wtorek, 23 sierpnia 2011

Tainted World 3.

Kiedy się zbudziłem było już jasno, mimo że budzik jeszcze nie dzwonił. Usiadłem na łóżku, z rozpaczą dostrzegając godzinę szóstą rano. Zawsze gdy tylko człowiek miał okazję wyspać się choć trochę, wybudzał się o porze wręcz nieprzyzwoicie wczesnej. Ironia losu. Rozejrzałem się po pokoju, z małym zaskoczeniem dostrzegając Yoshitakę siedzącego po turecku na łóżku i wpatrującego się we mnie z nieodgadnioną miną. Zamrugałem kilkakrotnie.
- O co chodzi..?
- Myślę.
- Oh.
No proszę, nawet jemu czasami się zdarza! Niemożliwe w najmniej prawdopodobnych przypadkach staje się możliwe. Jaka szkoda, że nie wcześniej.
- Nie chcesz wiedzieć o czym?- spytał, kiedy wstałem i ruszyłem w kierunku łazienki, a w jego głosie zabrzmiała wyraźna nuta nadziei.
- Nie.- wzruszyłem ramionami, znikając zaraz za drzwiami z ciemnego drewna i zamykając je na wszelki wypadek od środka. Zupełnie zignorowałem jego smutne westchnienie, które dobiegło mnie jeszcze z pokoju.

Zgaszone światła, migoczące reflektory, sztuczny dym, muzyka i tłum fanów przede mną. Zawsze była to jedyna rzecz, która skutecznie była w stanie mnie uspokoić i sprawić, że zapominam o wszystkim w okół, ale.. Ale nie tym razem. Tym razem na wszystko w okół właśnie zwracałem uwagę, tylko nie na to co robić powinienem. Reszta zespołu idealnie wczuła się w swoje role, wyglądali jak aktorzy, ja jednak nie byłem w stanie. Mój wzrok zawisnął na gitarzyście. Nie zwracałem uwagi na pisk, który w normalnych warunkach, dla człowieka nieprzyzwyczajonego byłby jak najgorsze tortury, nie zwracałem też uwagi na spojrzenie lidera pełne zdenerwowania i niepokoju. Karyu zachowywał się całkiem naturalnie, jak zresztą zawsze na koncertach. A przynajmniej tak pomyślałby ktoś kto nie pracuje z nim już przeszło jedenaście lat. Coś go trapiło i chyba egoizmem z mojej strony było twierdzenie, że właśnie ja, jednak.. Zwyczajnie nie umiałem się pozbyć tego przekonania.
I dopiero kiedy udało mi się całkowicie otrząsnąć, zorientowałem się, że gram zupełnie nie tą piosenkę.

- Zero, do cholery! Co się z tobą dzieje!?- Tsukasa szarpał mnie za ramiona, próbując wyprowadzić z transu w jaki popadłem. Spojrzałem na niego przepraszająco, wzdychając przy tym żałośnie.
- Przepraszam, naprawdę nie mam pojęcia.
Przerwa. Może jednak nie zawsze była tak upragniona, gdy zdawało sobie sprawę z tego jakie konsekwencje podczas niej mogły czekać przez poprzednie zachowanie, aczkolwiek naprawdę zdawała się być niezbędnie potrzebna. Trzeba było się ogarnąć, wrócić do świata żywych.
Nie miałem czasu żeby iść się przewietrzyć, więc otworzyłem okno w korytarzu i wystawiłem przez nie głowę, zaczerpując świeżego powietrza. Godzina przekroczyła już dziewiątą, więc na dworze było chłodno i orzeźwiający wiaterek muskał moją twarz. Z każdą chwilą zdawało mi się, że czuję się coraz lepiej, gdyby mój spokój nie został w ułamku sekundy brutalnie zburzony.
- Michi, pospiesz się, wchodzimy z powrotem!- krzyknął Karyu, przebiegając obok mnie i- jak by się mogło zdawać- w ostatniej chwili łapiąc za nadgarstek pociągnął za sobą. Byłem zaskoczony i otępiały, czego nie mogłem zrozumieć, co więcej, nawet nie przyszło mi do głowy by się wyrywać. Po prostu z nim pobiegłem.
Na szczęście druga połowa koncertu udała się lepiej.

