wtorek, 23 sierpnia 2011

One shot: Mental games


Czuję jak spadam w dół. W coś co mogłoby się zdawać bezdenną studnią. Słyszę własny krzyk rozpaczy, macham rękoma, na marne starając się złapać czegokolwiek. Ale jestem tylko ja i pusta przestrzeń. Wir, w który właśnie, wbrew własnej woli zostałem wciągnięty. Zupełnie jak w twoje serce. Nie prosiłem o to, chciałem spokojnie żyć. Spokojnie.
Upadek jest najgorszy- rozprzestrzenia się zduszony jęk, poprzedzony przenikliwym bólem. Nie można powiedzieć, że nic więcej mi nie dolega. Tu gra toczy się o coś innego. Czy można śmiało nazwać mnie panem własnego losu? Moje serce umiera, nie słucha się mnie, jest okrutne. Zdradziło mnie, nie chciało pomocy. Sądziło, że wie lepiej, ale nie zgadzałem się z nim. Mimo to dałem wolną rękę.
Jednak nie upadek jest najgorszy. Trudniej wstać. Nie umiem się podnieść; wierzgam kończynami, krzyczę "pomocy", jednocześnie zdając sobie sprawę, że jestem porzucony samemu sobie. Ciemność stopniowo zaczyna mnie pochłaniać. Moje protesty są dla niej głuche, wiem, że chce mnie całkowicie.
Więc próbuję coś z tym zrobić. Z początku powoli podpieram się na łokciu, by później usiąść, klęknąć, aż w końcu stanąć na równych nogach. Bolą mnie, jest im trudno. Ledwo udaje im się mnie unieść. Jestem dla nich za ciężki, moje sumienie też.
Dopiero po dłuższej chwili orientuję się, że mam zamknięte oczy- otwieram je niepewnie, ale w dalszym ciągu nic nie widzę. Jestem ślepy, to wszystko twoja wina. Bezczelnie ukradłeś mi wzrok, umiejętność patrzenia.
Siadam. Nic lepszego w tej sytuacji nie mogę zrobić, jak po prostu poczekać. Może czas będzie dla mnie dobry? Proszę, czasie, pomóż mi odnaleźć właściwą ścieżkę, już dłużej nie chcę błądzić. A może gdzieś w pobliżu jest kolejna przepaść, przez którą mogę upaść jeszcze niżej? Czy to możliwe? Tak mi wstyd..
Zamykam znów powieki, starając się nabrać więcej cierpliwości. Jest mi ona teraz niezbędna, wiem o tym. Wypełnia doskonale tą dziwną pustkę, pomaga mi się opanować. Uspokoić. Zaczynam zastanawiać się nad sobą, nad własnym życiem- o ile ono jeszcze ma rację bytu. Przez moją głowę przemyka mnóstwo pytań, na które za nic nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzieć. Chociażby małego zarysu tego co mogłoby się nią okazać; czuję jak po moim zimnym poliku spływa jedna, gorzka łza, lecz nawet jej nie ścieram. Pozwalam skapnąć kropli na ziemię.
Z zamyślenia wyrywa mnie cichy szum. Naprawdę, ledwo słyszalny, jednak mimo to otwieram szybko oczy, by rozejrzeć się dookoła. Czuję jak krew szybciej pulsuje w moich żyłach, kiedy ukazuje mi się światełko. Bardzo blade, gdzieś w oddali. Nie mam najmniejszej pewności, czy nie jest to zwykłe urojenie mojej podświadomości, jednak wstaję i bez namysłu ruszam w jego kierunku. Nie patrzę pod nogi, nie oglądam za siebie, i tak niżej już nie upadnę. Chcę w pełni skorzystać z szansy, jaką prawdopodobnie udało mi się otrzymać, a analizując fakty akurat w tej, najmniej odpowiedniej i spóźnionej zresztą sytuacji, nie wyszedłbym na tym najlepiej- jeśli można to tak w ogóle nazwać.
Idę pod górę i owiewa mnie zimny wiatr. Skąd on się wziął? I gdzie ja jestem? A może znam odpowiedzi na te pytania, jednak nie chcę ich do siebie dopuścić? To możliwe, lubię wiedzieć tylko to, co chcę.
Dziwię się, że nie wzbieram na irytacji. Statystyczny człowiek wykończyłby się szybko. Nie jestem taki jak inni?
Czuję, że brak mi ciepła. Twojego ciepła, nienawidzę cię za to. Chcę byś odszedł ode mnie na zawsze, jednocześnie modląc się by nic takiego nie przyszło ci do głowy. Jestem rozdarty, nie rozumiem samego siebie.. To zaawansowany poziom czystej głupoty.
Powoli zbliżam się do światełka, wielkością przypomina ona dużą piłkę do ćwiczeń gimnastycznych, a na jej tle maluje się coś jeszcze. Jakby czyjaś postać.. Przyspieszam, nie myśląc o tym czy robię dobrze. Zostawiam ciemność za sobą, już mnie nie dosięga.
Udaje mi się w końcu dotrzeć na szczyt, gdzie.. Widzę ciebie. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, zrobić. Milczę. Dzieli nas krata, wydaje się być to największym problemem, ale Ty wyciągasz klucz, motasz się z czymś przez chwilę z jej boku, by zaraz podać mi rękę i przeciągnąć na swoją stronę.
Twoje ramiona zamykają mnie w swoich objęciach, odnoszę wrażenie, że starają się uchronić przed brudnym światem. Z początku chce się wyszarpnąć, lecz szybko rezygnuję z tego. Czy zostałeś mi tylko ty? A tak chciałem tego uniknąć..
Otulasz mnie, odsyłasz w zapomnienie. Nie pozwalasz myśleć o niczym innym jak o tobie. Dlaczego tak bardzo się starasz w momencie gdy chcę być sam? Zabraniasz mi samotności.
Po pewnym czasie, uzależniam się od ciebie. Sam, jestem jak dziecko we mgle, wydaje mi się, że nie istnieję. Jak mi to zrobiłeś? Nie wiem jak można nazwać moje uczucia względem twojej osoby. Nic nie wiem.. Mimo, że tak wiele osiągnąłem- w większości dzięki tobie- dalej czuję się zagubiony. Bo chyba jestem..
Więc teraz, kiedy osiągnąłeś to co chciałeś.. Kiedy ci uległem.. Wspieraj mnie. Bo znowu upadnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz