był rozczulający do granic możliwości.- Mam ochotę na coś słodkiego..

Minęło dwa i pół tygodnia, odkąd Die zadzwonił do mnie z prośbą, żebym pozwolił mu u siebie pomieszkać przez jakiś czas. Jego łazienka dalej była nie wyremontowana, a ja modliłem się w duchu, żeby to przypadkiem nie stało się za szybko. Wbrew pozorom bardzo zbliżyliśmy do siebie przez ten czas. Mimo, że może wydawać się to niewiele, to cały czas przebywaliśmy w swoim towarzystwie, większość rzeczy robiliśmy razem, nie odstępowaliśmy siebie na krok. Z każdą chwilą uzależniałem się od jego osoby coraz bardziej, chciałem go coraz więcej i na coraz więcej sobie pozwalałem. Bo w końcu ile można się powstrzymywać, mając osobę, którą się kocha przy sobie dwadzieścia cztery godziny na dobę? Nawet Kyo oznajmił mi, że chyba da sobie na razie spokój, że Die z pewnością mi się niedługo znudzi, a wtedy z pewnością wróci po więcej. Widać nie zawsze był taki nieomylny za jakiego się uważał.
Tego dnia siedziałem sam, bo Die pojechał do swojego mieszkania, sprawdzić jak ekipa remontująca ma się z robotą. Trochę go nie było, więc pomyślałem, że nie idzie najlepiej i musi ich wszystkich ustawiać po kątach. Kiedy wrócił, akurat zaczęło się ściemniać. Wszedł do salonu i usiadł na kanapie tuż obok mnie; od razu przeniosłem swój wzrok z telewizora na jego czarującą buźkę.
- Remont już został skończony, więc mogę wracać do domu..- powiedział niespodziewanie, a ja nie byłem pewien czy aby na pewno dobrze usłyszałem.
- Co?
- No remont.. Skończony..- uśmiechnął się delikatnie i powoli wstał z kanapy.- Pójdę spakować swoje rzeczy i już zaraz mnie nie ma..
Chciał właśnie wyjść z salonu, a ja całkiem odruchowo, zupełnie nad sobą nie panując, chwyciłem go za nadgarstek, tym samym przytrzymując. Dotarło do mnie co zrobiłem dopiero w momencie, kiedy ten odwrócił się gwałtownie, spoglądając na mnie z zaskoczeniem.
- Kaoru..?
Puściłem od razu jego rękę, kręcąc przy tym lekko głową. Coś ty do cholery zrobił, Niikura?! Miałeś okazję.. Miałeś w końcu okazję powiedzieć co czujesz, miałeś okazję powiedzieć, że nie chcesz żeby zabierał swoje rzeczy, że wolisz, aby został tu z tobą. Ale oczywiście tak samo mocno te słowa nie były w stanie przejść przez moje gardło!
- Nie, nic..
Skinął niepewnie głową i poszedł się spakować. Nie minął kwadrans, a on już stał z torbą przy drzwiach.
- Naprawdę nie wiem jak mam ci się odwdzięczyć.- odparł, wzdychając przy tym głęboko.
- Daj spokój, nie ma sprawy.- wzruszyłem ramionami, otwierając mu drzwi.- Jesteś pewien, że nie chcesz zostać chociaż do jutra?- miałem cichą nadzieję, że jednak jeszcze zmieni zdanie, ale umiejętnie starałem się nie dać tego po sobie poznać.
- Nie, ale już pójdę.- uśmiechnął się przepraszająco, po czym cmoknął mnie w policzek i niemalże uciekł z mojego mieszkania. Stałem przez chwilę jak wryty, trochę zaskoczony tym najdrobniejszym chyba z możliwych aktów czułości, jednak.. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Zupełnie jak głupia nastolatka, która przeżywa swoją pierwszą miłość..
Zamknąłem drzwi i poszedłem do kuchni po piwo.

Minęło kolejnych kilka dni. Moje mieszkanie stało się puste, czułem jak wraz z Daisuke odeszło z niego całe życie. Cóż za ironia losu, w końcu jesteśmy tylko przyjaciółmi, ponad to mieszkał u mnie wyjątkowo krótko. A mimo wszystko tak strasznie mi go brakowało..
Właśnie zakończyła się kolejna próba, podczas której, jak zwykle ledwo co nie ukręciłem głowy Toshiyi za ciągłe zapominanie kiedy ma wejść, bądź Kyo, który strzelał fochy i stwierdzał co jakiś czas, że to pierdoli i idzie do domu, bo nie będzie pracował w takich warunkach, kiedy to ja w ogóle mam czelność go o coś upomnieć! Miałem dość, ten człowiek naprawdę był w stanie wykończyć psychicznie nawet najbardziej zrównoważoną osobę. W nerwach kazałem im wszystkim zbierać się do domu, jeśli chcą w ogóle tam wrócić w jednym kawałku. Toshiya ulotnił się pierwszy, ciągnąc za sobą Shinyę, zupełnie jakby w akcie jakiegoś ratunku. Kyo zaległ na kanapie, a Die szukał czegoś pod fotelem. Spoglądałem chwilę na niego, stwierdzając, że muszę z nim porozmawiać.
- Kyo, wyjdź.- powiedziałem, przenosząc wzrok na wokalistę. Czułem na sobie spojrzenie Daisuke, jednak zupełnie to zignorowałem.- Nie słyszałeś?
- Ależ ty dzisiaj wrażliwy.- odparł z ironią i wstał, zaraz potem opuszczając pomieszczenie.
Die podniósł się z podłogi, wpatrując się we mnie z troską.
- Coś się stało?
- Tak, stało i to bardzo dużo. Tylko nie wiem co w tym wszystkim jest najgorsze. Jestem skończonym kretynem, który nawet nie umie mówić o tym co czuje.- wziąłem głęboki wdech i zrobiłem krok do przodu, chwytając go za ramiona.
- Kocham cię, Kaoru.- powiedział nagle, a mnie momentalnie zatkało, mimo że w końcu udało mi się na coś zdobyć i miałem mu tyle do powiedzenia. Wszystkie słowa, które tyle czasu układałem w logiczną całość nagle straciły cały swój sens, rozsypały się i za nic w świecie nie byłem w stanie pozbierać ich ponownie.
 - Co Ty powiedziałeś?- spytałem od razu, nie wierząc własnym uszom. Nie odpowiedział mi, tylko pocałował. Byłem.. Oniemiały. Z początku czułem się jak we śnie, który zaraz pryśnie niczym bańka mydlana, jednak nie zastanawiałem się długo; zsunąłem dłonie na jego biodra, przyciągając tym samym bardziej do siebie i zdecydowanie pogłębiając tę delikatną pieszczotę jaką mnie obdarzył. W końcu.. W końcu smakowałem jego ust, w końcu mogłem go dotknąć jak chciałem, poczuć jego ciepło, bliskość. Nie spodziewałem się.. Naprawdę, jednak teraz za nic w świecie nie zamierzałem wypuszczać go z rąk.

środa, 26 października 2011

One shot: What Should I Do

Po pierwsze: Ze specjalną dedykacją dla Małgolinka, bo bardzo mnie prosiła, żebym napisała coś dla niej właśnie z tym pairingiem.
Po drugie: Podziękowania należą się także Karolinie, bo już nawet ona stwierdziła, że powinnam w końcu coś napisać.
Po trzecie: Jak zwykle wyszedł mi przerażający shit, jednak i tak wymówię tę paskudną formułkę pt. "Miłego czytania! "
Po czwarte: Nie, nie mam siły sprawdzać błędów w tym tekście.

~~

Była piękna, styczniowa noc. Ruiza siedział na parapecie, opatulony szczelnie w gruby koc, trzymając kubek z gorącą jeszcze herbatą między dłońmi. Z zafascynowaniem obserwował to co działo się za oknem. Kochał zimę.. Patrzył jak białe, puszyste płatki powoli spadają, tworząc piękny, nienaruszony dywan, mieniący się kolorami w słabych światłach pobliskich latarni.
Gdy w pokoju niespodziewanie rozbłysło światło, zwrócił swój wzrok ku Asagiemu. Ten podszedł do niego z uśmiechem, układając jedną dłoń na kolanie blondyna; ucałował go w czoło, mrucząc przy tym pod nosem.
- Nigdy ci się to nie znudzi?- spytał, na co Ruiza pokręcił zdecydowanie głową.
Zadrżał na powiew chłodu, bijący od okna, przy którym siedział.
- Kochanie.. Chodź, rozgrzeję cię.- wokalista ostrożnie zabrał od partnera herbatę i poczekał aż ten zejdzie z parapetu. Wtedy przyciągnął go do siebie, układając dłonie na jego zgrabnych biodrach. Gitarzysta objął rękoma szyję ukochanego i wpił się w jego wargi. Jakże on jest uwielbiał.. To co Asagi był w stanie był w stanie z nimi zrobić, to jaką rozkosz u niego wywoływał, było nie do opisania. Poczuł jak dłonie wokalisty wślizgują się pod jego koszulkę i drażnią swym dotykiem delikatną skórę. Chciał go poczuć w sobie.. Mocno, intensywnie. Był jego marzeniem, nigdy nawet by nie przypuszczał, że się ono spełni. A teraz stał przed nim, pragnąc go tak samo bardzo.
 Asagi podwinął koszulkę Ruizy, by zaraz rzucić ją niedbale na podłogę. Z nie małą satysfakcją wyczuwał jak tego przechodzą dreszcze. Ubóstwiał te wszystkie niepozorne reakcje. Ubóstwiał wszystkie chwile, w których mógł czuć, że ma blondyna dla siebie na wyłączność. Ubóstwiał kiedy oboje zapominali o całym świecie, skupiając się tylko na sobie. Zacierała się rzeczywistość i pojawiali się we własnym świecie, do którego nikt nie miał wstępu. Ruiza także nie próżnował i pewnym ruchem rozpiął spodnie swego wybranka, zsuwając je z niego i zabrał się za rozpisanie guzików koszuli, którą ten jeszcze miał na sobie. Zaczął składać leniwe wręcz pocałunku na szyi Asagiego, co jakiś czas zasysając się na jego gładkiej skórze. Lubił go znakować.
Niespodziewanie Asagi zdarł z niego resztę ubrania, obracając tyłem do siebie i opierając o ścianę. Pozbył się swojej bielizny i jednym pewnym ruchem, bez zbędnych uprzedzeń wszedł w blondyna, wywołując tym samym u niego głośny, gardłowy jęk. Niemal od razu zaczął poruszać biodrami, raz szybciej, raz wolniej, chcąc rozkoszować się różnobarwnymi odgłosami kochanka. Rui uniósł nieco rękę i wplątał palce w czarne włosy wokalisty, czując zalewające gorąco. Przyjemnie kręciło mu się w głowie, a pragnienie z każdą chwilą wzrastało coraz bardziej. Uginały się pod nim kolana.. Poczuł jak Asagi całkowicie przywiera do niego swoim ciałem, obejmując ciasno rękoma wokół pasa, a jednocześnie jego ruchy stały się gwałtowniejsze. Umiejętnie natrafiał na prostatę Ruizy, sprawiając, że dzikie jęki nie miały końca. Oboje dyszeli przy tym ciężko, w spazmach tych nieopisanych przyjemności usiłując łapać powietrze. W końcu, czując, że dalszemu powstrzymywaniu szczytowania nie dadzą rady, doszli, niemalże jednocześnie.
Przez dłuższą chwilę trwali tak w bezruchu, starając się przynajmniej uspokoić oddech. Bezustannie napawali się sobą nawzajem..

Wokalista siedział sam w studiu, dopracowując kilka nowych tekstów piosenek. Było już po dziesiątej, najlepiej myślało mu się kiedy otaczały go cisza i spokój. Toteż zdziwił się kiedy drzwi nagle się otworzyły i pojawił się w nich Tsunehito.
- Co ty tutaj robisz?
- Mógłbym spytać cię o to samo, już dawno powinieneś być w domu.- zaśmiał się basista, zamykając za sobą drzwi i zajmując zaraz miejsce tuż obok Asagiego. Jak gdyby nigdy nic, chwycił kartki, które leżały na stole, z przynależną dla siebie gracją i zaczął je przeglądać.- No, no, ale za to widzę, że nie próżnujesz.
- Nie siedzę tu, żeby się obijać.- stwierdził starszy z mężczyzn, wzruszając przy tym ramionami. Tsunehito puścił tę uwagę mimo uszu.
Przez dłuższą chwilę w studiu panowała cisza. Nie jedna z rodzaju tych niezręcznych, a drażniących faktem, że jest.
- Za co ty go w ogóle kochasz?- spytał bez ogródek Tsune, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Asagi spojrzał na niego z pełną powagą, unosząc w znaczącym geście jedną brew.
- A co się stało, że zadajesz mi tak głupie pytania?
- Nic się nie stało.
- Więc?
 - Po prostu zastawiam się w czym on jest lepszy ode mnie.- wymruczał niskim tonem, a na jego usta wkrał się perfidny uśmiech. Nim wokalista zdążył zareagować, ten już siedział okrakiem na jego kolanach, przytrzymując mocno za nadgarstki. Był zdezorientowany, zupełnie zaskoczony, nie wiedział co ma teraz zrobić..- Albo.. Albo po prostu ty zwyczajnie nie zauważyłeś jeszcze kto jest lepszy.
- Daj spokój i zejdź ze mnie natychmiast!
- Ale dlaczego? Nie chciałbyś spróbować czegoś nowego?- znacząco przybliżył się do niego, oblizując przy tym wargi.- Na pewno o tym myślałeś..
- Tak się składa, że nie. Za kogo ty mnie, do cholery masz?!- Asagi czuł jak zaczyna wzbierać w nim złość, usiłował zepchnąć z siebie basistę, jednak ten wprawił go w osłupienie, łącząc ich usta w pocałunku.
Bez ogródek wsunął język w usta starszego mężczyzny i ułożył dłoń na jego karku, starając się powstrzymać od ewentualnego odsunięcia.Trwało to chwilę, jednak zdawało się być beznadziejną wiecznością. Kiedy wokalista miał już porządnie zareagować, w pomieszczeniu rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Oboje spojrzeli w owym kierunku, a jeden z nich z przerażeniem dostrzegł Ruizę. Wiedział jak to wyglądało, wiedział, że ten zapewne nie da mu dojść do słowa, wiedział w jak żałosnej pozycji się właśnie znalazł.
- Jak mogłeś..- wyszeptał gitarzysta, bardzo cicho, niemal niedosłyszalnie.
Asagi poderwał się momentalnie z miejsca, nie ważąc na Tsunehito, który runął solidnie na podłogę.
- To nie tak jak myślisz.- wypowiedział tę okropną formułkę, która zawsze ma swój udział podczas przyłapania na zdradzie. Jednak tym razem była przecież prawdziwa.
 Zgodnie z przypuszczeniami, Ruiza wycofał się ze studia, jeszcze nim partner zdążył do niego podejść. Wybiegł za nim na korytarz, ale tego już nigdzie nie było. Był wściekły na siebie, tak samo jak wściekły był na basistę. Nie powinien był dopuścił do tak niefortunnego rozwoju sytuacji, powinien się bezpiecznie wycofać, zwłaszcza, że dobrze widział jak ostatnio Tsune zachowuje się względem niego.
Wrócił szybko po kurtkę, rzucając pełne nienawiści spojrzenie mężczyźnie, który teraz- jak gdyby nigdy nic- siedział na kanapie, wpatrując się w niego swymi ogromnymi oczyma, uśmiechając się przy tym uprzejmie.
- Zapłacisz mi jeszcze za to.