- Sto lat, sto lat, niech żyje D'espairsRay nam!- zawył Matsumura, niebezpiecznie kołysząc się na boki, po kilku mocnych kieliszkach. Wszyscy byliśmy całkowicie zalani, ale on przekroczył już granice, do których nasza trójka jeszcze dochodziła. Przytrzymałem go, żeby nie przewrócił się do tyłu, a ten zarzucił mi ręce na szyję, wtulając zaraz głowę w moją pierś.
Zapatrzyłem się na jego twarz, uśmiechając delikatnie. Wyglądał jak..
- Dziecko.- usłyszałem głośny śmiech Tsukasy, który bezwstydnie wskazywał ręką na gitarzystę. Hizumi już dawno poległ na kolanach lidera, ale on chyba nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Zamknij się i spójrz w lustro.- burknąłem, rzucając w niego słomką. Sam nie mogłem pohamować śmiechu, kiedy udał postrzelonego i chwytając się za miejsce, w które przed chwilą trafiła słomka, runął na podłogę razem z krzesłem i Hiroshi'm. Jęczał cicho, że ten go przygniótł i ma natychmiast zejść, ale wokalista tylko mruczał coś pod nosem.
- Spaaać.- usłyszałem gdzieś przy swoim uchu i spojrzałem na Karyu, który to właśnie ocierał się nosem o mój obojczyk.
- Przepraszam panów.. Zamykamy już bar, muszą panowie go opuścić.- nie widziałem nawet gdzie stał właściciel, obraz mi się dwoił, ale wyciągnąłem pieniądze i położyłem je stole, podnosząc się zaraz, podpierając przy tym Yoshitakę.
- Dziękujemy!- wykrzyknął Tsukasa, ciągnąc za sobą zataczającego się na wszystko Hizumi'ego. On z nas wszystkich łeb od zawsze miał najsłabszy.
Szliśmy w czwórkę ulicą, z trudem walcząc z polem grawitacji i naprawdę nie zdziwiłbym się, gdybyśmy swoim zachowaniem obudzili całą ulicę.
- Jestem w niebie..- mamrotał Karyu i puścił się mnie, robiąc samemu kilka szybszych kroków do przodu. Kręciłem głową z rozbawieniem, które minęło bardzo szybko kiedy tylko wyszedł na ulicę.
- Yoshi, uważaj! Chodź tu!- pomachałem do niego ręką, gestem przygarniając go do siebie, jednak ten mnie nie posłuchał. Odwrócił się jedynie w moim kierunku i pomachał mi z szerokim uśmiechem. Rozejrzałem się nerwowo, z przerażeniem dostrzegając pędzący samochód.- Matsumura!- cała ta sytuacja jakby w krótką chwilę pomogła mi wytrzeźwieć i rzuciłem się w jego kierunku, ale było już za późno. Zbliżające się światło, pisk opon, krzyk.

- Doktorze, czy on z tego wyjdzie?- spytałem, nigdy wcześniej nie licząc na dobrą wiadomość tak jak teraz. Nieświadomie ściskałem splecione ze sobą dłonie, wstrzymując oddech. I w tejże chwili dziękowałem sobie w duchu, że w końcu, po tylu latach wziąłem się za naukę języka angielskiego.
- Tak, oczywiście.- na te słowa, poczułem się jakby dosłownie kamień spadł mi z serca.- Ale przez jakiś czas będzie musiał zostać w szpitalu, innej opcji nie widzę. Pański przyjaciel miał mnóstwo szczęścia, to cud, że wyszedł z tego tylko z typowymi skutkami wypadku.
- Mogę go w końcu zobaczyć?
Lekarz w odpowiedzi wskazał ręką w kierunku drzwi, za którymi leżał gitarzysta, a ja bez zastanowienia wbiegłem do pomieszczenia. Całą noc czekałem aż czegoś się dowiem, aż będę mógł zobaczyć jak się trzyma. Nie miałem pojęcia co we mnie wstąpiło, naprawdę, chociaż.. Ponoć człowieka się docenia dopiero kiedy się go traci. Ja nieomal straciłem Karyu, niezależnie od tego jakie były czy są nadal moje przekonania. W tamtej chwili nie wiedziałem nic, nic nie miało znaczenia poza jego zdrowiem.
Zatrzymałem się przy łóżku Yoshitaki, a ukłucie mojego serca było nie do opisania. Wyglądał strasznie, miał zaciśnie, podkrążone oczy i wykrzywione w grymasie bólu usta. Westchnąłem na ten widok z głębokim żalem i usiadłem na brzegu jego łóżka; nieświadomie wyciągnąłem rękę i pogłaskałem go po włosach. Zbudził się na ten czyn. Speszony, zabrałem momentalnie rękę, wstając z łóżka. I.. W życiu nie widziałem większego zaskoczenia na twarzy gitarzysty.
- Michi..- próbował się podnieść, usiąść, ale tylko syknął z bólu, zginając się, jakby w ten sposób chciał uśmierzyć to uczucie.
- No i co robisz?- zadrżałem, pomagając mu się z powrotem położyć. Poprawiłem jego poduszkę i przykryłem go szczelniej, raz jeszcze wzdychając. Ile to niekiedy należy płacić za własną głupotę?- Jak się czujesz?
- Kiedy jesteś przy mnie, o wiele lepiej.
- Nie mów tak!- cofnąłem się o krok, ale jego smutek był dla mnie jak policzek, więc wróciłem do tej samej pozycji, mamrocząc przeprosiny. Ten zaczerpnął powietrza, jakby chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie do sali weszli Tsukasa i Hizumi.
- Jak się czujesz?- spytał Kenji, przykładając dłoń do czoła Karyu, niczym matka, która martwi się o swoje dziecko, podczas gdy to jest chore, by sprawdzić czy nie ma przypadkiem temperatury.
- Żyję, tyle chyba starczy.- zaśmiał się, najwyraźniej chcąc trochę rozluźnić atmosferę, jednak nikomu z nas nie było do śmiechu. Poczułem jak Hizumi lekko pociąga mnie za rękaw koszuli.
- Zero, możemy porozmawiać?- szepnął, kiwając głową w kierunku wyjścia. Spojrzałem po perkusiście i gitarzyście, którzy akurat ze sobą rozmawiali i zgodnie opuściłem z Hiroshi'm pomieszczenie. Usiedliśmy na kanapie w poczekalni, a wtedy ten uśmiechnął się do mnie smutno. Nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać.- Zależy ci na nim, prawda?
- O czym ty mówisz?- na to pytanie zakręciło mi się w głowie. Nasz kochany wokalista był mistrzem wyczucia chwili.- Już ci mówiłem.. Nie jestem w stanie wybaczyć mu tego co zrobił..- wyszeptałem, lecz tym razem nie byłem swoich słów tak pewny jak zawsze.
- A jednak to ty przesiedziałeś tu z nim całą noc i jak cię znam, nie zmrużyłeś przy tym oka, to ty najbardziej wychodzisz z siebie i najbardziej się o niego martwisz. Nawet jeśli sądzisz, że to nie prawda, to po tobie po prostu widać.
- Nie, to niemożliwe. Przecież on.. On.. Zabrał mi ciebie.. Chciał mnie dobić i zrobił to..
- Ah, Michi, jaki ty jesteś głupi. Niczego nie rozumiesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz