wtorek, 23 sierpnia 2011

One shot: Sprzedawcy marzeń

- Przyznaj się. Sypiasz z nim.
- Kaoru.. Ja..
- Nie zaprzeczasz.- zlodowaciałe spojrzenie jakie mi posłał sprawiło, że przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. A najgorszym jest to, że prawdą było o co mnie posądzał i nie miałem pojęcia skąd się dowiedział. Bo nie sądzę żeby Toshimasa był na tyle głupi by o tym poinformować naszego złowieszczego lidera- prędzej dostałby w pysk, na pewno zdawał sobie z tego sprawę. Otóż to, że Kaoru był cholernym egoistą każdy doskonale wiedział, już w szczególności gdy ktoś tknął choćby palcem cokolwiek co należało do niego. A na moim punkcie już dawno był przewrażliwiony.
No i w tym momencie poczułem niespodziewane szarpnięcie moich włosów. Syknąłem głośno, łapiąc się za bolące miejsce, a moja dłoń napotkała tą gitarzysty.
- Jesteś bezczelny, Andou.- wysyczał, jedynie mocniej zaciskając palce.- Czy naprawdę jest ci ze mną źle?
- Wybacz mi..- i znów płaszczyłem się przed tym facetem. Jednak stwarzał wokół siebie na tyle przerażającą aurę, że prędzej bym umarł, niż pomyślał o przeciwstawianiu mu się.- Tak bardzo żałuję.. Nie zasługuję na ciebie..- poziom tego jak żałosny byłem wzrastał do niewyobrażalnie wielkiej potęgi, a ja nie wiedziałem co mogę na to poradzić. O ile w ogóle coś się dało. Jeśli.. Jeśli ktokolwiek zadałby mi pytanie dlaczego zdradzam Kaoru, odpowiedziałbym mu szczerze, że jest to facet zazwyczaj nieczuły, okrutny i ponad wszystko ceniący tylko swoje zdanie oraz potrzeby. Czasem- a raczej niemal zawsze- traktował mnie jedynie jako seksualną zabawkę, lecz ja potrzebowałem czegoś więcej. Chciałem, żeby pomiędzy nami było coś więcej i mimo, że doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, iż to zupełnie nie jest możliwe, podświadomie, głupi wierzyłem, że może jednak otrzymam to czego oczekuję. Ah, ta moja naiwność.. Wszyscy mi zawsze powtarzali, że powinienem zacząć patrzeć na świat realistycznie.
- Niekiedy zachowujesz się jak gówniarz. Ale nawet pomimo tego.. Uwielbiam cię.- spojrzałem na Kaoru zupełnie zdezorientowany, nie rozumiejąc przebłysku dzikości w jego oczach. Wyplątał dłoń z moich włosów i przejechał po szyi, obojczyku, torsie.. Czułem jak przez chwilę drażni palcami moje sutki, zsuwając je zaraz na podbrzusze. Stęknąłem, kiedy całe moje ciało przeszły dreszcze.

Leżałem na łóżku, okryty samym prześcieradłem, tępym wzrokiem wpatrując się w sufit; nad ranem obudziło mnie chrapanie Kaoru. Zawsze chrapał po seksie, nawet nigdy nie zastanawiałem się dlaczego. Zresztą, co to za różnica?
Westchnąłem głęboko, odwracając się do niego plecami. Mówi się, że na dwa fronty nie da się długo walczyć i szczerze powiem, że osoba mądrze powiedziała. To nawet nie chodzi o utrzymanie kochanka w tajemnicy, a własny, świadomy wybór czego się chce. Czego się oczekuje od życia. Nie można przez długi czas ciągnąć tego trójkąta, zwyczajnie psychicznie się nie da.. A przynajmniej nie mogą tak żyć ludzie, którzy mają jeszcze trochę skrupułów.
Przymykałem właśnie powieki, kiedy niespodziewanie lider oplótł mnie jedną ręką w talii i przywarł do moich pleców.
- Daisuke?- wymruczał melodyjnie, a bijąca cholernie niepodobna do niego sympatia, bardzo mnie zdziwiła.
- Mm?
- Jeszcze raz się z nim prześpisz, a skrzywdzę i ciebie i jego.
No i znowu ta moja naiwność! Czy naprawdę sądziłem, że ten człowiek może być choć przez chwilę miły? Dobry? Co ja sobie myślałem, wiążąc się z nim?
Nie odpowiedziałem mu. Wstałem jedynie, płynnym ruchem wyplątując się z jego objęcia i skierowałem do łazienki, mając nadzieję jak najszybciej zmyć z siebie wspomnienie minionej nocy. Jakby to w ogóle miało pomóc..
Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się i starając nie nawiązywać żadnego kontaktu z gitarzystą, opuściłem mieszkanie. Nawet się nie zdziwiłem, że zupełnie olał to gdzie wychodzę. A pojechałem do Toshiyi. Wsiadłem w samochód i już po dziesięciu minutach byłem pod jego domem, dość sporej i urządzonej całkowicie w nowoczesnym stylu dwupiętrowej posiadłości- zawsze cenił sobie ogromną wygodę, w przeciwieństwie do Kaoru, którego w pełni zadowalały małe, zamknięte przestrzenie.
Wysiadłem z auta i już po chwili dzwoniłem do jego drzwi. Nie musiałem długo czekać aż mi otworzy, a twarz basisty wyrażała najszczersze zdziwienie.
- Die? Co ty tu robisz?- uchylił bardziej drzwi, a ja nie czekając na nic wszedłem do środka. Z głębokim westchnieniem oparłem się plecami o ścianę, przyciągając mężczyznę do siebie. Oplotłem go rękoma wokół talii, a głowa Toshimasy spokojnie spoczęła na moim ramieniu. Przez chwilę oboje milczeliśmy.- Nie powinieneś być teraz z Kaoru? Ja się dowie to..
- Już się dowiedział.- odpowiedziałem, przymykając powieki. Byłem zmęczony po praktycznie nieprzespanej nocy, byłem zmęczony całą tą beznadziejną sytuacją, byłem zmęczony życiem. Toshiya momentalnie odchylił się, żeby na mnie spojrzeć. Jego twarz wyrażała przerażenie, jak i podekscytowanie. Bał się lidera- ba, kto się go nie bał- jednocześnie ciesząc, że w końcu bez przeszkód będziemy mogli się spotykać.
- Jak to się dowiedział? Powiedziałeś mu? Czy to znaczy, że..?- widziałem, że ma mi do zadania jeszcze dziesiątki pytań, więc przyłożyłem palec do jego ust, tym samym uciszając i dla złagodzenia niezadowolonej miny basisty, która wynikła z mojego czynu, kiedy on był tak bardzo ciekawy, pocałowałem go w czoło.
- Toshi, kochanie to wszystko nie jest takie proste..- znów wziąłem głęboki wdech, zupełnie ignorując jego niezrozumiałą minę.- Daj mi, proszę jeszcze trochę czasu.
- Trochę czasu..- powtórzył, odsuwając się ode mnie zdecydowanym krokiem. Widziałem jak pomału zaczynają wzbierać w nim nerwy.- Chyba już wystarczająco dużo czasu ci dałem!
- Proszę, nie denerwuj się i daj mi wszystko wyjaśnić.- powiedziałem pewnie, jednak on równie zdecydowanie kręcił głową, wyraźnie nie chcąc mnie wysłuchać.
- Co jeszcze jest trudnego, skoro już się dowiedział? Skoro już wie, że jesteś ze mną, trzeba było spakować tę pieprzoną walizkę i przyjść do mnie! Dobrze wiesz jak długo na to czekałem. Czy nie chcesz zmienić mojego cierpienia w szczęście?
- Toshi..
- Oczywiście, że nie! Myślisz tylko o sobie. A ja.. A ja nie zamierzam już dłużej tego znosić. Wyjdź stąd i zapomnij o tym co nas łączyło. Nie wracaj po nic więcej.
- Nie mów tak..- zrobiłem krok w przód, chcąc go przytulić i pogładzić po włosach, uspokoić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tylko muszę z Kaoru jeszcze raz porządnie porozmawiać. Ale nie pozwolił mi na to, cofając się od razu na wystarczająco bezpieczną odległość. Zabolało.
- Wyjdź.- wycedził przez zęby, odwracając wzrok.- Nie chcę cię widzieć..
Nie zamierzałem się z nim kłócić, zwłaszcza, że był chyba najbardziej upartą osobą jaką znałem, więc i jakiekolwiek próby z mojej strony złagodzenia w obecnej chwili całej tej beznadziejnej sytuacji byłyby co najmniej śmieszne. Zacisnąłem zęby i wyszedłem. Nawet nie zorientowałem się kiedy po moich polikach zaczęły płynąć słone łzy..

W końcu próbę przerwała upragniona przerwa. Chociaż nie czekałbym chyba na nią aż tak bardzo, gdybym wiedział, że nim właściwie zdążę się zorientować, zostanę w pomieszczeniu sam na sam z Niimurą, a ten nie będzie chciał mnie wypuścić. Nie dość, że męczyłem się przy nim w domu, to jeszcze w studiu nie dawał mi odetchnąć. O ile zaczynał się mną przejmować.
- Stało się coś?- spytałem, bez skrępowania opadając na skórzaną kanapę. Ten usiadł obok mnie, ku mojemu zdziwieniu nie zaczynając żadnych swoich podstępnych gierek. Przynajmniej nie od razu.
- Co robisz po pracy?- odezwał się w końcu, zupełnie jak gdyby nigdy nic. Niewiele z tego rozumiałem.
- To co zwykle, wracam do domu, a co?- przyglądałem mu się podejrzliwie, jednak wyglądał bardzo naturalnie i nie sądzę bym mógł się do czegoś przyczepić w jego zachowaniu. Poza tym, że spytał mnie co robię po pracy, mimo że nigdy tego nie robi. Jak jestem w domu, to w porządku, nie ma mnie, też nie wygląda jakby mu to przeszkadzało. Od pewnego czasu zupełnie byłem przekonany, że się mną nie interesuje.
- Więc przygotuj się na to, że cię gdzieś zabiorę.- uśmiechnął się lekko i wstał, zostawiając mnie zaraz samego. Zamrugałem kilkakrotnie, zastanawiając czy aby na pewno dobrze wszystko zrozumiałem. Minęły dobre dwa, albo trzy miesiące odkąd zaproponował mi wspólne wyjście i tyle samo odkąd normalnie się do mnie uśmiechnął. Wprost nie byłem w stanie w to uwierzyć.

Po powrocie do domu wziąłem prysznic i przebrałem się. Na Kaoru czekałem w salonie, oglądając telewizję i sącząc sok z czarnej porzeczki. Zdawało mi się, że nie powinienem tego robić, że to tylko pogorszy sytuację, lecz nawet mimo to w dalszym ciągu nie byłem w stanie mu odmówić. Zwyczajnie nie potrafiłem. Stwierdziłem w takim razie, że przynajmniej powiem mu tego wieczora, że chcę się z nim rozejść.
Dochodziła godzina siódma, a jego wciąż nie było; co prawda mówił, że po próbie będzie musiał załatwić parę drobnych spraw, ale nie sądziłem, że będzie to trwało aż tyle. Czułem jak oczy pomału zaczynają mi się przymykać, jak wpadam w jakiś wir, pomału tracę kontakt z rzeczywistością.. Aż nagle do świata żywych przywróciło mnie ciche trzaśnięcie drzwi. Wrócił. Odstawiłem szklankę na stolik i odwróciłem się w kierunku przedpokoju, aż w progu salonu stanął gitarzysta z bukietem czerwonych róż. Zatrzymałem się w pół kroku i zwyczajnie zaniemówiłem. W co on pogrywał? Kwiaty? Przecież to było tak cholernie nie w jego stylu!
Zaśmiał się widząc moje osłupienie i wszedł w głąb pomieszczenia. Powoli uklęknął przede mną i wyciągnął róże w moim kierunku; przyjąłem je niepewnie, oglądając uważnie. Moja twarz zapewne nie wyraża żadnych większych emocji, bo i ja sam nie miałem pojęcia co o tym wszystkim właściwie myśleć. Ale miałem bardzo złe przeczucia.
- Pan pozwoli, że porwę pana stąd w ten wieczór?- wstał równie ociągale co klękał, a kącik jego ust unosił się w jakimś dziwnym uśmiechu. Przez chwilę moją głowę naszło pytanie czy przypadkiem nie powinienem zacząć się go bać. Zachowywał się trochę jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni. Tylko, że.. To pierwszy raz.
W odpowiedzi skinąłem głową i zaraz potem opuściliśmy dom.

Siedzieliśmy w ekskluzywnej restauracji, co więcej ja nie byłem w stanie pojąć dlaczego mnie do niej zabrał. Przecież nie była to nasza kolejna rocznica- bo jeśli do jakiejś się kiedykolwiek wybieraliśmy, to wyłącznie w ten jeden jedyny dzień w roku. Ta sprawa przybrała bardzo dziwny obrót, którego w stu procentach wolałbym nie doznawać.
- Chcesz ze mną o czymś porozmawiać..?- spytałem dość niepewnie, dopiero gdy kelner odszedł, pozostawiając na naszym stoliku dwa kieliszki i butelkę wina. Kaoru nalał czerwonego napoju do delikatnego naczynia, dopiero po tym unosząc na mnie swój wzrok. Nie umiałem odgadnąć co może chodzić mu po głowie.
Przytaknął.
- To.. Chyba do mnie trochę niepodobne.- stwierdził uśmiechając się pod nosem. Bingo, Kaoru.- Wiesz, cała ta sytuacja dała mi trochę do myślenia, w końcu gdybym traktował cię jak należy, nigdy do czegoś podobnego raczej by nie doszło. Nie szukałbyś tego czego nie możesz dostać u mnie.- zamrugał kilkakrotnie, jakby samemu nie do końca dowierzając swoim słowom. Chociaż na pewno jego niemoc zrozumienia wypowiedzianych właśnie przez samego siebie słów nie była większa od mojej. Czułem się naprawdę zdezorientowany.
- Do czego ty pijesz, Kaoru?
- Może rzeczywiście byłem trochę zbyt okrutny i zimny, przyznaję. Ale ja po prostu jestem już zmęczony wszystkim.
- Są inne sposoby na odreagowanie, powinieneś to wiedzieć.- wyparowałem od razu mało uprzejmie i ująłem w dłoń kieliszek, upijając zaraz jeden łyk wina. Przez chwilę milczał, wyglądając jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Chciałbym to jakoś naprawić.
- Niby jak?
Wzruszył ramionami. Chyba zaczynał się pomału irytować moją obojętnością na jego ogromny wyczyn przełamania się i przyznania do błędu. To nie tak, że nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia- wręcz przeciwnie! Jednak po wszystkim co przeżyliśmy w czasie ostatnich miesięcy nie umiałem mu od tak zaufać, będąc od razu w stu procentach przekonanym, że od tego momentu będzie kolorowo jak w jakiejś pieprzonej bajce. To życie. Życie, nie bajka, różnica niestety jest kolosalna.
- Szkoda, że nawet na to nie jesteś w stanie mi odpowiedzieć..
- Tego nie da się opowiedzieć słowami, Daisuke.- powiedział tym razem oschle, przez co w ułamku sekundy skupiłem na nim bardziej swoją uwagę.- To trzeba pokazać.
Zdziwiły mnie jego słowa. Ale jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że miał racje; przez mój umysł przewijało się jedno pytanie, na które nie byłem w stanie odpowiedzieć- czy powinienem dać mu jeszcze jedną szansę. Skoro Toshiya wyrzucił mnie wraz z moimi uczuciami, dlaczego miałbym nie spróbować naprawić swojego związku? Ponoć zawsze wszystko da się uratować..
Nie odpowiedziałem mu już, uznając, że żadne słowa nie są potrzebne.
Chwilę później przyszedł kelner, stawiając na naszym stoliku dwa talerze ze starannie podanym jedzeniem. Moje krewetki królewskie i jego żeberka w sosie pieczeniowym. Zawsze je zamawiał, jeśli tylko restauracja posiadała to danie w swoim menu. Jedliśmy w ciszy. Momentami spoglądałem niepewnie na Kaoru, ale widząc jak on mi się przygląda, od razu odwracałem wzrok. Nie wiem dlaczego, ale bałem się na niego patrzeć. Było to stosunkowo bezpodstawne, przecież gdyby mi zależało na tym związku, cieszyłbym się z takiego obrotu sprawy. A tymczasem ja czułem się skrępowany, ściśnięty od środka i ledwo wciskający w siebie kolację, i to tylko po to, żeby nie narazić na gniew lidera. Czyli jednak nie zależało mi? Chyba naprawdę powinienem chociaż spróbować, zakończyć mogę to wszystko w jednej chwili. A przynajmniej teoretycznie..
Gdy tylko zjedliśmy, Kaoru zapłacił rachunek i ruszyliśmy do wyjścia. Odetchnęliśmy świeżym powietrzem, żeby zaraz potem wsiąść do samochodu.
Patrzyłem jak wkładał kluczyki do stacyjki, jednak mimo to nie ruszał. Właściwie, to zorientowałem się dopiero po jakimś czasie, bezustannie wlepiając wzrok w jego dłoń tkwiącą w bezruchu.
Westchnął ciężko.
- Naprawdę to przemyślałem i chciałbym naprawić..- powiedział w końcu. Drgnąłem nerwowo, czując jego dłoń na swoim policzku, jednak to go nie zniechęciło. Przybliżył się powoli i pozwolił na to bym poczuł jego wargi na swoich. Był to delikatny pocałunek, trwający bardzo krótko- subtelność mężczyzny była wręcz zadziwiająca- jednak poczułem jak moje serce przyspiesza trochę swe bicie.

Minął miesiąc. Śmiało mogę rzecz, że cała ta beznadziejna sytuacja się poprawiła, jednak mimo wszystko w moim życiu czegoś brakowało.. Toshiyi. Ciągle przyłapywałem się na tym jak wręcz bezczelnie wgapiam się w niego na próbach, jak wyobrażam sobie naszą przyszłość, której nigdy nie będzie, czy też w wielu sytuacjach porównuję go do Kaoru. Śmiałem się, myśląc, że on zareagowałby inaczej. Zresztą nic w tym dziwnego, w końcu są to dwaj zupełnie odmienni faceci.. Mógłbym śmiało rzecz, że z liderem było.. Dobrze. Dobrze, ale czułem tę przerażającą monotonię, towarzyszącą starym małżeństwom, właściwie to tylko i wyłącznie z powodu wszystkich formalnych zobowiązań. A przecież między nami czegoś takiego nie było.
Nawet teraz, kiedy kolejna próba dobiegła końca, wyszedłem ze studia, całując na pożegnanie krótko drugiego gitarzystę, który to miał do ogarnięcia kilka nowych tekstów Kyo i kompozycji Shinyi. Mówiłem mu, żeby zabrał wszystko ze sobą do domu, ale stanowczo zaprzeczył, mówiąc, że nie zamierza mieszać pracy z życiem prywatnym. No, zupełnie jakby nasz związek ucieleśnieniem tego nie był.
Obwiązałem więc szyję szalikiem, zakładając po tym swój cienki płaszczyk i grzecznie wyszedłem na zewnątrz. Październik. Wieczorami było już naprawdę chłodno, jednak całkiem przyjemny był lekki wiatr, który musnął moją twarz, w momencie, gdy przekroczyłem rozsuwane drzwi budynku, w którym już chyba miało miejsce dosłownie wszystko. Zmrużyłem powieki, nieświadomie unosząc lekko kącik ust ku górze i już miałem ruszyć przed siebie, kiedy to zauważyłem namiętnie szukającego czegoś po kieszeniach przy swoim samochodzie, basistę. Zatrzymałem się w pół kroku, czując jak robi mi się gorąco i moje serce zaczyna walić jak oszalałe. Ten sam wiatr, który przed chwilą tak mi się spodobał, rozwiewał także ciemne kosmyki jego włosów, a zachodzące pomału słońce, rozświetlało bladą cerę Toshimasy. Był naprawdę piękny, sądziłem, że nie będę w stanie oderwać od niego wzroku..
Niestety nim zdążyłem się w ogóle zorientować, stałem już obok niego. Uniósł na mnie powoli swój wzrok, marszcząc przy tym brwi, jakby chciał mi powiedzieć, że woli, abym zostawił go w spokoju. Mnie jednak przez myśl nie przeszło, żeby rzeczywiście odejść. O ile w ogóle w tamtym momencie myślałem.
- Zgubiłeś coś?- spytałem, rozglądając się dookoła i zauważyłem leżące na ziemi klucze do auta Toshiyi. Podniosłem je i podałem mężczyźnie, nim on właściwie zdążył mi odpowiedzieć.
- Taa..- mruknął, spoglądając to na mnie, to na klucze. Skończyło się w końcu na mnie.- Czego chcesz?
- Chodźmy na kawę.- wypaliłem, jak gdyby nigdy nic, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który sam cisnął mi się na twarz. Wyglądał jakby go ta propozycja nieco rozdrażniła.
- Pamiętasz co ci mówiłem?
- Przecież proponuję ci tylko kawę.- wzruszyłem lekko ramionami, nie zamierzając ustąpić. Powiedziałem sobie w duchu, że zabiorę go na tę pieprzoną kawę, nawet jeśli będę musiał zabrać mu klucze do samochodu i uciekać przed nim, dopóki nie znajdziemy się w najbliższym lokalu, w którym serwują kofeinę.
- Jest za późno.- odparł beznamiętnie, odwracając wzrok. Widziałem jednak, że mimo wszystko walczy ze sobą i mocno się waha. Westchnął głęboko i otworzył drzwiczki, lecz ja przytrzymałem je zdecydowanym ruchem.
- Nie przyjmuję odmowy.- zamknąłem je i wyjąłem mu z dłoni kluczyki, na powrót zamykając auto. Wsunąłem kluczyk do swojej kieszeni i chwyciłem basistę za rękę, pociągając go za sobą.
Był w takim szoku, że nawet nie miał jak zaprotestować. Swoją drogą, naprawdę nie mam pojęcia co się ze mną wtedy działo. Poczułem nagły przypływ chęci bycia znów blisko niego, niezależnie od konsekwencji, jak i od tego co on sam na ten temat sądził. Po prostu musiałem coś zrobić z tym jak cholernie mi go brakowało!
- Do jakiego stopnia niemożliwy możesz się jeszcze okazać?- spytał w końcu, gdy puszczałem go przodem do kawiarenki, która wydawała się być całkiem nienaganna. Widać było, że jest średnio zadowolony, jednak nie wycofał się, wchodząc posłusznie. A ja byłem z siebie doprawdy dumny.
- Dlaczego od razu niemożliwy?- zaśmiałem się szczerze, czekając aż Toshi wybierze stolik. Zawsze to do niego należała ta rola, niezależnie od tego gdzie wychodziliśmy.
W końcu usiedliśmy. Nie patrzył na mnie zupełnie, nerwowo błądząc wzrokiem po wystroju miejsca, w którym się znaleźliśmy; oparłem się łokciami o blat stolika i podparłem brodę na splecionych ze sobą dłoniach, wpatrując się bezwstydnie w Toshimasę. Zupełnie nie przeszkadzało mi to jak speszony był. Wręcz przeciwnie- wydało mi się to w dużym stopniu urocze i przypomniało o początkach naszych spotkań. Wtedy był wiecznie zawstydzony i krępowała go choćby najdrobniejsza czynność wykonywana względem mnie, najwyraźniej bojąc się mojej reakcji, podczas gdy ja pragnąłem go bardziej niż kogokolwiek, czy też czegokolwiek innego. Nie wspominając już o tym jak zachowywał się, kiedy to ja zaczynałem go dotykać, całować, szeptać do ucha słowa, które przyprawiały jego gładkie policzki o cudowne rumieńce..
- Jak się ostatnio miewasz?- spytałem, zaraz po przywołaniu gestem ręki do nas kelnera. Spojrzenie jakie mi posłał, było jak chlust lodowatej wody. No tak- złe pytanie.
- A jak według ciebie mam się miewać, skarbie?- wycedził przez zęby z jadowitą wręcz ironią. Zagryzłem mocno dolną wargę, kręcąc przy tym głową.
- Nie chciałem rozmawiać z tobą o stanie zdrowotnym twojej matki, ale skoro ten temat wydaje ci się odpowiedniejszy..
- Daisuke..- westchnął cicho, z całkowitą rezygnacją. Zdziwiło mnie to trochę.- Daj spokój, proszę, nie mam siły na te całe szopki..
- Więc o co chodzi..?
Przerwał nam kelner, który przyszedł przyjąć właśnie zamówienie. Ja wziąłem cappucino, on, gorącą czekoladę z mlekiem i kawałek ciasta z kremem. Jak dla mnie sam był jak takie ciastko z kremem..
Kelner odszedł.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz.. Jeśli już jesteśmy tutaj razem, to nie psujmy atmosfery jeszcze bardziej.
Po tych słowach jakoś tak.. Rozluźniłem się. Poczułem się pewniej, wiedząc, że w jakimś-tam stopniu jest pozytywnie nastawiony do naszego spotkania, o ile rzeczywiście był.
W końcu oboje się do siebie całkowicie przyzwyczailiśmy i wspólnie przeżyliśmy rozmowę z serii tych niesamowicie pasjonujących. To było coś niepowtarzalnego, znów ujrzeć jego uśmiech, po raz kolejny usłyszeć ten uzależniający śmiech. Jego oczy wyraźnie się cieszyły, nawet jeśli całym sobą starał się to ponad wszystko ukryć. Nie był aż tak dobrym aktorem, jak mu się zdawało, że mógł być.
Minęło nam tak sporo czasu, więc i nadszedł ten okropny moment, w którym, ku mojemu nieszczęściu usłyszałem to przeklęte: "Muszę wracać". Co mogłem zrobić? Odprowadziłem go do samochodu. Patrzyłem jak odjeżdża. Cały czas obserwowałem jego skupioną twarz w bocznym lusterku. I dopiero, gdy zniknął za rogiem, poczułem się jak wyrwany z.. Transu. Ocknąłem się, obudziłem ze snu, a pierwsza myśl jaka mnie naszła, to że naprawdę jest już późno i, że Kaoru pewnie czeka na mnie w domu. Że zapewne zapyta mnie gdzie się tak długo podziewałem, a ja będę musiał skłamać, żeby uniknąć niepotrzebnych nerwów swego partnera.
Zaśmiałem się w myślach. To zabawne, że całkowicie o nim zapomniałem, przebywając z Toshiyą. A właściwie, to o niczym innym nie myślałem.

Północ. Stałem przy oknie, sącząc wino i wpatrując się zaszklonymi oczami w księżyc. Moją głowę zaczęły nawiedzać myśli dokładnie te same co miesiąc temu, a ja ponad wszystko nie wiedziałem co z tym zrobić. Toshiya, Kaoru, Toshiya, Kaoru. Toshiya.. Żaden z nich nie był mi obojętny, jednak basista miał w sobie to coś. Coś, czego lider nie mógł mieć nigdy..
- Die, czemu twoja połowa łóżka nie jest zajęta?- usłyszałem szept tuż przy swoim uchu i pospiesznie wytarłem pojedynczą łzę, która spłynęła po moim poliku.
- Nie mogę spać..- westchnąłem, odkładając na parapet kieliszek z niedopitym jeszcze alkoholem. Kaoru zdecydowanym ruchem odwrócił mnie przodem do siebie, a ja od razu, nie chcąc by patrzył na moją twarz, schowałem ją w jego nagim ramieniu. Ładnie pachniał..

Z basistą spotkałem się jeszcze kilka razy. Kaoru nic nie zauważył, albo po prostu wybitnie maskował swoją spostrzegawczość- nie byłem pewien. Z każdym razem było coraz lepiej. Oczywiście "do niczego poważnego to już nie prowadziło", jak to oznajmił mi raz Toshi, lecz moje nastawienie do sprawy można uznać za nieco inne. Znowu sytuacja się powtarzała..
I była kolejna próba. Akurat udało mi się dotrwać do przerwy- co więcej skorzystałem z tego, że wszyscy byli wyjątkowo roztrzepani i poprosiłem basistę, żeby poszedł się ze mną przejść. Spojrzał na mnie podejrzliwie, jednak po chwili znaleźliśmy się razem na korytarzu. Na korytarzu, abym to następnie wciągnął go do jakiegoś wolnego pomieszczenia, którego funkcji nie znałem.
- Co ty robisz?- spytał Toshiya, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość. Szybko pokonałem zbędne centymetry. Zrobił kolejny krok w tył, a ja dodatkowy w przód. Aż w końcu oparł się plecami o ścianę, nie mając gdzie przede mną uciec.
- Toshi.. Kocham cię..
- O nie, tylko nie to!- skulił ramiona, w ułamku sekundy przykrywając uszy dłońmi i oznajmiając mi tym samym, że nie chce mnie słuchać. Ale ja postanowiłem być wyjątkowo cierpliwym i z ogromnym spokojem ująłem jego dłonie w swoje; nie protestował, lecz kulił się dalej.
- .. i chcę naprawić swój poprzedni błąd. Pod warunkiem, że pozwolisz mi na to.
- Znowu będzie tak samo..- kręcił zdecydowanie głową, jednak było widać, że nie ma na to siły. Ująłem jego podbródek w palce i wpiłem się w te rozkosznie miękkie wargi, czując ten tak utęskniony, słodki smak. Z początku nie odwzajemniał mojej delikatnej pieszczoty, co zmieniło się, gdy ja natomiast ją pogłębiłem. Łaskotało mnie podbrzusze, czułem przypływ gorąca i jego dłoń, która dość niepewnie umiejscowiła się na moim karku. Nie miałem pojęcia ile to mogło trwać..
Przerwałem, orientując się, że nie padły jeszcze najważniejsze słowa. Stęknął niezadowolony, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem, przez co zwyczajnie nie mogłem się nie roześmiać.
- Skarbie.. Przygarniesz mnie pod swój dach? Nawet dziś wyprowadzę się od Kaoru, jeśli tylko mi na to pozwolisz..
- Głupek.- wtulił twarz w moje włosy. Czułem jego ciepły oddech na swojej skórze, bliskość Toshiyi była czymś nie do opisania.- Masz czas do północy..

Rozejrzałem się jeszcze tylko raz po mieszkaniu, które opuszczałem już po raz ostatni. Wszystkie moje rzeczy były spakowane, gotowe do przewiezienia tam, gdzie powinienem być już dawno. I nareszcie będę. W przedpokoju na komodzie zostawiłem tylko kartkę z jednym, jedynym słowem: "Odchodzę". Tak było łatwiej..
Wyszedłem.

2 komentarze:

  1. W sumie to chciałam, żeby Die odszedł do Toshiyi, ale potem zrobiło mi się żal Kaoru, jednakże przypomniałam sobie, że lidera nie lubię, więc na mojej twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Buu.. komentarz mi się skasował =.="

    a więc... pisałam, że mi nie pasowała tutaj żadna opcja. Ani to, że Die zostawił Kaoru; nie pasowałoby mi też gdyby postąpił na odwrót. Uh, nie wiem... trudno opisać co czuję, choć fick napisany genialnie... Z jednej strony mam żal, że Die zostawił KaoKao dla Toshiyi, z drugiej strony ... No bo w końcu Kaoru zrozumiał swój błąd, zmienił się dla Die'a... był milszy, czulszy, okazywał uczucia.. przejmował się czerwonowłosym i tym co robi - z troski, a nie zazdrości.. A ten go zostawił. Zostawiając wiadomość na karteczce. dobrze, że nie przez sms'a =.="

    OdpowiedzUsuń