Zupełnie nie wiedział gdzie ma iść, co ma ze sobą zrobić. Nie chciał wracać do domu, bo zdawał sobie sprawę, że Asagi pewnie w pierwszej kolejności pojedzie właśnie tam, jeśli w ogóle przyjdzie mu na myśl, żeby go szukać. Zatem, nie do końca świadomie zaszedł w miejsce, w którym po raz pierwszy wyznali sobie uczucia. Był to niewielki park, aczkolwiek zachwycał swoim bogactwem. Nawet teraz, kiedy go nie prezentował, wyglądał olśniewająco pod białym puchem. Ruiza nie ważył zupełnie na to jak zimno było i że śnieg znowu zaczynał sypać, pokrywając pomału jego blond włosy. Ogarniało go jakieś nieokreślone uczucie, przytłaczało go. Może jednak powinien pozwolić chociażby dojść mu do słowa.. Nie, to bez sensu. Dobrze widział co się stało i nie zamierzał tego tolerować. Zbyt wiele razy przeżył podobne sytuacje, żeby od nowa przechodzić przez to samo. Za bardzo bolało, zdecydowanie nie miał już na to wszystko nerwów.. Postanowił jak najszybciej spakować swoje rzeczy i się wynieść. Przynajmniej na jakiś czas..

- Hiroki aby na pewno nie będzie miał nic przeciwko?- spytał Ruiza, szukając czegoś w swojej torbie.
- Nie martw się o to, rozmawiałem z nim.- uśmiechnął się szeroko Hidezou i zmierzwił włosy przyjaciela.
- Mam u ciebie dług wdzięczności..- westchnął głęboko i gdy tylko wygrzebał swój ukochany koc, owinął się nim i opadł ciężko na kanapę.
- Daj spokój. Postawisz mi flaszkę i będzie po sprawie.
Ruiza zaśmiał się, wcale nie będąc zdziwionym taką odpowiedzią. Już miał zaserwować jedną z serii swoich inteligentnych ironii, jednak ktoś zapukał w tej chwili do drzwi. Spojrzeli po sobie nieco zaskoczeni.
- Czyżby Hiro miał wpaść?- rzucił Ruiza, kiedy drugi gitarzysta ruszył w kierunku drzwi.
- Nie mam pojęcia!
Kiedy otworzył mieszkanie, w progu przywitał go Asagi, patrząc na niego naglącym spojrzeniem.
- Jest Ruiza?
- Jest. Ale nie jestem pewien czy to dobry pomysł, byś się teraz z nim widział..- odparł niepewnie brunet, drapiąc się z tyłu głowy.
- Proszę..
Westchnął z rezygnacją i uchylił lekko drzwi, gestem ręki zapraszając wokalistę do środka. Ten nawet nie ściągnął butów, tylko od razu podążył do salonu.
- Co ty to robisz..- wymamrotał Rui, podnosząc się jakby całkiem odruchowo z miejsca.
- Chcę żebyś mnie wysłuchał, przestał się wygłupiać i wrócił do domu.- dało się słyszeć ciężkie westchnięcie sygnalizujące bezradność. Przez chwilę oboje milczeli, Asagi zbierał się w sobie by w końcu powiedzieć coś sensownego.- Ruiza.. Ty.. Wszystko źle zrozumiałeś, ja..
- Nie chcę tego słuchać.- przerwał mu od razu i przyłożył dłonie do uszu, jakby to w obronnym geście przed tnącymi jak nóż słowami.
- Pozwól mi..
- Nie, wyjdź stąd!

Przerażająca ciemność, chłód bijący od ścian, łzy cieknące po policzkach, uporczywe ściskanie poduszki, łkając przy tym przez swój niespokojny sen. I to cholerne zderzenie z rzeczywistością, kiedy otwierasz oczy i wpadasz w jeszcze gorszy wir, uświadamiając sobie, że straciłeś wszystko. Że budzisz się sam, że jesteś sam. Ból, rozrywający serce, kiedy zawodzisz się na ukochanej osobie, bądź czujesz się od niej odtrącony. Kiedy gdzieś wymyka ci się z rąk cały twój świat, odchodzi od ciebie część duszy i całe serce, niczego po sobie nawet nie zostawiając. W kółko zadajesz sobie pytanie czy aby na pewno jest już za późno by wszystko odratować, przywrócić do starego porządku, ale za nic nie jesteś w stanie na nie odpowiedzieć. Boisz się spróbować, boisz się kolejnego rozczarowania.. I to w jakiej sprawie..

Intensywne słońce wdzierało się do sypialni Asagiego, budząc go i przypominając o ostatnich wydarzeniach. Wyciągnął rękę, dotykając drugiej połowy łóżka, jakby chcąc się upewnić czy jego ukochany przypadkiem nie śpi tuż obok, jednak napotkał tylko zimno.. Westchnął ze zrezygnowaniem, naciągając kołdrę na głowę i starając się zapanować nad gwałtownym uderzeniem smutku. Był bliski płaczu, jednak umiejętnie go hamował. Jakby to w końcu wyglądał, gdyby dorosły facet rozryczał się niczym małe dziecko? Tak bardzo do niego tęsknił.. Tak bardzo chciał go przytulić, zaciągnąć się jego zapachem, poczuć znów smak jego ust.. I to wszystko odebrało mu jedno, pieprzone nieporozumienie. Modlił się w duchu o to, żeby to się w końcu wyjaśniło.. Miał cichą nadzieję, że jednak jeszcze wszystko się ułoży. Że Ruiza mu uwierzy, że wróci. Że znów będzie i uda mu się doprowadzić też sprawę do końca, tak że już nic, ani nikt nie będzie mącił ich spokoju. Miał nadzieję..

 W studiu było strasznie zimno, bo parę godzin wcześniej zepsuło się ogrzewanie i do tej pory ekipa męczyła się z jego naprawą. Wszyscy trzęśli się z zimna, ale nikt nie wpadł na to, żeby przynajmniej tego dnia odpuścić sobie próbę. Kiedy jednak skończyli grać kolejną piosenkę, Hiroki powiedział, że lepiej by było na tym skończyć. Ruiza głośno odetchnął z ulgą i od razu odłożył swój instrument. Miał dosyć przesiadywania w tej napiętej atmosferze zarówno z Asagim, jak i z Tsunehito. Pospiesznie więc nałożył na siebie kurtkę i szczelnie owinął się szalikiem, decydując, że zaczeka na Hidezou przy samochodzie. Rzucił na odchodnym krótkie pożegnanie i wręcz wybiegł z pomieszczenia, nim którykolwiek zdążyłby mu odpowiedzieć.
Stojąc już przy aucie przeszukiwał uparcie kieszenie, jednak nigdzie nie był w stanie znaleźć papierosów, które kupił jeszcze tego samego dnia. Tak normalnie to nie palił, zupełnie go do tego nie ciągnęło. Jedynie w sytuacjach naprawdę kryzysowych..
 - Tego szukasz?- odwrócił się momentalnie, słysząc znajomy głos, a ciśnienie mu skoczyło na widok basisty, który wyciągał w jego kierunek paczkę fajek. Wręcz wyrwał mu ją z ręki, starając się powstrzymać przed uderzeniem młodszego mężczyzny.
- Dzięki.- burknął pod nosem i wyciągnął jednego papierosa, wkładając delikatnie między wargi i zapalając. Zaciągnął się, po czym powoli wypuścił dym.- Po co tu jeszcze stoisz?
- Zastawiam się czy powinienem ci powiedzieć, że jesteś głupcem.
Ruiza zmarszczył brwi, wykrzywiając twarz w nieznacznym grymasie. Widział kątem oka jak Asagi opuszcza studio. Nawet nie zwrócił na niego uwagi..
- O czym ty niby mówisz?
- O tym, że czasem zbyt przesadnie unosisz się honorem, Rui. Nie słuchasz serca.- uśmiechnął się złośliwe i podszedł do gitarzysty, pstrykając go palcem w pierś. Ten odsunął się od niego szybko, posyłając gniewne spojrzenie.
- Nie dotykaj mnie.
- Asagi też nie chciał, żebym go dotykać, cóż za ironia losu.
- Nie chciał.. ?- Ruiza poczuł jak robi mu się słabo, jego serce dostało istnej palpitacji.
- Oczywiście, że nie! Na pewno ci to mówił.- Tsune wzruszył ramionami, wykrzywiając usta w smutnym uśmiechu, chociaż po chwili i tak był przesiąknięty tą swoistą złośliwością.- Ale ty oczywiście ani razu go nie posłuchałeś.
- Dlaczego mi o tym mówisz, w takim razie..
- Bo cała ta zabawa przestała mnie bawić.- odparł szczerze, całkowicie poważnie i w odpowiedzi na milczenie gitarzysty, odwrócił się i ruszył spokojnie w kierunku swojego domu.
Ruiza stał tak oniemiały, nie wiedział co myśleć. Skoro to prawda, to rzeczywiście jest skończonym idiotą.. Jak można być aż takim egoistą? Chciał zapaść się pod ziemię i już nigdy spod niej nie wychodzić, najchętniej zwyczajnie by zniknął.
 - Hej, Rui! Wszystko w porządku?- odwrócił się i zobaczył zbiegającego ze schodów Hidezou, który ciągnął za sobą Hirokiego. Nim ten zdążył odpowiedzieć dodał: - Dziś Hiro wraca z nami, nie masz nic przeciwko?- uśmiechnął się i oplótł perkusistę wokół pasa. Ruiza pokręcił głową.
 - Mam prośbę. Podwieźcie mnie do Asagiego..

 Wziął głęboki wdech, trzymając zaciśniętą w pięść dłoń tuż przy drzwiach, które jeszcze nie tak dawno mógłby zwyczajnie otworzyć kluczem. Wahał się czy aby na pewno powinien teraz zapukać, jednak nim zdąrzył się nad tym zastanowić już drzwi otwierał mu wokalista. Jego zdziwienie na widok Ruizy było nie do opisania.
- Co ty tu robisz..?
- Mogę wejść?- spytał niepewnie, a wokalista, zgodnie z jego prośbą uchylił drzwi, zapraszając go tym samym do środka.
- Coś się stało?- spytał cicho, zamykając drzwi. Patrzył na plecy blondyna, na jego lekko zgarbioną postać, zupełnie jakby się czegoś bał. Po chwili odwrócił się do niego przodem.
- Asagi, czy to prawda? Czy to prawda, że to wszystko.. To wszystko wina Tsunehito?- zupełnie nie wiedział od czego ma zacząć, więc mało taktownie wypalił całkiem z grubej rury.
Czarnowłosy spuścił wzrok. Znów ogarnął go smutek. Na samo wspomnienie całej tej chorej sytuacji..
- Mówiłem ci o tym.. Byłeś całkowicie głuchy na moje słowa..- westchnął głęboko Asagi i chciał wyminąć gitarzystę, jednak ten przytrzymał go za nadgarstek.
- Więc zrób coś dla mnie i powiedz mi o tym raz jeszcze. Błagam..
- Nigdy w życiu nie spojrzałbym na nikogo poza tobą.- odparł pewny swoich słów i uniósł wzrok na Ruizę. Ten niespodziewanie ułożył dłoń na jego karku i przyciągnął go do pocałunku. Był zaskoczony, zdawało mu się, że rzeczywistość z niego drwi, jednak szybko przestał dedukować, poddając się uczuciu jakie wywoływał w nim mężczyzna, którego kochał. Ku jego dezaprobacie, ten przerwał po chwili.
- Wybacz mi to.. Czasem jestem naprawdę ślepy, ale.. To już więcej się nie powtórzy. Po prostu bądź znów mój..- wyszeptał blondyn w jego wargi. Głos mu drżał, oczy się zaszkliły, krew szybko pulsowała w skroniach.
- Cały czas byłem twój. Jestem.. I będę.- Asagi począł powoli rozpinać kurtkę swego wybranka, by zaraz zsunąć ją z jego ramion. By przyssać się do jego szyi i wsunąć dłonie pod koszulkę. By rozebrać go całego i kochać się z nim całą długą noc, na tyle sposobów na ile tylko starczyło im siły.

wtorek, 30 sierpnia 2011

One shot: Page from Diary

Dobra, nareszcie skończyłam! Generalnie to zaczęłam pisać tego ficka zimą, a później całkowicie o nim zapomniałam. Dopiero ostatnio stwierdziłam, że najwyższa pora, żeby pomału te wszystkie cholerstwa, których początki powstawały pod wpływem chwili, zacząć kończyć. Tak więc pojawia się tu ten oto ficzek i jak tylko odświeżę mózg, będę brać się za następny.
Za błędy z góry przepraszam, ale jest dość późno i już zwyczajnie nie mam na nic siły, tym bardziej na sprawdzenie.
Miłego czytania.

~~

" 20 kwietnia.
Czuję się całkowicie bezużyteczny. Miewam chwile, w których przechodzi przeze mnie wiara w samego siebie, jednak równie szybko ona ulatuje. Dlaczego jak ten ostatni idiota wierzę momentami, że mogę być dla ciebie najważniejszy? Przynajmniej ważny.. Nie zauważasz tego jak bardzo mi na tobie zależy, mam rację? Pragnę twego uśmiechu, spojrzenia, jakiegokolwiek zainteresowania z twojej strony moją osobą. Czasami.. Naprawdę odnoszę wrażenie, że ty również żywisz do mnie jakieś uczucie, ale twoje zachowanie szybko uświadamia mnie w fakcie, jak bardzo się mylę. Robisz to nieświadomie, ja wiem.. Co nie zmienia tego, że boli mnie serce. Jest rozdarte i nie ma pojęcia co może zrobić aby zyskać twoje. Ah, Zero.. Cudowny Zero, pomóż mi, proszę.."
      Niespodziewanie rozległ się dzwonek do drzwi, więc automatycznie zamknąłem pamiętnik, chowając go do szuflady niewielkiego, salonowego stołu. Byłem ciekaw kto mógł mieć nagłą, niezapowiedzianą potrzebę odwiedzenia mnie, a gdy tylko otworzyłem drzwi moim oczom ukazał się Michi. Zamrugałem kilkakrotnie, z małym zdziwieniem odwzajemniając uścisk jakim mnie obdarzył. Pocałował mnie w policzek. Miałem ochotę już go nie puszczać.. Ale on to zrobił i uśmiechając się delikatnie, wszedł wgłąb przedpokoju, kiedy tylko uchyliłem przed nim drzwi.
- Stało się coś, Zero?- spytałem, idąc razem z mym gościem do kuchni. Bez pytanie wstawiłem wodę na herbatę. Zawsze gdy był u mnie, wypijał kubek herbaty. Zwykłą. Z dwiema płaskimi łyżeczkami cukru.
- Wpadłem po nuty do nowej piosenki. Ponoć Tsukasa dał je tobie.- odparł, zakładając nogę na nogę i spoglądając na mnie zmrużonymi oczami.
- Ah, tak..- pstryknąłem w palce, idąc szybko do salonu i wracając z papierami. Skinął głową w podzience, gdy mu je wręczyłem, które od razu zaczął przeglądać. Nawet nie zauważył kiedy postawiłem przed nim kubek, z którego zawsze u mnie pił. Usiadłem naprzeciwko niego i podpierając brodę ręką, obserwowałem go z nieświadomym uśmiechem. Był przeuroczy. Odgarnął włosy za ucho, w charakterystyczny tylko dla siebie sposób przygryzał wargi. Ogarnęła mnie nagła ochota poczucia ich smaku. Już nawet zdążyłem sobie wyraźnie wyobrazić jak podchodzę do niego, delikatnie przyciągam ku sobie i całuje te pełne usta.. To była cudowna wizja, którą niestety musiałem szybko wypchnąć ze swej głowy, by nie zamarzyła mi się przypadkiem zaraz jej realizacja.
- A tak właściwie, to nie nudno ci tak samemu siedzieć w domu?- dopiero gdy zadał to pytanie, zorientowałem się, że zabrał się już za herbatę.
- Eee..- zacząłem, nazbyt mało inteligentnie, nim wypowiedziane przez Michi'ego słowa dotarły do mojego mózgu, który i tak z powodu wysokiego poziomu oczarowania pracował nieco gorzej niż zwykle.- Raczej mało w tym atrakcji.- odparłem w końcu, drapiąc się z tyłu głowy.- A co?
- To tak samo jak mnie! Więc może wybierzemy się gdzieś razem.
      Serce zabiło mi szybciej. Czy on właśnie zaproponował wspólne wyjście? Randkę? Mogłem spędzić z nim więcej czasu niż zwykle?
      Poszlibyśmy do kina, na jakąś ciekawą komedię, jedli popcorn z tego samego pudełka, pilibyśmy colę z tej samej słomki.. Później wybralibyśmy się na spacer po parku, trzymając za ręce albo obejmując.. Śmialibyśmy się, rozmawiając o wszystkim i o niczym i.. I.. I..
- Chodźmy na piwo. - znów wyrwał mnie z zamyślenia i musiałem przybrać wyjątkowo głupią minę, bo momentalnie się roześmiał.
      Dobre i to.
- Teraz?
- No a kiedy?- klasnął w dłonie, wstając od razu i chwycił mnie za nadgarstek, pociągając za sobą do przedpokoju.

      Tamto popołudnie może nie było jakimś szczytem marzeń, ale i tak po odprowadzeniu Zero pod dom, do własnego wracałem uszczęśliwiony jak zakochany szczeniak. To znaczy.. Zakochany byłem, tylko może wiek trochę się nie zgadzał. Śmiałem się z siebie w duchu i widziałem jak ludzie, którzy mnie mijali spoglądali na mnie jak gdybym był niespełna rozumu. Dlaczego człowiek, który uśmiecha się na ulicy do własnych myśli jest postrzegane inaczej? To absurd. Wszystko było absurdem. A największym fakt, iż miałem ochotę właśnie w tej chwili zawrócić, pójść do Michi'ego i zostać. Już na zawsze. Nie, nie, nie, to by przecież nie było możliwe..

     Słońce. Ciepły wiatr. Zielona trawa. Śpiew ptaków. Nasze dłonie splątane razem. Słodki pocałunek. Tyle pięknych obrazów ujrzałem, dopóki nie zadzwonił budzik. Miałem ochotę go roztrzaskać o ścianę, a później wyrzucić przez okno. Jego melodia doprowadzała mnie już do obłędu, a przez świadomość co mi właśnie przerwał miałem ochotę popaść w całkiem nie małą depresję.
     Z trudem- jak zresztą każdego ranka- zwlokłem się z łóżka i ogarnąłem, mrucząc pod nosem z dezaprobatą.
     Jedynym pocieszeniem było to, że za jakąś godzinę będę mógł zobaczyć osobę, dla której to w ogóle jeszcze wygrzebuję się z tej cudownie ciepłej pościeli.

"1 maja.
Czyżby był to najpiękniejszy dzień mojego życia? Po pracy całym zespołem wybraliśmy się na pizzę.. W końcu Hizumi i Tsukasa poszli, więc razem z Zero zostaliśmy sami.. Zamówiliśmy kolejną pizzę, dwie lampki wina, rozmawialiśmy.. Zupełnie zapomnieliśmy o tematach służbowych, wydawał mi się być bardziej cudowny niż zwykle. Opowiadał mi o swoich marzeniach, pragnieniach, o chwilach, które chciałby pamiętać zawsze, a ponad to- stwierdził, że świetnie spędza mu się ze mną czas i spytał czy nie mam nic przeciwko, żeby częściej zajmował mi sobą czas. Już miałem na końcu języka powiedzenie, że dla mnie każda chwila spędzona w jego towarzystwie wydaje się być spełnieniem marzeń, ale na szczęście w ostatnim momencie udało mi się powstrzymać. Teraz, kiedy mieliśmy ze sobą kontakt lepszy niż kiedykolwiek, nie miałem w planach ani go zniechęcić, ani spłoszyć, ani nic tym podobnego. Chciałem przebywać przy nim, nawet jeśli tylko jako nie-wiadomo-ile kumpel z zespołu. Sam fakt bycia blisko był wystarczająco niesamowity; to może trochę głupie i dziecinne czerpać szczęście z rzeczy tak małostkowych, jednak trzeba było zwracać na nie uwagę, jeśli na nic więcej nie można było liczyć.
     A kiedy już wracaliśmy.. O matko, szliśmy lekko już pijani, czułem ciepło jego ciała przy swoim, to jak przypadkiem dotknął mojej dłoni, czułem oddech Zero wyjątkowo wyraźnie.. Żegnając się, pocałował mnie parę razy w policzek, przyprawiając tym samym o cholerne rumieńce, których chyba nawet i tak nie zauważył. Trwałem w jakimś nieopisanym błogostanie."

      Próba dobiegła końca, odkładałem właśnie na miejsce swoją gitarę i chciałem podejść do Michi'ego z pytaniem czy nie chciałby znowu wyskoczyć dziś gdzieś na piwo czy w jakieś inne miejsce, lecz zauważyłem jak zagaduje go Hizumi i po chwili razem opuszczają studio. Stałem jak wryty, czując jakiś nieodgadniony ból w okolicach serca. Ale dlaczego? Przecież nie miałem prawa niczego od niego wymagać, zwłaszcza, że traktuje mnie tak jak zwykle. Z wyjątkiem wczorajszego wieczora, ale to najwyraźniej była jednorazowa sytuacja, zwykłe skutki wypicia zbyt dużej ilości alkoholu. Co nie zmieniało faktu, że i tak byłem zazdrosny.. Przesrane uczucie, zwłaszcza gdy zazdrosny jesteś o osobę, która nie jest i najprawdopodobniej nigdy nie będzie twoja.
     Otrząsnąłem się w końcu i westchnąłem głęboko, samemu również zaraz stamtąd wychodząc. Chciałem jak najszybciej znaleźć się we własnym mieszkaniu, rzucić się na łóżko i zapomnieć o całym świecie. Czułem się wyprany z uczuć i niezdolny do czegokolwiek.
      Po drodze wstąpiłem jeszcze do osiedlowego sklepu i kupiłem kilka piw. Ot tak, na zapas. Jedno otworzyłem jeszcze wracając, sącząc je powoli, a gdy znalazłem się już w domu, rzuciłem niedopitą puszkę na stół, nawet nie zwracając uwagi na to, że ostatki jej zawartości się rozlały, kapiąc na podłogę. Było mi wszystko jedno.
      Idąc do sypialni, pozbywałem się kolejnych części garderoby, by w końcu, pozostając w samej bieliźnie, wręcz zapaść się w miękkiej pościeli. Wgramoliłem się nieco wyżej na łóżko i opatuliłem cały kołdrą. Była przyjemnie chłodna. Nie chciałem już stamtąd wychodzić, opadły ze mnie wszelkie siły, a dodatkowo moje powieki stawały się coraz cięższe.
      Nie wiem po jak długim czasie, ale obudziło mnie pukanie do drzwi. Zamruczałem z dezaprobatą, chowając się szczelniej pod kołdrą; miałem szczerą nadzieje, że ten nerwicowy dźwięk ustanie, jednak słysząc, że się na to nie zapowiada, wstałem z łóżka, owijającym się cały kołdrą i poszedłem otworzyć. Jakże ogromne było moje zdziwienie kiedy zobaczyłem Zero! Ten wszedł do mnie do mieszkania jak gdyby nigdy nic, witając cmokiem w policzek. Stałem mocno zdezorientowany, zupełnie nie mając pojęcia co się dzieje.
- Stało się coś..?- spytałem, przechylając lekko głowę. Chyba wolę nie wiedzieć jaką miałem minę, ale Michi roześmiał się na jej widok. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że stoję przed nim niemalże nagi, owinięty w samą kołdrę.
- Przyniosłem ci te nuty, których Hizumi nie wziął ze sobą na próbę.- dopiero wtedy zauważyłem, że trzyma w dłonie garść papierów. Historia lubi zataczać koło.
- Ah, no tak.. Nuty, Hizu..
Poczułem jego rękę na swoim ramieniu i spojrzałem na niego pytająco. Wyglądał na trochę zatroskanego.
- Yoshi, wszystko w porządku?
- Nie rozumiem dlaczego miałoby nie być.- wzruszyłem ramionami, wzdychając przy tym głęboko.
      Uniósł jedną brew, wyglądając na nieprzekonanego i chwycił mnie za nadgarstek, ciągnąc do salonu. Lekkim pchnięciem zmusił mnie, żebym spoczął na kanapie i zaraz potem usiadł tuż obok. Był przerażająco poważny.
- Mów w tej chwili co się dzieje, albo się obrażę i sobie pójdę.
      Zatkało mnie, zacząłem się jąkać. Co niby miałem mu powiedzieć? Wybacz, Zero, ale sama myśl o tym, że spędzasz sobie wyśmienity wieczór z kimś poza mną przyprawia mnie o same nerwy i zawroty głowy? Ale właśnie.. W takim razie co Ty robiłeś ze mną?
      Na całe szczęście uratował mnie dzwoniący telefon Michi'ego.
- No co jest?- spytał od razu, z wyraźnym skupieniem wysłuchując tego co ta druga osoba ma mu do przekazania.- Coś ty taki niecierpliwy? Daj mi jeszcze chwilę.- powiedział, po czym się rozłączył. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przepraszająco.- Wybacz, Hiroshi czeka na dole.
 - Leć do niego w takim razie.- chyba byłem zbyt oschły, jednak z trudnością przychodziło mi zapanowanie nad sobą. Z każdą tym podobną sytuacją moja własna naiwność drażniła mnie coraz bardziej.
 - Nie wiem co się ugryzło.- pokręcił głową, zdziwiony, po czym wstał.- Odezwij się jak ci przejdzie.
      Wyszedł. Po prostu wyszedł, nawet nie trzasnął drzwiami. Wszystko doszczętnie prysło. Po raz kolejny poczułem wszechogarniającą pustkę. Karyu, ty idioto, mogłeś się ugryźć w język. Poczułem nagłą potrzebę przelania uczuć na papier. Spuściłem kołdrę z ramion, która zaczynała mi wadzić i wyciągnąłem swój pamiętnik. Czy to nie było nieco dziecinne z mojej strony w tym wieku prowadzić pamiętnik?
      Otworzyłem go, powoli kartkując. Wziąłem długopis. A jedynym na co ostatecznie byłem w stanie się zdobyć, to ciągłe wypisywanie imienia basisty. Chyba robiłem to nawet nie do końca świadomie, z tego transu wyrwało mnie dopiero ponowne pukanie do drzwi. Tym razem nim otworzyłem, założyłem przydużą koszulkę, która sięgała mi do połowy uda.
- Zero?- zdziwiło mnie, że to był znowu on.
- Zapomniałem telefonu, mogę?- spytał, więc uchyliłem szerzej drzwi, pozwalając mu tym samym wejść do środka.
      Od razu pokierował się do salonu, więc ruszyłem za nim. Zatrzymałem się w progu, opierając ramieniem o framugę drzwi i przyglądałem mu się nieco nieprzytomnie. Trzymał coś w ręku i przeglądał z dziwnym wyrazem twarzy. Spojrzałem na jego dłonie i kiedy spostrzegłem co w nich ma, momentalnie zrobiło mi się słabo.
- Michi, co ty robisz?!- krzyknąłem i podbiegłem do niego, wyrywając z rąk mój pamiętnik. Kretyn, kretyn, skończony kretyn! Jak mogłeś go zostawić na wierzchu, kretynie?!
- To jest..- zaczął, ale widać, że był w takim szoku, iż nie mógł zdobyć się na nic więcej.
- To jest nieważne. Zapomnij.
     Milczał. Serce mi się krajało, byłem pewien, że teraz to już wszystko zepsuje i nie będę miał więcej na co liczyć. Czekałem aż dostanę w twarz i zostanę sam. Ale to nie nastąpiło..
- Kiedy.. Ja wcale nie chcę zapominać.- zamrugał kilkakrotnie, wbijając wzrok w podłogę. Zdawało mi się, że coś mi się przesłyszało, ale po chwili spojrzał ponownie na mnie, patrząc prosto w oczy. Czułem się jakby penetrował najgłębsze zakątki mojej duszy. Przyłożył dłoń do mojego policzka.- Od jakiegoś czasu czuję to samo, Yoshi.
      Teraz to ja byłem w szoku, znów myśląc, że coś mi się przesłyszało. Ten jednak zbliżył się bardziej do mnie, a ja- jakby całkiem odruchowo- nachyliłem się nad nim i musnąłem jego wargi, zaraz to pogłębiając. Czułem jak krew mi pulsuje, uderza do mózgu, jak moje ciało zalewa przyjemne ciepło. Smakowałem go powoli, chcąc delektować się jego ustami. Były niezwykle czułe i delikatne; w tamtej chwili nie liczyło się nic poza nami dwoma, a przez głowę przeszła mi myśl, że jest to coś niezwykle bezcennego. Nie do opisania. To najwyraźniej było szczęście.

wtorek, 23 sierpnia 2011

One shot: All this I'll give you

To, że nie wypominam, nie znaczy, że nie pamiętam. To że milczę, nie znaczy, że nie wiem. Że nie widzę.. Zawsze rozpamiętywałem wszystko, dusiłem to w sobie i wielu spraw byłem świadomy. Nie chciałem cię denerwować, mówiąc o tym co mi nie pasuje, co chcę, żebyś w sobie zmienił. Wpadałeś wtedy w szał, stawałeś się oziębły bardziej niż zwykle. O tym, że mnie zdradzałeś, też wiedziałem. Zresztą.. Nawet jakoś specjalnie się przecież z tym nie kryłeś. Wracałeś późno w nocy, czasem w ogóle, przeważnie pijany. Kłóciłeś się wtedy ze mną, bywałeś agresywny wobec mnie, pachniałeś perfumami, których nie znałem.. Nie wiem po co to ciągnęliśmy, chyba tak naprawdę żaden z nas nie był w stanie powiedzieć stanowczego "nie" i zakończyć wszystkiego co było między nami. Ty miałeś mnie dosyć, ja się męczyłem. Kółko się zamykało.
Tym razem wróciłeś w granicach godziny trzeciej nad ranem, budząc mnie głośnym trzaśnięciem drzwi; jakiś czas temu przestałem już nawet na ciebie czekać, nie mając najmniejszej ochoty na oglądanie w tym- i tak wystarczająco dobrze mi znanym- opłakanym stanie. Czułem się coraz bardziej obojętny, z każdym dniem, widząc, że nic się nie zmienia i raczej na te zmiany się nie zapowiada, obchodziło mnie coraz mniej. Chodziłem w kółko zamyślony, przestałem się uśmiechać, wewnątrz byłem pusty, ale nawet nie płakałem. Zwyczajnie nie miałem już sił na łzy, pomijając fakt, że były one całkowicie zbędne. Nic, kompletnie nic nie wnosiły. I tak nikt nie był w stanie mi pomóc. Pomóc całej tej zasranej sytuacji..
Słyszałem skrzypienie drzwi sypialni, kiedy wchodziłeś do środka, słyszałem jak kolejno części twojej garderoby lądują na podłodze, po chwili poczułem jak materac się ugina. Znów miejsce obok mnie było zajęte, znów czułem unoszący się w powietrzu zapach alkoholu i dymu papierosowego, znów byłeś obcym człowiekiem w moim łóżku. Znów nie umiałem płakać..

Obudziłem się pierwszy, dochodziła pomału godzina ósma. No tak, zdziwiłbym się, gdybyś już o tej godzinie był na nogach. Wstałem i pierwsze co, to poszedłem pod prysznic. Nie spędziłem w łazience wiele czasu, jednak i tak wystarczyło to, żeby mnie orzeźwić i chociaż w małym stopniu odprężyć. Wyszedłem. Zaparzyłem kawy, zrobiłem śniadanie. Zostawiłem dla ciebie na stole tabletki, gdyby to kac znowu mocno ci dokuczał. Seria, powtarzających się czynności tak często, że w końcu stały się chorą rutyną. Niezdrowym przyzwyczajeniem.
Usiadłem przy stole i w ciszy zjadłem śniadanie. Potem posprzątałem po sobie i czekałem. Czekałem aż wstaniesz, przygotowany na kolejną kłótnię, która na dobrą sprawę i tak była mi obojętna.
Po jakimś czasie wszedłeś do kuchni, chwiejąc się niemiłosiernie i trzymając za głowę. Wiele razy ci powtarzałem, żebyś do tego stopnia nie nadużywał alkoholu, jednak nie przypominam sobie byś kiedykolwiek mnie posłuchał. Nie ważne. Nic już nie było ważne. Nie odzywałeś się, zjadłeś, połknąłeś tabletki i całkowicie mnie ignorując, udałeś do salonu. Poczułem się trochę dziwnie; nie nazwałbym tego bólem, ale nie było to przyjemne. Bądź co bądź, ruszyłem za tobą.
- Karyu..- usłyszałem jak bełkoczesz pod nosem i widziałem jak marszczysz nos, zupełnie jakby to choć trochę miało uśmierzyć twój ból. Wyglądałeś.. Żałośnie. Stoczyłeś się, nie dało się tego nie zauważyć.
- Słucham?- spytałem spokojnie, podchodząc do ciebie i siadając na skraju kanapy. Spojrzałeś na mnie, lecz w twych oczach nie widziałem żadnych emocji. W tamtej chwili towarzyszyła ci jedynie powaga.
- Powinniśmy się rozstać.- odparłeś nagle, nie odwracając ode mnie wzroku. Przyznam szczerze, serce trochę mnie na te słowa zakuło.. Ale nie dałem tego po sobie poznać. Zdecydowanie nie, nawet nie zamierzałem. Nie odezwałem się słowem, tylko skinąłem twierdząco głową.- Wyniosę się stąd jeszcze dzisiaj..
- Daj spokój.- przerwałem ci nie wzruszony, podnosząc się i odwracając tyłem do ciebie.- Tsukasa z pewnością się nie pogniewa, jeśli trochę u niego pobędę.
Poszedłem się pakować..

- Naprawdę jestem ci wdzięczny.. Postaram się jak najszybciej znaleźć coś swojego.- uśmiechnąłem się wdzięcznie, wypakowując swoje rzeczy w malutkim, aczkolwiek wyjątkowo przytulnym pokoju gościnnym w mieszkaniu przyjaciela. Ten poklepał mnie po ramieniu, kręcąc przy tym głową.
- Przecież wiesz, że możesz mieszkać tu ile chcesz.. Prawdę powiedziawszy, zdziwił mnie trochę twój telefon.- wyglądał trochę, jakby nie wiedział co powiedzieć. Albo wiedział, ale nie chciał tego robić, żeby zwyczajnie jeszcze bardziej mnie nie zgnębić. Tu nie było co mówić..- Chcesz o tym porozmawiać?
Westchnąłem głęboko, siadając na łóżku.
- Widać było, że ostatnio między wami średnio dobrze się układa, ale sądziłem, że to u was przejściowe. Byliście ze sobą tacy szczęśliwi..
- Byliśmy. Tu trafiłeś w sedno, Tsu. Byliśmy.

Leżałem w łóżku i nieobecnym wzrokiem wpatrywałem się w sufit. Nie spałem tej nocy, odczuwałem większą pustkę niż zazwyczaj; być może dlatego, że straciłem coś co było dotąd całym moim życiem, niezależnie od tego jak ono właściwie wyglądało. Coś co było szarą codziennością. Zniknęło i już nie powróci, niezależnie od tego jak bardzo bym tego chciał czy też nie. Los nie patrzył na uczucia ludzi, którym układał życia według własnego widzimisię, nieco to okrutne. Zwyczajnie padłem jego ofiarą, choć nie wiem co zrobiłem w przeszłości, żeby teraz tak mnie karać. A może to czysty przypadek?
Z zamyślenia wyrwał mnie budzik, więc drgnąłem nerwowo i pośpiesznie go wyłączyłem. Ten dzień w pracy zapowiadał się fatalnie.. Byłem zmęczony, oczy same mi się zamykały, chociaż nie byłem w stanie zasnąć, a intensywny ból głowy był co najmniej nie do zniesienia. Mimo to wygramoliłem się spod ciepłej pościeli, owinąłem w koc, bo szybko uderzyła we mnie niska temperatura panująca w pokoju i poszedłem do kuchni, jak codzień rano. Zaparzyłem kawy sobie i Tsu, zupełnie jakbym tę drugą robił dla ciebie, po czym poszedłem do salonu i zaległem na wygodnej sofie, włączając po cichu telewizor. Piłem powoli i ostrożnie, uważając żeby się nie poparzyć, jednocześnie w znudzeniu oglądając jakiś głupi serial komediowy, który poziomem swojego kretynizmu śmiało mógłby dogonić wysokość Mount Everest.
Usłyszałem kroki i odwróciłem się, dostrzegając stojącego w progu przyjaciela, który to zaraz zaziewał się głośno, drapiąc przy tym po brzuchu.
- W kuchni czeka na ciebie kawa.- odparłem spokojnie i uśmiechnąłem się delikatnie, nie chcąc wyglądać już całkiem gburowato. Zwłaszcza, że Tsukasa zawsze tyle dla mnie robił.. Był naprawdę wspaniałym przyjacielem, powinienem traktować go tak samo dobrze jak on mnie, niezależnie od tego w jak opłakanym stanie byłoby moje nędzne życie.
- O, dziękuję.- podszedł do mnie i poczochrał moje włosy, śmiejąc się na mój obronny gest polegający na żałosnym skuleniu ramion i zaciśnięciu mocno powiek. Potem wyszedł.
Zjedliśmy śniadanie, oboje doprowadziliśmy się do porządku i wsiedliśmy w samochód perkusisty. Kwadrans później byliśmy już w studiu.
Byłeś już tam.. Stroiłeś swój bas, z zupełnie niewzruszoną miną i chyba nawet nie zauważyłeś, że pojawiłem się w środku. Albo udawałeś, że nie widzisz, co też było możliwe- przecież to byłby wstyd gdybyś ujawnił ze swojej strony jakikolwiek, choćby najdrobniejszy przejaw człowieczeństwa.
Postanowiłem nie zwracać uwagi na ciebie, tak samo jak i ty nie zwracałeś jej na mnie. Chwyciłem swoją gitarę i delikatnie przejechałem palcami po jej strunach. Ciekawe dlaczego tylko muzyka była w stanie przynieść mi aż takie ukojenie. Pozwalała zapomnieć o wszystkim..
Chciałem przewiesić pasek gitary przez ramię, ale poczułem, że nawet nie jestem w stanie podnieść rąk. Niemiłosiernie zakręciło mi się w głowie, zatarł mi się obraz, miałem mroczki przed oczami. To było tak gwałtowne, że poczułem się do granic możliwości zdezorientowany.. Aż w końcu poczułem jakiś przeszywający ból i widziałem całkowitą ciemność.

Kiedy się obudziłem, byłem w zupełnie nie znanym mi miejscu, ale niewiele czasu zajęło mi oszacowanie, że jest to szpital. Byłem podłączony do kroplówki, a przy łóżku, w którym leżałem siedzieli Tsukasa i Hizumi. Ciebie oczywiście z nimi nie było.
- W końcu się obudziłeś! Niezłego stracha nam napuściłeś.- Hizu westchnął z wyraźną ulgą i delikatnie złapał mnie za rękę.
- Jak się czujesz?- spytał Tsukasa, a ja lekko skinąłem głową.
- Jakoś. Co się stało..?
- Zemdlałeś. To z przemęczenia i stresu. Lekarz stwierdził, że wygląda też na to, że nie jadałeś ostatnio zbyt dobrze.- wyjaśnił mi perkusista i podał jakieś tabletki, które leżały na szafce obok. Jakże trafna diagnoza, no proszę.- Lekarz kazał ci to wypić kiedy się obudzisz.. Jak ty sobie w ogóle to wszystko wyobrażałeś?- ton jego głosy był surowy, ale słychać było też w nim troskę.
Nie odpowiadałem.
- Naprawdę się strasznie zmartwiliśmy..- powiedział łagodnie Hizumi i uśmiechnął się smutno, zupełnie jakby pomimo powagi sytuacji starał się poprawić atmosferę. Ale niczego nie dało się poprawić. Już nie..
- Niepotrzebnie naprawdę.- usiłowałem się podnieść, ale byłem na tyle słaby, że z powrotem opadłem na poduszkę. Zamrugałem kilkakrotnie w małym zdezorientowaniu.
Leżałem tak przez chwilę w bezruchu, wpatrując się w ramę łóżka. Hiroshi i Kenji wyglądali jakby chcieli coś powiedzieć, ale nie do końca wiedzieli co.
- Kiedy mnie wypuszczą?
- Jeszcze nic nam na ten temat nie wiadomo..
- Chcę wyjść dzisiaj.- odparłem zdecydowanie, tonem który nawet nie przyjmował słowa sprzeciwu. Przyjaciel spojrzał na mnie z pobłażaniem.
- Nie jesteś w stanie nawet wstać z łóżka, Karyu. Nie możesz teraz wyjść.
- To zapewne kwestia kilku dni. Próby odwołam do czasu, w którym nie poczujesz się trochę lepiej.
Przymknąłem powieki, wzdychając ciężko. Nie chciałem tam być, bezczynne leżenie, gdzie zająć na dobrą sprawę mogłem się tylko myśleniem, z pewnością pogorszyłoby nieco mój stan, a do tego nie chciałem dopuścić. Już wystarczyło mi, że w ogóle znalazłem się w tym przeklętym szpitalu.
W tym momencie do sali weszła pielęgniarka, wyglądając spod okularów na moich kumpli.
- Najmocniej panów przepraszam, ale godziny odwiedzin właśnie się skończyły. Za kwadrans będzie podawana kolacja.
- Już wychodzimy.- powiedział od razu Hizu i razem z Tsu podnieśli, posyłając mi pożegnalne spojrzenia.
- Trzymaj się.- powiedzieli jednocześnie i po chwili już ich nie było.

Siedziałem w pokoju i usiłowałem skupić się na czytaniu książki, z którą wpadł do mnie wspaniałomyślnie Hizumi, żeby tylko za bardzo mi się nie nudziło w tym fascynującym, niewygodnym i z wbijającymi się w dupę sprężynami łóżku szpitalnym. Jednak nie byłem w stanie zrozumieć chociażby jednego słowa, ciągle myśląc o tobie. Pewnie nawet cieszyłeś się, że zemdlałem i będziesz miał z głowy patrzenie na mnie na najbliższy czas. Nie dziwię się i nie mam pojęcia dlaczego ciężko mi było przyznać przed samym sobą, że czuję lekki.. Uraz. Zupełnie jakby ostatniego roku w ogóle nie było. A nawet ostatnich dwóch lat. Jakby dookoła dawała znać o sobie jedynie jakaś chora pustka, która samym swoim jestestwem była w stanie doprowadzić człowieka do istnego szaleństwa. Zapomniałeś już, prawda? To naprawdę zaskakujące jak szybko ludzie niekiedy zapominają, bądź próbują wymazać wszystko z pamięci. Czasem naprawdę żałowałem, że ja też nie posiadam takiej opcji.

Minęło pięć dni, przeczytałem książkę i zostałem wypisany ze szpitala. Nareszcie! Nikomu nic nie mówiłem, nie chciałem, Tsukasa pewnie fatygowałby się, żeby mnie odebrać, a ja uznałem to za zdecydowanie zbędne. Nie widziałem nic stojącego na przeszkodzie ku temu, żebym wybrał się autobusem, zwłaszcza, że dawno nie korzystałem z tego środku transportu.
Na szczęście nie było korków i nie tłukłem się długo. Dochodziłem właśnie do klatki perkusisty, kiedy zauważyłem, że wychodzisz stamtąd i kuląc ramiona, owijasz szyję szalikiem. Stałem jak wryty, w głębokim zdumieniu, a ty przechodząc obok mnie, nawet mnie nie zauważyłeś. Cóż za ironia losu. Odwróciłem się, patrzyłem jak znikasz za zakrętem. Dopiero kiedy cię już nie widziałem, pokręciłem głową i postawiłem wejść na górę. Było strasznie zimno.
Zapukałem do drzwi, z małym rozbawieniem obserwując niewypowiedziane zaskoczenie Tsukasy. Zaśmiałem się dość uprzejmie i jak gdyby nigdy nic wszedłem do środka.
- Yoshi? Co ty tu robisz..?- jego głos był trochę niepewny, kiedy patrzył jak ściągam buty, a kurtkę zawieszam na wieszaku.
- Nie uciekłem ze szpitala, jeśli o to ci chodzi.
- Więc?
- Po prostu poprosiłem lekarza, żeby nie dzwonił i nie zawracał nikomu głowy moim wypisem.
- Zawracał głowy?- przyjaciel westchnął ciężko, w najwyraźniejszym geście załamania, przykładając palce do skroni i usiłując je rozmasować.- Co ty w ogóle gadasz? Dobrze się czujesz chociaż?- podniósł na mnie wzrok, pytając z troską.
Twierdząco kiwnąłem głową.

Próby nie odbywały się jeszcze przez jakiś czas, dostałem wręcz nakaz całkowitego dojścia do siebie. Wolne chwile marnotrawiłem. Chociaż często, pomimo nieciekawej pogody wychodziłem z domu, żeby wyrwać się z tych zamkniętych przysłowiowych czterech ścian i trochę dotlenić. Raz nawet natknąłem się na ciebie.. Niemal we mnie wpadłeś, naprawdę nie mam pojęcia jak ty chodzisz, skoro nawet nie wiesz co dzieje się dookoła ciebie.
- Oh.. Karyu. Przepraszam..- speszyłeś się, wyglądałeś jakbyś nie wiedział co zrobić. A ja tylko stałem, nic nie mówiąc. Przez chwilę się jąkałeś, w końcu zdobywając się na wyduszenie z siebie pytania.- Jak się czujesz?
- W porządku.- odpowiedziałem krótko.
Mój słodki, Michi, czym ty byłeś taki zestresowany?
Widziałem jak niepewny byłeś. Chciałeś już odejść, ale zawróciłeś, i zaciągając się aż nadto powietrzem, wypuściłeś go zaraz głośno przez nos. A ja czekałem. Czekałem na twój kolejny ruch, nie będąc w stanie go przewidzieć.
- Karyu, bo ja..- zacząłeś, wyglądając zupełnie jakbyś w głowie dokładnie układał sobie szyk tego co zamierzasz mi powiedzieć.- Wróć do mnie. Wróć, błagam..- wyszeptałeś, a w twoich oczach dopatrzyłem się wręcz desperacji. Moje serce zabiło szybciej, poczułem ścisk w żołądku, chciałem cię dotknąć, ale mimowolnie wykonałem krok do tyłu.- Wtedy.. Jak zemdlałeś.. Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić..
- Nie mogę. Zbyt wiele czekałem aż coś się zmieni, by teraz w to uwierzyć.- Przerwałem mu. Przez chwilę poczułem jakby zbierało mi się na łzy i trochę załamał mi się głos, jednak szybko udało mi się ukryć.- Nie mogę.- powtórzyłem i uciekłem. Zwyczajnie przez tobą uciekłem. Słyszałem jak za mną wołasz, ale kiedy znalazłem się za najbliższym rogiem ulicy byłem już zupełnie sam. Zatrzymałem się i odwróciłem, nie będąc do końca pewnym czy przypadkiem jednak jeszcze cię nie zobaczę, ale to się nie stało. Oparłem się plecami o zimny mur niewysokiego, szarego budynku i zapaliłem papierosa. Przez ciebie nabrałem uzależnień, mimo, że wcześniej bez z nich żyło mi dobrze. Nikotyna obniżała poziom moich wszechogarniających nerwów..

Siedziałem z Tsukasą w salonie i oglądaliśmy jakiś beznadziejny film, chociaż tak właściwie, to ja ani trochę nie byłem w stanie się na nim skupić. Cały czas chodziły mi po głowie twoje słowa. Wróć do mnie. Niby tak krótkie, ale ile za sobą niosły.. Powoli zacząłem wspominać. Nasze słodkie początki, kiedy oboje staraliśmy się ponad nasze siły, kiedy każdy dzień przynosił co raz to nowe niespodzianki. Każdy pocałunek był odurzający, każdy stosunek jak idealnie upajający narkotyk. Nie mogłem bez ciebie żyć, byłeś mi potrzebny w każdej chwili, w przeciwnym razie nachodziły mnie idiotyczne myśli, byłem niespokojny i agresywny. Nie interesowało mnie nic poza tym, żebyś był przy mnie. Ale to było chyba za wiele, prawda? Wszystko skończyło się jakby z dnia na dzień, było to dość brutalne i niespodziewane zderzenie z rzeczywistością. Nawet nie zdążyłem zauważyć, że coś złego może się wydarzyć.. I tak właściwie, to po dzień dzisiejszy nie dowiedziałem się co takiego się zmieniło, gdy próbowałem delikatnie cię wypytywać o uczucia, wpadałeś wręcz w szał. Więc w końcu przestałem. Zastanawiam się.. Czy gdybym teraz dał ci drugą szansę coś by się zmieniło? Nie wiem, ale chyba niezależnie od obaw, gdzieś tam po cichu rozważałem tę opcję.. Zdaje mi się, czy w życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym zmienia się diametralnie? Może kolejna zmiana z twojej strony była możliwa. Nienawidziłem swojej naiwności.
Zerwałem się nagle z miejsca.
- Mogę pożyczyć twój samochód?
Tsukasa spojrzał na mnie w lekkim zaskoczeniu, ale skinął głową.
- Kluczyki i dowód są na komodzie przy drzwiach..
Posłałem mu wdzięczny uśmiech i już po chwili nie było mnie w domu. Szybko dojechałem pod dom, w którym jeszcze nie dawno sam mieszkałem, dzwoniąc do drzwi parę razy, nim mi otworzyłeś. Stałeś w samym ręczniku, a z twojego w dalszym ciągu doskonale zbudowanego ciała, ściekały kropelki wody..
Stałeś najwyraźniej w nie małym szoku i nie byłeś w stanie wykrztusić z siebie słowa, jąkałeś się tylko niemiłosiernie; wszedłem do mieszkania bez twojego pozwolenia, zamknąłem za sobą drzwi i całkiem niespodziewanie cię pocałowałem. Chyba zrobiłem to całkowicie instynktownie, nawet nad tym nie panowałem. Nie czekałem długo na odwzajemnienie tej delikatnej pieszczoty z twojej strony, to było niepowtarzalne uczucie, móc znowu poczuć smak twoich miękkich warg..
Nie wiem ile trwał ten pocałunek, ale w końcu lekko, bardzo subtelnie odsunąłeś mnie od siebie i spojrzałeś w oczy.
- Karyu..- szepnąłeś z powagą, twój oddech był niespokojny.- Obiecuję ci, że to wszystko naprawię. Ja zrozumiałem. Zrozumiałem swój błąd.. Tylko błagam, daj mi szanse.
- Kocham cię, Zero.

One shot: Pilnuj moich snów


Zawsze kochałem jego uśmiech. To w jaki sposób rozładowywał pokłady pozytywnej energii, których bezustannie nosił w sobie całe mnóstwo. Jego wręcz młodzieńcze szaleństwo, w które porywał mnie niekiedy, pozwalając zapomnieć o rzeczywistości. Przy nim czułem się kimś całkiem innym niż zwykle, jakby.. Sobą. Było to uczucie nie do opisania i nawet nie mam pojęcia kiedy popatrzyłem na niego właśnie w ten sposób, ale później, z każdym dniem, pragnąłem go tylko coraz bardziej.. Wyłącznie dla siebie. Chciałem być jego źródłem radości, uszczęśliwiać go tak, jak nie zrobiłby tego nikt inny. Od urodzenia byłem egoistą, a z wiekiem ta cecha tylko nabierała na mocy, do tego stopnia, że byłem zazdrosny o każdego kto chociażby tylko na niego spojrzał. Mój, mój, mój.. Gdyby tylko mógł być wyłącznie mój.. Marzyłem o tym dniem i nocą. Budząc się, jedząc śniadanie, pijąc kawę, wypalając następnego z kolei papierosa, biorąc prysznic, grając, nudząc się, czytając, przeglądając papiery. Przez każdą czynność przeze mnie wykonywaną, przeplatał się właśnie on. Nie byłem w stanie nad tym zapanować.

- Nie przeglądaj się już tak w tym lustrze, Rui, jak zawsze wyglądasz obłędnie.- usłyszałem z dość bliska melodyjny śmiech Hidezou i odwróciłem się momentalny, dając po sobie poznać swoje zdziwienie, że znalazł się również ze mną w łazience, zwłaszcza, że nie słyszałem jak ktoś wchodził. Zrobił niewielki krok w moim kierunku i uszczypnął mnie w biodro. - Przerwa nam się skończyła dobre dziesięć minut temu, a ciebie dalej nie ma.
- Cholera jasna.. Wybacz, zamyśliłem się trochę.- postukałem się w czoło i czując jak zaczyna mi się robić ciepło, miałem tylko cichą nadzieję, że po sekundzie nie będę przypominał kolorem swojej twarzy buraka. Ruszyłem szybko w kierunku drzwi, ale drugi gitarzysta przytrzymał mnie za ramię.
- Poczekaj, poczekaj. Co dzisiaj robisz po pracy?- spytał, uśmiechając się promiennie, co było do niego tak podobne.. Serce zabiło mi szybciej, a jaką miałem minę, wolę nie wiedzieć. Starczy mi tyle, że rozbawiła ona Hidezou.
- Zdaje się, że nic.. Dlaczego pytasz?
- Chodźmy na piwo. Brakuje mi jakiegoś towarzystwa, a twoje zdaje mi się być najlepsze.- poczochrał mi jeszcze bardziej i tak już wystarczająco chaotycznie ułożone włosy, i właściwie nim zdążyłem odpowiedzieć, opuścił łazienkę. Ruszyłem szybko zaraz za nim, zastanawiając się dlaczego w tak bezczelny sposób sobie ze mnie żartuje. Zupełnie jakby doskonale zdawał sobie sprawę z moich uczuć, ale kpił z nich w sposób, który nawet nie był aż tak nieuprzejmy.
Kiedy weszliśmy do sali, od razu podbiegł do mnie Tsunehito, łapiąc mnie za obie dłonie i ściskając je, chyba nawet nie do końca świadomie.
- Rui, musisz się dzisiaj ze mną wybrać do jednej galerii niedaleko centrum! Znalazłem prześliczny komplet biżuterii i potrzebuję twojej porady.- poczułem lekkie ciarki od jego nachalnie wręcz błagającego spojrzenia i odwróciłem wzrok, zatrzymując go na Hidezou. Obserwował mnie. Wziąłem głęboki wdech i popatrzyłem przepraszająco na basistę.
- Przykro mi, Tsune, nie dzisiaj. Już jestem umówiony.
Ten rozejrzał się po pomieszczeniu, a po chwili ujrzałem jak z każdą sekundą coraz szerszy uśmiech pojawia się na jego ustach.
- No, no. W takim razie, wproszę się jutro przed południem do ciebie na kawę.- ściszył znacząco głos, poruszając przy tym wymownie brwiami.- No chyba, że nie zamierzasz wracać do domu na noc.
- Tsunehito!- syknąłem, ale ten pokręcił tylko głową i wrócił do swojego instrumentu, śmiejąc się pod nosem.

Hidezou stwierdził, że nie ma ochoty na siedzenie w zatłoczonym barze, gdzie każdy wokół wypala jednego papierosa za drugim i siłą rzeczy idzie się udusić- poszliśmy więc do niego. Usiedliśmy na kanapie, przed telewizorem, jak to według wszystkich stereotypów, na facetów po trzydziestce w piątkowy wieczór przystało i otworzyliśmy po pierwszej puszce piwa. Zaczęliśmy rozmawiać. Z początku o pracy. Nowy singiel, album, wywiad, trasa koncertowa.. Nic, co na dłuższą metę po tylu latach robienia w tej branży mogłoby jakoś specjalnie zainteresować. Zmienił się temat dopiero kiedy Hide był w trakcie trzeciego piwa, podczas gdy ja dalej męczyłem się z drugim. Wolałem pozostać przy nim w miarę trzeźwym, nie chciałem przekonywać się o tym jak zachowałbym się względem niego będąc pijanym. Jednego byłem pewien, to byłaby całkowita kompromitacja.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio spotkaliśmy się razem po pracy..- wymamrotał, kładąc puszkę na stole i nawet nie ważąc na to, że przewrócił ją, kiedy chciał usiąść z powrotem jak poprzednio. W sposobie jego mówienia było słychać, że zaczyna plątać mu się język.
- Ponad rok na pewno..- spuściłem swój wzrok, zawieszając go na dłoniach. Nabrałem powietrza, chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale zatkało mnie w momencie kiedy oparł ciężko rękę na moim ramieniu, śmiejąc się, jak zwykle wesoło.
- No nie mów mi tylko, że to liczysz!
- Nie, skąd.- pokręciłem od razu głową, czując jak moją twarz zalewa rumieniec. Ta bliskość ograniczała moją zdolność myślenia, która i tak była opóźniona po wypitym alkoholu..
Chciałem coś zrobić. Objąć go, pocałować, wyszeptać do ucha, że go kocham i jest dla mnie całym światem.. Tak bliskim, a jednocześnie tak dalekim. Nie, nie mogłem wykonać choćby najmniejszego ruchu.. Niezależnie od wszelkich swoich pragnień, nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdyby to zniszczyło nasze relacje. Wolę być dla niego zwykłym kumplem z zespołu, niż powodem obrzydzenia.
Otrząsnąłem się, spychając te myśli na dalszy plan. Czasem odnosiłem wrażenie, że w ogóle nie powinienem o niczym myśleć..
- Idę się odlać.- patrzyłem jak Hidezou wstaje i drapiąc się po brzuchu opuszcza salon. Z korytarza usłyszałem jeszcze jak ziewa przeciągle, na co uśmiechnąłem się w duchu. Był uroczy..
Nie było go raptem chwilę, ale prawdę mówiąc, ciągnęła mi się ona w nieskończoność. Trochę się chwiał, kiedy szedł, lekko zataczając i widać było, że ponad wszystko stara się utrzymać równowagę, co wychodziło mu średnio. Dochodząc do kanapy, potknął się o nią i.. Runął na mnie całym ciałem. Wstrzymałem oddech, nawet nieświadomie zaciskając dłonie na jego koszuli. Był tak blisko.. Jego usta niemal stykały się z moimi, a ja zwyczajnie nie mogłem oderwać na od nich wzroku.. Miałem okazję, mogłem w końcu zrobić to o czym zawsze tak bardzo marzyłem.. Ale strasznie walczyłem ze sobą, byłem strasznie rozdarty.
- Ruiza..- szepnął, a ten tak dobrze znany zapach alkoholu owiał moją twarz. Czułem, a nawet głośno słyszałem jak wali mi serce.
Nie mogłem.. Zwyczajnie nie mogłem, nie teraz..
- Późna godzina..- mamrotałem pod nosem i szybko wyplątałem się z jego objęć, odchodząc od kanapy na bezpieczną odległość. Leżał na niej, patrząc na mnie pytającym wzrokiem.- Pójdę już..
Wyszedłem z pokoju. W pośpiechu założyłem buty, chwyciłem cienką kurtkę i wybiegłem wręcz z mieszkania bruneta, zatrzaskując za sobą drzwi. Dopiero ten głośny dźwięk, sprawił, że jakby oprzytomniałem.
Oparłem się plecami o drzwi jego mieszkania, uderzając się z otwartej dłoni w policzek. Byłem tchórzem.. Pieprzonym tchórzem.

Obudziło mnie walenie do drzwi. Z początku schowałem głowę pod poduszkę, mając nadzieję, że pukanie ustanie, ale niestety się przeliczyłem. Wygramoliłem się spod cieplutkiej kołdry i owinąłem w ukochany, kremowy szlafrok, włócząc się zaraz do drzwi. Gdy tylko je otworzyłem, Tsunehito od razu wparował do środka. Po jego minie poznałem, że nie da mi spokoju i będzie wyciągał ze mnie co się da. No tylko, żeby w ogóle było co..
- No nie mów, że cię obudziłem.- wszedł do kuchni i otworzył szafkę, wyciągając z niej kawę oraz dwa kubki, z których zawsze piliśmy, kiedy u mnie był.- Wiesz, kiedy tu szedłem, to zastanawiałem się nawet czy aby na pewno zastanę cię w domu.
- Tsune, nie żartuj, proszę..- westchnąłem żałośnie i usiadłem na krześle przy oknie, opierając się łokciem o parapet. Byłem zmęczony i chciało mi się płakać. Praktycznie całą noc nie spałem, użalając się nad swoją własną bezużytecznością.
Wstawił wodę.
- Coś się stało, Rui?- spytał, a w jego głosie dało się słyszeć troskę. Sam zajął miejsce na krześle, przysuwając się z nim do mnie i w całkiem naturalnym dla niego geście pogłaskał mnie po włosach.
- Wszystko, dobry Boże, wszystko. Nic mi nigdy nie wychodzi, nic nie idzie po mojej myśli. Nawet.. Nawet jeśli..
- Jeśli co?
- Jeśli mam go już na wyciągnięcie ręki.. Brak mi odwagi, wiesz? Zwyczajnie nie umiem postawić kolejnego kroku, mimo, że tak bardzo chcę..- zacisnąłem mocno powieki, mając nadzieję, że nie pociekną mi łzy. Z każdą chwilą ogarniała mnie coraz większa beznadzieja.
- Weź się w garść. Skoro czujesz, że powinieneś wyznać mu swoje uczucia, to masz tak zrobić i koniec kropka. Nie ma, że się boisz, tu lęk nie ma racji bytu. Kochasz go, prawda?
- Do szaleństwa..
- No więc właśnie. Pamiętaj, że nigdy jeszcze nie poradziłem ci źle.
Uśmiechnął się w swoisty sposób i wstał, żeby zalać kawę, w momencie kiedy ugotowała się już woda.

Tsunehito wrócił do siebie wczesnym popołudniem. Trochę jeszcze mu się pożaliłem, zdążyłem roześmiać się do łez, kiedy opowiadał mi jaką zrobił ostatnio Asagiemu niespodziankę, kiedy ten wracał do domu, później znowu postękałem jak to mi źle i niedobrze, przysnąłem mu na pół godziny na ramieniu.. I jakoś to zleciało. Ale kiedy zostałem już sam, ponad wszystko nie mogłem znaleźć sobie zajęcia..
Leżałem właśnie na kanapie, z nogami ułożonymi na stole i przeskakiwałem w znudzeniu z kanału na kanał, nawet nie zwracając uwagi na to co leci. Moje myśli zaprzątała tylko jedna osoba, skupienie uwagi na czymś innym była nie lada wyzwaniem. Nagle jednak rozgległ się dzwonek do drzwi. Z początku pomyślałem, że to basista czegoś zapomniał..
- Hidezou?- nie byłem w stanie zdobyć się na nic więcej, w momencie kiedy gitarzysta stanął przede mną.
- Wybacz, że cię nachodzę, ale.. Może moglibyśmy porozmawiać? Pójdź ze mną na spacer.
Oczywiście, że nie mógłbym mu odmówić. Szliśmy przez jakimś beznadziejnie duży park, w którym w życiu byłem może ze trzy razy, mimo że znajdował się całkiem niedaleko mojego domu. Hidezou wyglądał jakby czekał na odpowiedni moment- zupełnie jakby żaden nie był wystarczająco nieodpowiedni- albo zwyczajnie nie wiedział co chce właściwie powiedzieć. Ja natomiast zwyczajnie nie umiałem przerwać tej ciszy.
W końcu drugi gitarzysta się zatrzymał, odwracając przodem do mnie. Zaparło mi dech w piersiach, kiedy zmierzył mnie swoim stanowczym spojrzeniem i widziałem tylko jak rozchylają się jego wargi, żeby coś powiedzieć..
- Ruiza, co się tyczy wczorajszego wieczora..- zaczął, biorąc od razu przy tym głęboki wdech.
O nie, nie, nie! Doskonale wiedziałem do czego ta rozmowa może zmierzać i zupełnie nie miałem ochoty na wysłuchiwanie zbędnego gadania o tym, że jesteśmy zajebistymi przyjaciółmi i jeszcze lepiej będzie jeśli zostanie tak po wieki wieków!
- Myślę, że nie ma o czym mówić.- przerwałem mu natychmiast i siląc się na sztuczny uśmiech, który, mam nadzieję, wyglądał naturalnie, skinąłem lekko głową, zupełnie jakby to miało dodać trochę wiarygodności moim słowom.
- Jesteś pewien?- spytał trochę zdziwiony.- Bo myślałem..
- Proszę cię, Zou!- krzyknąłem, a kiedy zorientowałem się, jak go właściwie nazwałem, przyłożyłem momentalnie obie dłonie do ust. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Od bardzo dawna mnie tak nie nazywałeś. Fakt faktem, to było bardzo, bardzo dawno temu, kiedy byliśmy jeszcze we wspaniałych relacjach, nawzajem ciesząc się swoją obecnością i nie wiedząc czego chcemy od życia. A potem się zakochałem i nawet z początku nie do końca świadomie ukróciłem tę znajomość..- No w porządku, nie zamierzam ci się narzucać.. W takim razie mam nadzieję, że dalej będziemy dobrymi przyjaciółmi.
Skinąłem znów głową, nie protestując kiedy ten chciał odejść, ale nagle, choć z wyraźnym opóźnieniem dotarło do mnie co powiedział i nie bardzo wiedziałem jak mam to rozumiem. Odruchowo złapałem go za rękę, przytrzymując mocno; odwrócił się od razu, posyłając mi pytające spojrzenie.
- Co masz przez to na myśli?
Uśmiechnął się. Niespodziewanie ułożył dłoń na moim karku i przyciągnął mnie do siebie, łącząc nasze usta w pocałunku. Niby trwało to tylko chwilę, ale dla mnie była ona słodką wiecznością. Zdawało mi się, że śnię, że to nie dzieje się naprawdę..
- A co mogłem mieć na myśli?
- Uszczypnij mnie..- znowu zapewne zrobiłem wyjątkowo głupią minę, jak to miałem najwyraźniej w zwyczaju, bo Hidezou roześmiał się uroczo i rzeczywiście, poczułem zaraz uszczypnięcie.- Ej, to bolało!
Usiłowałem udać oburzonego, ale w tym momencie znów mnie pocałował, tym samym rozwiewając jakiejkolwiek chęci strzelenia przysłowiowego focha.
- Proszę.. Znajdź trochę wolnego miejsca dla mnie w swoim sercu..- szepnął tuż przy moim uchu, a ja poczułem jak po moim ciele rozlewa się fala gorąca. To musiał być sen..
- Głupek. Ono od dawna jest wyłącznie twoje.

One shot: Sprzedawcy marzeń

- Przyznaj się. Sypiasz z nim.
- Kaoru.. Ja..
- Nie zaprzeczasz.- zlodowaciałe spojrzenie jakie mi posłał sprawiło, że przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. A najgorszym jest to, że prawdą było o co mnie posądzał i nie miałem pojęcia skąd się dowiedział. Bo nie sądzę żeby Toshimasa był na tyle głupi by o tym poinformować naszego złowieszczego lidera- prędzej dostałby w pysk, na pewno zdawał sobie z tego sprawę. Otóż to, że Kaoru był cholernym egoistą każdy doskonale wiedział, już w szczególności gdy ktoś tknął choćby palcem cokolwiek co należało do niego. A na moim punkcie już dawno był przewrażliwiony.
No i w tym momencie poczułem niespodziewane szarpnięcie moich włosów. Syknąłem głośno, łapiąc się za bolące miejsce, a moja dłoń napotkała tą gitarzysty.
- Jesteś bezczelny, Andou.- wysyczał, jedynie mocniej zaciskając palce.- Czy naprawdę jest ci ze mną źle?
- Wybacz mi..- i znów płaszczyłem się przed tym facetem. Jednak stwarzał wokół siebie na tyle przerażającą aurę, że prędzej bym umarł, niż pomyślał o przeciwstawianiu mu się.- Tak bardzo żałuję.. Nie zasługuję na ciebie..- poziom tego jak żałosny byłem wzrastał do niewyobrażalnie wielkiej potęgi, a ja nie wiedziałem co mogę na to poradzić. O ile w ogóle coś się dało. Jeśli.. Jeśli ktokolwiek zadałby mi pytanie dlaczego zdradzam Kaoru, odpowiedziałbym mu szczerze, że jest to facet zazwyczaj nieczuły, okrutny i ponad wszystko ceniący tylko swoje zdanie oraz potrzeby. Czasem- a raczej niemal zawsze- traktował mnie jedynie jako seksualną zabawkę, lecz ja potrzebowałem czegoś więcej. Chciałem, żeby pomiędzy nami było coś więcej i mimo, że doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, iż to zupełnie nie jest możliwe, podświadomie, głupi wierzyłem, że może jednak otrzymam to czego oczekuję. Ah, ta moja naiwność.. Wszyscy mi zawsze powtarzali, że powinienem zacząć patrzeć na świat realistycznie.
- Niekiedy zachowujesz się jak gówniarz. Ale nawet pomimo tego.. Uwielbiam cię.- spojrzałem na Kaoru zupełnie zdezorientowany, nie rozumiejąc przebłysku dzikości w jego oczach. Wyplątał dłoń z moich włosów i przejechał po szyi, obojczyku, torsie.. Czułem jak przez chwilę drażni palcami moje sutki, zsuwając je zaraz na podbrzusze. Stęknąłem, kiedy całe moje ciało przeszły dreszcze.

Leżałem na łóżku, okryty samym prześcieradłem, tępym wzrokiem wpatrując się w sufit; nad ranem obudziło mnie chrapanie Kaoru. Zawsze chrapał po seksie, nawet nigdy nie zastanawiałem się dlaczego. Zresztą, co to za różnica?
Westchnąłem głęboko, odwracając się do niego plecami. Mówi się, że na dwa fronty nie da się długo walczyć i szczerze powiem, że osoba mądrze powiedziała. To nawet nie chodzi o utrzymanie kochanka w tajemnicy, a własny, świadomy wybór czego się chce. Czego się oczekuje od życia. Nie można przez długi czas ciągnąć tego trójkąta, zwyczajnie psychicznie się nie da.. A przynajmniej nie mogą tak żyć ludzie, którzy mają jeszcze trochę skrupułów.
Przymykałem właśnie powieki, kiedy niespodziewanie lider oplótł mnie jedną ręką w talii i przywarł do moich pleców.
- Daisuke?- wymruczał melodyjnie, a bijąca cholernie niepodobna do niego sympatia, bardzo mnie zdziwiła.
- Mm?
- Jeszcze raz się z nim prześpisz, a skrzywdzę i ciebie i jego.
No i znowu ta moja naiwność! Czy naprawdę sądziłem, że ten człowiek może być choć przez chwilę miły? Dobry? Co ja sobie myślałem, wiążąc się z nim?
Nie odpowiedziałem mu. Wstałem jedynie, płynnym ruchem wyplątując się z jego objęcia i skierowałem do łazienki, mając nadzieję jak najszybciej zmyć z siebie wspomnienie minionej nocy. Jakby to w ogóle miało pomóc..
Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się i starając nie nawiązywać żadnego kontaktu z gitarzystą, opuściłem mieszkanie. Nawet się nie zdziwiłem, że zupełnie olał to gdzie wychodzę. A pojechałem do Toshiyi. Wsiadłem w samochód i już po dziesięciu minutach byłem pod jego domem, dość sporej i urządzonej całkowicie w nowoczesnym stylu dwupiętrowej posiadłości- zawsze cenił sobie ogromną wygodę, w przeciwieństwie do Kaoru, którego w pełni zadowalały małe, zamknięte przestrzenie.
Wysiadłem z auta i już po chwili dzwoniłem do jego drzwi. Nie musiałem długo czekać aż mi otworzy, a twarz basisty wyrażała najszczersze zdziwienie.
- Die? Co ty tu robisz?- uchylił bardziej drzwi, a ja nie czekając na nic wszedłem do środka. Z głębokim westchnieniem oparłem się plecami o ścianę, przyciągając mężczyznę do siebie. Oplotłem go rękoma wokół talii, a głowa Toshimasy spokojnie spoczęła na moim ramieniu. Przez chwilę oboje milczeliśmy.- Nie powinieneś być teraz z Kaoru? Ja się dowie to..
- Już się dowiedział.- odpowiedziałem, przymykając powieki. Byłem zmęczony po praktycznie nieprzespanej nocy, byłem zmęczony całą tą beznadziejną sytuacją, byłem zmęczony życiem. Toshiya momentalnie odchylił się, żeby na mnie spojrzeć. Jego twarz wyrażała przerażenie, jak i podekscytowanie. Bał się lidera- ba, kto się go nie bał- jednocześnie ciesząc, że w końcu bez przeszkód będziemy mogli się spotykać.
- Jak to się dowiedział? Powiedziałeś mu? Czy to znaczy, że..?- widziałem, że ma mi do zadania jeszcze dziesiątki pytań, więc przyłożyłem palec do jego ust, tym samym uciszając i dla złagodzenia niezadowolonej miny basisty, która wynikła z mojego czynu, kiedy on był tak bardzo ciekawy, pocałowałem go w czoło.
- Toshi, kochanie to wszystko nie jest takie proste..- znów wziąłem głęboki wdech, zupełnie ignorując jego niezrozumiałą minę.- Daj mi, proszę jeszcze trochę czasu.
- Trochę czasu..- powtórzył, odsuwając się ode mnie zdecydowanym krokiem. Widziałem jak pomału zaczynają wzbierać w nim nerwy.- Chyba już wystarczająco dużo czasu ci dałem!
- Proszę, nie denerwuj się i daj mi wszystko wyjaśnić.- powiedziałem pewnie, jednak on równie zdecydowanie kręcił głową, wyraźnie nie chcąc mnie wysłuchać.
- Co jeszcze jest trudnego, skoro już się dowiedział? Skoro już wie, że jesteś ze mną, trzeba było spakować tę pieprzoną walizkę i przyjść do mnie! Dobrze wiesz jak długo na to czekałem. Czy nie chcesz zmienić mojego cierpienia w szczęście?
- Toshi..
- Oczywiście, że nie! Myślisz tylko o sobie. A ja.. A ja nie zamierzam już dłużej tego znosić. Wyjdź stąd i zapomnij o tym co nas łączyło. Nie wracaj po nic więcej.
- Nie mów tak..- zrobiłem krok w przód, chcąc go przytulić i pogładzić po włosach, uspokoić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tylko muszę z Kaoru jeszcze raz porządnie porozmawiać. Ale nie pozwolił mi na to, cofając się od razu na wystarczająco bezpieczną odległość. Zabolało.
- Wyjdź.- wycedził przez zęby, odwracając wzrok.- Nie chcę cię widzieć..
Nie zamierzałem się z nim kłócić, zwłaszcza, że był chyba najbardziej upartą osobą jaką znałem, więc i jakiekolwiek próby z mojej strony złagodzenia w obecnej chwili całej tej beznadziejnej sytuacji byłyby co najmniej śmieszne. Zacisnąłem zęby i wyszedłem. Nawet nie zorientowałem się kiedy po moich polikach zaczęły płynąć słone łzy..

W końcu próbę przerwała upragniona przerwa. Chociaż nie czekałbym chyba na nią aż tak bardzo, gdybym wiedział, że nim właściwie zdążę się zorientować, zostanę w pomieszczeniu sam na sam z Niimurą, a ten nie będzie chciał mnie wypuścić. Nie dość, że męczyłem się przy nim w domu, to jeszcze w studiu nie dawał mi odetchnąć. O ile zaczynał się mną przejmować.
- Stało się coś?- spytałem, bez skrępowania opadając na skórzaną kanapę. Ten usiadł obok mnie, ku mojemu zdziwieniu nie zaczynając żadnych swoich podstępnych gierek. Przynajmniej nie od razu.
- Co robisz po pracy?- odezwał się w końcu, zupełnie jak gdyby nigdy nic. Niewiele z tego rozumiałem.
- To co zwykle, wracam do domu, a co?- przyglądałem mu się podejrzliwie, jednak wyglądał bardzo naturalnie i nie sądzę bym mógł się do czegoś przyczepić w jego zachowaniu. Poza tym, że spytał mnie co robię po pracy, mimo że nigdy tego nie robi. Jak jestem w domu, to w porządku, nie ma mnie, też nie wygląda jakby mu to przeszkadzało. Od pewnego czasu zupełnie byłem przekonany, że się mną nie interesuje.
- Więc przygotuj się na to, że cię gdzieś zabiorę.- uśmiechnął się lekko i wstał, zostawiając mnie zaraz samego. Zamrugałem kilkakrotnie, zastanawiając czy aby na pewno dobrze wszystko zrozumiałem. Minęły dobre dwa, albo trzy miesiące odkąd zaproponował mi wspólne wyjście i tyle samo odkąd normalnie się do mnie uśmiechnął. Wprost nie byłem w stanie w to uwierzyć.

Po powrocie do domu wziąłem prysznic i przebrałem się. Na Kaoru czekałem w salonie, oglądając telewizję i sącząc sok z czarnej porzeczki. Zdawało mi się, że nie powinienem tego robić, że to tylko pogorszy sytuację, lecz nawet mimo to w dalszym ciągu nie byłem w stanie mu odmówić. Zwyczajnie nie potrafiłem. Stwierdziłem w takim razie, że przynajmniej powiem mu tego wieczora, że chcę się z nim rozejść.
Dochodziła godzina siódma, a jego wciąż nie było; co prawda mówił, że po próbie będzie musiał załatwić parę drobnych spraw, ale nie sądziłem, że będzie to trwało aż tyle. Czułem jak oczy pomału zaczynają mi się przymykać, jak wpadam w jakiś wir, pomału tracę kontakt z rzeczywistością.. Aż nagle do świata żywych przywróciło mnie ciche trzaśnięcie drzwi. Wrócił. Odstawiłem szklankę na stolik i odwróciłem się w kierunku przedpokoju, aż w progu salonu stanął gitarzysta z bukietem czerwonych róż. Zatrzymałem się w pół kroku i zwyczajnie zaniemówiłem. W co on pogrywał? Kwiaty? Przecież to było tak cholernie nie w jego stylu!
Zaśmiał się widząc moje osłupienie i wszedł w głąb pomieszczenia. Powoli uklęknął przede mną i wyciągnął róże w moim kierunku; przyjąłem je niepewnie, oglądając uważnie. Moja twarz zapewne nie wyraża żadnych większych emocji, bo i ja sam nie miałem pojęcia co o tym wszystkim właściwie myśleć. Ale miałem bardzo złe przeczucia.
- Pan pozwoli, że porwę pana stąd w ten wieczór?- wstał równie ociągale co klękał, a kącik jego ust unosił się w jakimś dziwnym uśmiechu. Przez chwilę moją głowę naszło pytanie czy przypadkiem nie powinienem zacząć się go bać. Zachowywał się trochę jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni. Tylko, że.. To pierwszy raz.
W odpowiedzi skinąłem głową i zaraz potem opuściliśmy dom.

Siedzieliśmy w ekskluzywnej restauracji, co więcej ja nie byłem w stanie pojąć dlaczego mnie do niej zabrał. Przecież nie była to nasza kolejna rocznica- bo jeśli do jakiejś się kiedykolwiek wybieraliśmy, to wyłącznie w ten jeden jedyny dzień w roku. Ta sprawa przybrała bardzo dziwny obrót, którego w stu procentach wolałbym nie doznawać.
- Chcesz ze mną o czymś porozmawiać..?- spytałem dość niepewnie, dopiero gdy kelner odszedł, pozostawiając na naszym stoliku dwa kieliszki i butelkę wina. Kaoru nalał czerwonego napoju do delikatnego naczynia, dopiero po tym unosząc na mnie swój wzrok. Nie umiałem odgadnąć co może chodzić mu po głowie.
Przytaknął.
- To.. Chyba do mnie trochę niepodobne.- stwierdził uśmiechając się pod nosem. Bingo, Kaoru.- Wiesz, cała ta sytuacja dała mi trochę do myślenia, w końcu gdybym traktował cię jak należy, nigdy do czegoś podobnego raczej by nie doszło. Nie szukałbyś tego czego nie możesz dostać u mnie.- zamrugał kilkakrotnie, jakby samemu nie do końca dowierzając swoim słowom. Chociaż na pewno jego niemoc zrozumienia wypowiedzianych właśnie przez samego siebie słów nie była większa od mojej. Czułem się naprawdę zdezorientowany.
- Do czego ty pijesz, Kaoru?
- Może rzeczywiście byłem trochę zbyt okrutny i zimny, przyznaję. Ale ja po prostu jestem już zmęczony wszystkim.
- Są inne sposoby na odreagowanie, powinieneś to wiedzieć.- wyparowałem od razu mało uprzejmie i ująłem w dłoń kieliszek, upijając zaraz jeden łyk wina. Przez chwilę milczał, wyglądając jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Chciałbym to jakoś naprawić.
- Niby jak?
Wzruszył ramionami. Chyba zaczynał się pomału irytować moją obojętnością na jego ogromny wyczyn przełamania się i przyznania do błędu. To nie tak, że nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia- wręcz przeciwnie! Jednak po wszystkim co przeżyliśmy w czasie ostatnich miesięcy nie umiałem mu od tak zaufać, będąc od razu w stu procentach przekonanym, że od tego momentu będzie kolorowo jak w jakiejś pieprzonej bajce. To życie. Życie, nie bajka, różnica niestety jest kolosalna.
- Szkoda, że nawet na to nie jesteś w stanie mi odpowiedzieć..
- Tego nie da się opowiedzieć słowami, Daisuke.- powiedział tym razem oschle, przez co w ułamku sekundy skupiłem na nim bardziej swoją uwagę.- To trzeba pokazać.
Zdziwiły mnie jego słowa. Ale jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że miał racje; przez mój umysł przewijało się jedno pytanie, na które nie byłem w stanie odpowiedzieć- czy powinienem dać mu jeszcze jedną szansę. Skoro Toshiya wyrzucił mnie wraz z moimi uczuciami, dlaczego miałbym nie spróbować naprawić swojego związku? Ponoć zawsze wszystko da się uratować..
Nie odpowiedziałem mu już, uznając, że żadne słowa nie są potrzebne.
Chwilę później przyszedł kelner, stawiając na naszym stoliku dwa talerze ze starannie podanym jedzeniem. Moje krewetki królewskie i jego żeberka w sosie pieczeniowym. Zawsze je zamawiał, jeśli tylko restauracja posiadała to danie w swoim menu. Jedliśmy w ciszy. Momentami spoglądałem niepewnie na Kaoru, ale widząc jak on mi się przygląda, od razu odwracałem wzrok. Nie wiem dlaczego, ale bałem się na niego patrzeć. Było to stosunkowo bezpodstawne, przecież gdyby mi zależało na tym związku, cieszyłbym się z takiego obrotu sprawy. A tymczasem ja czułem się skrępowany, ściśnięty od środka i ledwo wciskający w siebie kolację, i to tylko po to, żeby nie narazić na gniew lidera. Czyli jednak nie zależało mi? Chyba naprawdę powinienem chociaż spróbować, zakończyć mogę to wszystko w jednej chwili. A przynajmniej teoretycznie..
Gdy tylko zjedliśmy, Kaoru zapłacił rachunek i ruszyliśmy do wyjścia. Odetchnęliśmy świeżym powietrzem, żeby zaraz potem wsiąść do samochodu.
Patrzyłem jak wkładał kluczyki do stacyjki, jednak mimo to nie ruszał. Właściwie, to zorientowałem się dopiero po jakimś czasie, bezustannie wlepiając wzrok w jego dłoń tkwiącą w bezruchu.
Westchnął ciężko.
- Naprawdę to przemyślałem i chciałbym naprawić..- powiedział w końcu. Drgnąłem nerwowo, czując jego dłoń na swoim policzku, jednak to go nie zniechęciło. Przybliżył się powoli i pozwolił na to bym poczuł jego wargi na swoich. Był to delikatny pocałunek, trwający bardzo krótko- subtelność mężczyzny była wręcz zadziwiająca- jednak poczułem jak moje serce przyspiesza trochę swe bicie.

