czwartek, 27 grudnia 2012
Dream Holiday 2.
Zatrzaskujesz gwałtownie drzwi naszego pokoju, na oślep szukając dłonią wyłącznika, by koniec końców zgasło światło. Nie przestajesz przy tym mnie całować, jestem bardziej wrażliwy na twój dotyk niż zazwyczaj, a ty bezczelnie to wykorzystujesz, błądząc dłońmi po całym moim ciele. A ja, rzecz jasna, nie protestuję, całym sobą błagając o więcej. Popychasz mnie w stronę łóżka, nasze ubrania po kolei zaczynają lądować na podłodze. Opadamy razem na miękką pościel, nie ma pomiędzy nami żadnych granic, nie liczy się nic, tylko my dwaj i wciąż rosnące pożądanie.
Tym razem nie zamierzasz bawić się ze mną w żadne gry wstępne, ku mojemu zadowoleniu. Nie mam ochoty tego przeciągać, chcę poczuć cię w sobie, już, teraz, gwałtownie, bez najmniejszych oporów, do samego końca. Tak też się dzieje. Syczysz głośno, kiedy w ekstazie wbijam boleśnie paznokcie w twoją skórę, nieświadomie przesuwając nimi wzdłuż całych twoich pleców, zdzierając je przy okazji niemal do krwi. Jęczę, krzyczę, wiję się pod tobą, a ty rżniesz mnie, ostrzej niż kiedykolwiek.
Czas nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Nie wiem ile to trwa, ale kiedy już dobiega końca, kiedy już oboje osiągamy szczyt, jestem bez sił, tyłek boli mnie do tego stopnia, że nie jestem w stanie się nawet podnieść, jednak mimo to wpadam w stan, który automatycznie odpycha ode mnie wszelkie problemy, troski, całą rzeczywistość.
Nawet nie wiem kiedy zasypiam..
Czuję jak nerwowo drga mi brew na dźwięk tych niewyobrażalnych wrzasków, jakie wydają z siebie za oknem ptaki. Moja frustracja rośnie z każdą chwilą coraz bardziej. Człowiek nawet na wakacjach nie może się porządnie wyspać! Niechętnie otwieram oczy i dopiero teraz orientuję się, że wtulam się w ciebie uparcie, trzymając rękę na twoim brzuchu, nogę między twoimi i głowę schowaną w twojej szyi. Przewracam się momentalnie na drugi bok, nie chcąc, żebyś sobie coś pomyślał, ale od razu czuję jak oplatasz mnie ręką w pasie.
- Gdzie ty mi uciekasz?- szepczesz mi do ucha, po czym przesuwasz po nim językiem. Czuję jak dreszcz przechodzi moje ciało, chociaż staram się nie reagować.
- Zamknij się.- mamroczę, ujmując twoją dłoń w swoją i zaciskając na niej lekko palce. Słyszę twój cichy śmiech, który zawsze wzbudza we mnie coś pozytywnego, czego nigdy nie jestem w stanie określić i uśmiecham się delikatnie, czego ty i tak przecież nie widzisz. To lepiej. Zwykły przejaw głupiej słabości, której, kto jak kto, ale ty nie powinieneś oglądać!
- Tooru..- przesuwasz dłonią wzdłuż mojego brzucha, czuję przyjemne łaskotanie, ciepło bijące od twojego ciała i myślę sobie, że nie zamieniłbym tego na nic innego. - Kocham cię.
- A ja cię nienawidzę.
- Tak, wiem.- śmiejesz się, całując mnie w ramię, po czym nagle wszystko pryska. Puszczasz mnie, ogarnia mnie nieodparty chłód, chcę cię zatrzymać, jednak kiedy patrzę na ciebie, widzę już tylko jak seksownie kręcisz biodrami, kierując się do łazienki.- Idę się wykąpać. Jeśli chcesz, to zapraszam.
- Zapomnij.- niemal warczę, jednak koniec końców i tak ląduję w wannie razem z tobą.
Później idziemy na śniadanie, a ja z niemą ulgą stwierdzam, że sala restauracyjna jest prawie pusta. No tak, bo kto jada śniadanie w samo południe. To znaczy.. Ja tak jadam. Odkąd pamiętam. Ale po co mam się zrywać wcześnie rano, tylko po to, żeby zjeść?
- Na co masz ochotę, Kyo?- pytasz, podpierając łokcie na stoliku i nachylasz się trochę w moją stronę, zaglądając w kartę menu, którą akurat trzymam, uśmiechając się przy tym charakterystycznie tylko dla samego siebie. Przechodzi mi nawet przez myśl, że jesteś uroczy. Po czym przypominam sobie co robisz ze mną w nocy i cofam te słowa. Perfidny, bezczelny człowiek! Doprawdy nie wiem jak można być tak cudownym.