Minął miesiąc. Śmiało mogę rzecz, że cała ta beznadziejna sytuacja się poprawiła, jednak mimo wszystko w moim życiu czegoś brakowało.. Toshiyi. Ciągle przyłapywałem się na tym jak wręcz bezczelnie wgapiam się w niego na próbach, jak wyobrażam sobie naszą przyszłość, której nigdy nie będzie, czy też w wielu sytuacjach porównuję go do Kaoru. Śmiałem się, myśląc, że on zareagowałby inaczej. Zresztą nic w tym dziwnego, w końcu są to dwaj zupełnie odmienni faceci.. Mógłbym śmiało rzecz, że z liderem było.. Dobrze. Dobrze, ale czułem tę przerażającą monotonię, towarzyszącą starym małżeństwom, właściwie to tylko i wyłącznie z powodu wszystkich formalnych zobowiązań. A przecież między nami czegoś takiego nie było.
Nawet teraz, kiedy kolejna próba dobiegła końca, wyszedłem ze studia, całując na pożegnanie krótko drugiego gitarzystę, który to miał do ogarnięcia kilka nowych tekstów Kyo i kompozycji Shinyi. Mówiłem mu, żeby zabrał wszystko ze sobą do domu, ale stanowczo zaprzeczył, mówiąc, że nie zamierza mieszać pracy z życiem prywatnym. No, zupełnie jakby nasz związek ucieleśnieniem tego nie był.
Obwiązałem więc szyję szalikiem, zakładając po tym swój cienki płaszczyk i grzecznie wyszedłem na zewnątrz. Październik. Wieczorami było już naprawdę chłodno, jednak całkiem przyjemny był lekki wiatr, który musnął moją twarz, w momencie, gdy przekroczyłem rozsuwane drzwi budynku, w którym już chyba miało miejsce dosłownie wszystko. Zmrużyłem powieki, nieświadomie unosząc lekko kącik ust ku górze i już miałem ruszyć przed siebie, kiedy to zauważyłem namiętnie szukającego czegoś po kieszeniach przy swoim samochodzie, basistę. Zatrzymałem się w pół kroku, czując jak robi mi się gorąco i moje serce zaczyna walić jak oszalałe. Ten sam wiatr, który przed chwilą tak mi się spodobał, rozwiewał także ciemne kosmyki jego włosów, a zachodzące pomału słońce, rozświetlało bladą cerę Toshimasy. Był naprawdę piękny, sądziłem, że nie będę w stanie oderwać od niego wzroku..
Niestety nim zdążyłem się w ogóle zorientować, stałem już obok niego. Uniósł na mnie powoli swój wzrok, marszcząc przy tym brwi, jakby chciał mi powiedzieć, że woli, abym zostawił go w spokoju. Mnie jednak przez myśl nie przeszło, żeby rzeczywiście odejść. O ile w ogóle w tamtym momencie myślałem.
- Zgubiłeś coś?- spytałem, rozglądając się dookoła i zauważyłem leżące na ziemi klucze do auta Toshiyi. Podniosłem je i podałem mężczyźnie, nim on właściwie zdążył mi odpowiedzieć.
- Taa..- mruknął, spoglądając to na mnie, to na klucze. Skończyło się w końcu na mnie.- Czego chcesz?
- Chodźmy na kawę.- wypaliłem, jak gdyby nigdy nic, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który sam cisnął mi się na twarz. Wyglądał jakby go ta propozycja nieco rozdrażniła.
- Pamiętasz co ci mówiłem?
- Przecież proponuję ci tylko kawę.- wzruszyłem lekko ramionami, nie zamierzając ustąpić. Powiedziałem sobie w duchu, że zabiorę go na tę pieprzoną kawę, nawet jeśli będę musiał zabrać mu klucze do samochodu i uciekać przed nim, dopóki nie znajdziemy się w najbliższym lokalu, w którym serwują kofeinę.
- Jest za późno.- odparł beznamiętnie, odwracając wzrok. Widziałem jednak, że mimo wszystko walczy ze sobą i mocno się waha. Westchnął głęboko i otworzył drzwiczki, lecz ja przytrzymałem je zdecydowanym ruchem.
- Nie przyjmuję odmowy.- zamknąłem je i wyjąłem mu z dłoni kluczyki, na powrót zamykając auto. Wsunąłem kluczyk do swojej kieszeni i chwyciłem basistę za rękę, pociągając go za sobą.
Był w takim szoku, że nawet nie miał jak zaprotestować. Swoją drogą, naprawdę nie mam pojęcia co się ze mną wtedy działo. Poczułem nagły przypływ chęci bycia znów blisko niego, niezależnie od konsekwencji, jak i od tego co on sam na ten temat sądził. Po prostu musiałem coś zrobić z tym jak cholernie mi go brakowało!
- Do jakiego stopnia niemożliwy możesz się jeszcze okazać?- spytał w końcu, gdy puszczałem go przodem do kawiarenki, która wydawała się być całkiem nienaganna. Widać było, że jest średnio zadowolony, jednak nie wycofał się, wchodząc posłusznie. A ja byłem z siebie doprawdy dumny.
- Dlaczego od razu niemożliwy?- zaśmiałem się szczerze, czekając aż Toshi wybierze stolik. Zawsze to do niego należała ta rola, niezależnie od tego gdzie wychodziliśmy.
W końcu usiedliśmy. Nie patrzył na mnie zupełnie, nerwowo błądząc wzrokiem po wystroju miejsca, w którym się znaleźliśmy; oparłem się łokciami o blat stolika i podparłem brodę na splecionych ze sobą dłoniach, wpatrując się bezwstydnie w Toshimasę. Zupełnie nie przeszkadzało mi to jak speszony był. Wręcz przeciwnie- wydało mi się to w dużym stopniu urocze i przypomniało o początkach naszych spotkań. Wtedy był wiecznie zawstydzony i krępowała go choćby najdrobniejsza czynność wykonywana względem mnie, najwyraźniej bojąc się mojej reakcji, podczas gdy ja pragnąłem go bardziej niż kogokolwiek, czy też czegokolwiek innego. Nie wspominając już o tym jak zachowywał się, kiedy to ja zaczynałem go dotykać, całować, szeptać do ucha słowa, które przyprawiały jego gładkie policzki o cudowne rumieńce..
- Jak się ostatnio miewasz?- spytałem, zaraz po przywołaniu gestem ręki do nas kelnera. Spojrzenie jakie mi posłał, było jak chlust lodowatej wody. No tak- złe pytanie.
- A jak według ciebie mam się miewać, skarbie?- wycedził przez zęby z jadowitą wręcz ironią. Zagryzłem mocno dolną wargę, kręcąc przy tym głową.
- Nie chciałem rozmawiać z tobą o stanie zdrowotnym twojej matki, ale skoro ten temat wydaje ci się odpowiedniejszy..
- Daisuke..- westchnął cicho, z całkowitą rezygnacją. Zdziwiło mnie to trochę.- Daj spokój, proszę, nie mam siły na te całe szopki..
- Więc o co chodzi..?
Przerwał nam kelner, który przyszedł przyjąć właśnie zamówienie. Ja wziąłem cappucino, on, gorącą czekoladę z mlekiem i kawałek ciasta z kremem. Jak dla mnie sam był jak takie ciastko z kremem..
Kelner odszedł.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz.. Jeśli już jesteśmy tutaj razem, to nie psujmy atmosfery jeszcze bardziej.
Po tych słowach jakoś tak.. Rozluźniłem się. Poczułem się pewniej, wiedząc, że w jakimś-tam stopniu jest pozytywnie nastawiony do naszego spotkania, o ile rzeczywiście był.
W końcu oboje się do siebie całkowicie przyzwyczailiśmy i wspólnie przeżyliśmy rozmowę z serii tych niesamowicie pasjonujących. To było coś niepowtarzalnego, znów ujrzeć jego uśmiech, po raz kolejny usłyszeć ten uzależniający śmiech. Jego oczy wyraźnie się cieszyły, nawet jeśli całym sobą starał się to ponad wszystko ukryć. Nie był aż tak dobrym aktorem, jak mu się zdawało, że mógł być.
Minęło nam tak sporo czasu, więc i nadszedł ten okropny moment, w którym, ku mojemu nieszczęściu usłyszałem to przeklęte: "Muszę wracać". Co mogłem zrobić? Odprowadziłem go do samochodu. Patrzyłem jak odjeżdża. Cały czas obserwowałem jego skupioną twarz w bocznym lusterku. I dopiero, gdy zniknął za rogiem, poczułem się jak wyrwany z.. Transu. Ocknąłem się, obudziłem ze snu, a pierwsza myśl jaka mnie naszła, to że naprawdę jest już późno i, że Kaoru pewnie czeka na mnie w domu. Że zapewne zapyta mnie gdzie się tak długo podziewałem, a ja będę musiał skłamać, żeby uniknąć niepotrzebnych nerwów swego partnera.
Zaśmiałem się w myślach. To zabawne, że całkowicie o nim zapomniałem, przebywając z Toshiyą. A właściwie, to o niczym innym nie myślałem.

Północ. Stałem przy oknie, sącząc wino i wpatrując się zaszklonymi oczami w księżyc. Moją głowę zaczęły nawiedzać myśli dokładnie te same co miesiąc temu, a ja ponad wszystko nie wiedziałem co z tym zrobić. Toshiya, Kaoru, Toshiya, Kaoru. Toshiya.. Żaden z nich nie był mi obojętny, jednak basista miał w sobie to coś. Coś, czego lider nie mógł mieć nigdy..
- Die, czemu twoja połowa łóżka nie jest zajęta?- usłyszałem szept tuż przy swoim uchu i pospiesznie wytarłem pojedynczą łzę, która spłynęła po moim poliku.
- Nie mogę spać..- westchnąłem, odkładając na parapet kieliszek z niedopitym jeszcze alkoholem. Kaoru zdecydowanym ruchem odwrócił mnie przodem do siebie, a ja od razu, nie chcąc by patrzył na moją twarz, schowałem ją w jego nagim ramieniu. Ładnie pachniał..

Z basistą spotkałem się jeszcze kilka razy. Kaoru nic nie zauważył, albo po prostu wybitnie maskował swoją spostrzegawczość- nie byłem pewien. Z każdym razem było coraz lepiej. Oczywiście "do niczego poważnego to już nie prowadziło", jak to oznajmił mi raz Toshi, lecz moje nastawienie do sprawy można uznać za nieco inne. Znowu sytuacja się powtarzała..
I była kolejna próba. Akurat udało mi się dotrwać do przerwy- co więcej skorzystałem z tego, że wszyscy byli wyjątkowo roztrzepani i poprosiłem basistę, żeby poszedł się ze mną przejść. Spojrzał na mnie podejrzliwie, jednak po chwili znaleźliśmy się razem na korytarzu. Na korytarzu, abym to następnie wciągnął go do jakiegoś wolnego pomieszczenia, którego funkcji nie znałem.
- Co ty robisz?- spytał Toshiya, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość. Szybko pokonałem zbędne centymetry. Zrobił kolejny krok w tył, a ja dodatkowy w przód. Aż w końcu oparł się plecami o ścianę, nie mając gdzie przede mną uciec.
- Toshi.. Kocham cię..
- O nie, tylko nie to!- skulił ramiona, w ułamku sekundy przykrywając uszy dłońmi i oznajmiając mi tym samym, że nie chce mnie słuchać. Ale ja postanowiłem być wyjątkowo cierpliwym i z ogromnym spokojem ująłem jego dłonie w swoje; nie protestował, lecz kulił się dalej.
- .. i chcę naprawić swój poprzedni błąd. Pod warunkiem, że pozwolisz mi na to.
- Znowu będzie tak samo..- kręcił zdecydowanie głową, jednak było widać, że nie ma na to siły. Ująłem jego podbródek w palce i wpiłem się w te rozkosznie miękkie wargi, czując ten tak utęskniony, słodki smak. Z początku nie odwzajemniał mojej delikatnej pieszczoty, co zmieniło się, gdy ja natomiast ją pogłębiłem. Łaskotało mnie podbrzusze, czułem przypływ gorąca i jego dłoń, która dość niepewnie umiejscowiła się na moim karku. Nie miałem pojęcia ile to mogło trwać..
Przerwałem, orientując się, że nie padły jeszcze najważniejsze słowa. Stęknął niezadowolony, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem, przez co zwyczajnie nie mogłem się nie roześmiać.
- Skarbie.. Przygarniesz mnie pod swój dach? Nawet dziś wyprowadzę się od Kaoru, jeśli tylko mi na to pozwolisz..
- Głupek.- wtulił twarz w moje włosy. Czułem jego ciepły oddech na swojej skórze, bliskość Toshiyi była czymś nie do opisania.- Masz czas do północy..

Rozejrzałem się jeszcze tylko raz po mieszkaniu, które opuszczałem już po raz ostatni. Wszystkie moje rzeczy były spakowane, gotowe do przewiezienia tam, gdzie powinienem być już dawno. I nareszcie będę. W przedpokoju na komodzie zostawiłem tylko kartkę z jednym, jedynym słowem: "Odchodzę". Tak było łatwiej..
Wyszedłem.