- Na ciebie.- mówię zupełnie bezmyślnie, jednak zaraz potem klnę głośno.- Szlag by cię, Niikura.- posyłasz mi pytające spojrzenie, chociaż towarzyszy mu także nieodparte rozbawienie. Śmiejesz się ze mnie. Znowu! Nie wybaczę ci tego.- Zjadłbym omlet.
Kiedy to mówię, jak na zawołanie, pojawia się przy nas kelner, zapisując już moje słowa i patrząc na ciebie, mojego mężczyznę, powtarzam mojego, wyczekująco, aczkolwiek nie ponaglająco. Mimo to, jestem pewien, że kryło się za tym spojrzeniem coś jeszcze! Kopię cię pod stołem, kiedy się do niego uśmiechasz, a dźwięk bólu, który z siebie wydajesz, zupełnie ignoruję.
- Co cię do cholery ugryzło?!- podnosisz głos, kiedy kelner odchodzi od naszego stolika.
- Masz się do niego nie uśmiechać.
Unosisz brwi w geście wyraźnego zdziwienia i wydaje mi się, że jakiś przebłysk zadowolenia pojawia się na twojej twarzy.
- Oh, rozumiem. Czyli jesteś zazdrosny.
- Nigdy w życiu!- zaprzeczam od razu, jednak ty znów nachylasz się w moją stronę, przyciągając do pocałunku. Trwa to krótką chwilę, jednak zdecydowanie wystarcza, żeby mnie chwilowo zbić z tropu.
- Nie masz się o co martwić, nie istnieje dla mnie nikt poza tobą.
- Kaoru, pośpiesz się!- krzyczę, waląc w drzwi łazienki, w której siedzisz już niemal od godziny. Czasami przerażasz mnie bardziej niż niejedna kobieta.- Mieliśmy już dawno wyjść!
Zamachuję się po raz kolejny, jednak akurat w tym momencie drzwi się otwierają i wychodzisz w końcu z tego przeklętego, dla mnie od dzisiaj, pomieszczenia. W ostatniej chwili łapiesz mnie za nadgarstek, uniemożliwiając tym samym wykonanie ciosu. Wyrywam rękę.
- Możemy iść.- mówisz głosem tak wesołym, że mam ochotę cię za niego skrzywdzić, zwłaszcza patrząc na to, ile mi kazałeś na siebie czekać. Próbujesz przekupić mnie pocałunkiem, jednak wtedy przygryzam mocno twoją wargę, z satysfakcją patrząc jak się ode mnie odsuwasz.
- Masz za swoje!- marszczę gniewnie brwi, jednak zaraz łapię twoją dłoń i wyciągam cię z pokoju. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem taką chęć wyjścia gdziekolwiek, jednak tym razem była ona wyjątkowo nieodparta.
Zwiedzamy miasto, kupujesz mi pamiątkę, której początkowo nie chcę przyjąć, jednak ty i tak bezczelnie wciskasz mi ją do kieszeni, kiedy nie zwracam akurat na ciebie uwagi, a później już nie mam ochoty na dalsze kłótnie w tejże kwestii, więc ją zatrzymuję. Idziemy do miejscowej restauracji, a później do baru na drinka. Jednego, dla sprostowania. Dzień kończy się mniej, lub bardziej grzecznie, jak kto uważa, ale zdecydowanie nie ma nic gorszego od następnego poranka.
- Kaoru, rusz dupę i powiedz tym ludziom, że mają się zamknąć, albo powiesisz ich za jaja.- zgrzytam zębami, nakładając poduszkę na głowę. Nie jestem w stanie znieść tych niemiłosiernych, głupich wrzasków, wyprowadzają mnie całkowicie z równowagi- która w moim słowniku i tak ma niemalże zerowe znaczenie- co więcej, przeraża mnie to, że nieodparcie głosy przypominają mi tych pieprzonych błaznów, Andou i Harę.
- Nie mam siły wstawać.- mamroczesz pod nosem, przewracając się na drugi bok. No nie wierzę! Zabieram ci kołdrę i rzucam na podłogę, po czym wychodzę z pokoju, trzaskając głośno drzwiami. Pukam, a właściwie to niemalże walę do pokoju obok, i nie muszę długo czekać aż ktoś otworzy. Czuję, że z nerwów zaczynam robić się niemal cały czerwony na widok tych irytująco znanych mi twarzy.
- O. Cześć, Kyo. Co ty tu robisz?- pyta Toshiya, udając jak najbardziej zdziwionego, jednak ja nie daję się na to nabrać. Podstępna kreatura! Popycham go i wchodzę do środka, a złość szarga mną jeszcze bardziej na widok Die'a i Shinyi.
- Co wy, do cholery odpieprzacie?!- krzyczę od razu, a śmiech gitarzysty i basisty poprzedza moje uderzenie i jednego i drugiego. Shinya podnosi tylko powoli wzrok znad czytanej gazety i wzrusza ramionami, zupełnie nie będąc zaskoczonym moim widokiem.
- To był ich pomysł, mnie w to nie mieszaj.
Subskrybuj:
Posty (Atom)