To, że nie wypominam, nie znaczy, że nie pamiętam. To że milczę, nie znaczy, że nie wiem. Że nie widzę.. Zawsze rozpamiętywałem wszystko, dusiłem to w sobie i wielu spraw byłem świadomy. Nie chciałem cię denerwować, mówiąc o tym co mi nie pasuje, co chcę, żebyś w sobie zmienił. Wpadałeś wtedy w szał, stawałeś się oziębły bardziej niż zwykle. O tym, że mnie zdradzałeś, też wiedziałem. Zresztą.. Nawet jakoś specjalnie się przecież z tym nie kryłeś. Wracałeś późno w nocy, czasem w ogóle, przeważnie pijany. Kłóciłeś się wtedy ze mną, bywałeś agresywny wobec mnie, pachniałeś perfumami, których nie znałem.. Nie wiem po co to ciągnęliśmy, chyba tak naprawdę żaden z nas nie był w stanie powiedzieć stanowczego "nie" i zakończyć wszystkiego co było między nami. Ty miałeś mnie dosyć, ja się męczyłem. Kółko się zamykało.
Tym razem wróciłeś w granicach godziny trzeciej nad ranem, budząc mnie głośnym trzaśnięciem drzwi; jakiś czas temu przestałem już nawet na ciebie czekać, nie mając najmniejszej ochoty na oglądanie w tym- i tak wystarczająco dobrze mi znanym- opłakanym stanie. Czułem się coraz bardziej obojętny, z każdym dniem, widząc, że nic się nie zmienia i raczej na te zmiany się nie zapowiada, obchodziło mnie coraz mniej. Chodziłem w kółko zamyślony, przestałem się uśmiechać, wewnątrz byłem pusty, ale nawet nie płakałem. Zwyczajnie nie miałem już sił na łzy, pomijając fakt, że były one całkowicie zbędne. Nic, kompletnie nic nie wnosiły. I tak nikt nie był w stanie mi pomóc. Pomóc całej tej zasranej sytuacji..
Słyszałem skrzypienie drzwi sypialni, kiedy wchodziłeś do środka, słyszałem jak kolejno części twojej garderoby lądują na podłodze, po chwili poczułem jak materac się ugina. Znów miejsce obok mnie było zajęte, znów czułem unoszący się w powietrzu zapach alkoholu i dymu papierosowego, znów byłeś obcym człowiekiem w moim łóżku. Znów nie umiałem płakać..
Obudziłem się pierwszy, dochodziła pomału godzina ósma. No tak, zdziwiłbym się, gdybyś już o tej godzinie był na nogach. Wstałem i pierwsze co, to poszedłem pod prysznic. Nie spędziłem w łazience wiele czasu, jednak i tak wystarczyło to, żeby mnie orzeźwić i chociaż w małym stopniu odprężyć. Wyszedłem. Zaparzyłem kawy, zrobiłem śniadanie. Zostawiłem dla ciebie na stole tabletki, gdyby to kac znowu mocno ci dokuczał. Seria, powtarzających się czynności tak często, że w końcu stały się chorą rutyną. Niezdrowym przyzwyczajeniem.
Usiadłem przy stole i w ciszy zjadłem śniadanie. Potem posprzątałem po sobie i czekałem. Czekałem aż wstaniesz, przygotowany na kolejną kłótnię, która na dobrą sprawę i tak była mi obojętna.
Po jakimś czasie wszedłeś do kuchni, chwiejąc się niemiłosiernie i trzymając za głowę. Wiele razy ci powtarzałem, żebyś do tego stopnia nie nadużywał alkoholu, jednak nie przypominam sobie byś kiedykolwiek mnie posłuchał. Nie ważne. Nic już nie było ważne. Nie odzywałeś się, zjadłeś, połknąłeś tabletki i całkowicie mnie ignorując, udałeś do salonu. Poczułem się trochę dziwnie; nie nazwałbym tego bólem, ale nie było to przyjemne. Bądź co bądź, ruszyłem za tobą.
- Karyu..- usłyszałem jak bełkoczesz pod nosem i widziałem jak marszczysz nos, zupełnie jakby to choć trochę miało uśmierzyć twój ból. Wyglądałeś.. Żałośnie. Stoczyłeś się, nie dało się tego nie zauważyć.
- Słucham?- spytałem spokojnie, podchodząc do ciebie i siadając na skraju kanapy. Spojrzałeś na mnie, lecz w twych oczach nie widziałem żadnych emocji. W tamtej chwili towarzyszyła ci jedynie powaga.
- Powinniśmy się rozstać.- odparłeś nagle, nie odwracając ode mnie wzroku. Przyznam szczerze, serce trochę mnie na te słowa zakuło.. Ale nie dałem tego po sobie poznać. Zdecydowanie nie, nawet nie zamierzałem. Nie odezwałem się słowem, tylko skinąłem twierdząco głową.- Wyniosę się stąd jeszcze dzisiaj..
- Daj spokój.- przerwałem ci nie wzruszony, podnosząc się i odwracając tyłem do ciebie.- Tsukasa z pewnością się nie pogniewa, jeśli trochę u niego pobędę.
Poszedłem się pakować..
- Naprawdę jestem ci wdzięczny.. Postaram się jak najszybciej znaleźć coś swojego.- uśmiechnąłem się wdzięcznie, wypakowując swoje rzeczy w malutkim, aczkolwiek wyjątkowo przytulnym pokoju gościnnym w mieszkaniu przyjaciela. Ten poklepał mnie po ramieniu, kręcąc przy tym głową.
- Przecież wiesz, że możesz mieszkać tu ile chcesz.. Prawdę powiedziawszy, zdziwił mnie trochę twój telefon.- wyglądał trochę, jakby nie wiedział co powiedzieć. Albo wiedział, ale nie chciał tego robić, żeby zwyczajnie jeszcze bardziej mnie nie zgnębić. Tu nie było co mówić..- Chcesz o tym porozmawiać?
Westchnąłem głęboko, siadając na łóżku.
- Widać było, że ostatnio między wami średnio dobrze się układa, ale sądziłem, że to u was przejściowe. Byliście ze sobą tacy szczęśliwi..
- Byliśmy. Tu trafiłeś w sedno, Tsu. Byliśmy.
Leżałem w łóżku i nieobecnym wzrokiem wpatrywałem się w sufit. Nie spałem tej nocy, odczuwałem większą pustkę niż zazwyczaj; być może dlatego, że straciłem coś co było dotąd całym moim życiem, niezależnie od tego jak ono właściwie wyglądało. Coś co było szarą codziennością. Zniknęło i już nie powróci, niezależnie od tego jak bardzo bym tego chciał czy też nie. Los nie patrzył na uczucia ludzi, którym układał życia według własnego widzimisię, nieco to okrutne. Zwyczajnie padłem jego ofiarą, choć nie wiem co zrobiłem w przeszłości, żeby teraz tak mnie karać. A może to czysty przypadek?
Z zamyślenia wyrwał mnie budzik, więc drgnąłem nerwowo i pośpiesznie go wyłączyłem. Ten dzień w pracy zapowiadał się fatalnie.. Byłem zmęczony, oczy same mi się zamykały, chociaż nie byłem w stanie zasnąć, a intensywny ból głowy był co najmniej nie do zniesienia. Mimo to wygramoliłem się spod ciepłej pościeli, owinąłem w koc, bo szybko uderzyła we mnie niska temperatura panująca w pokoju i poszedłem do kuchni, jak codzień rano. Zaparzyłem kawy sobie i Tsu, zupełnie jakbym tę drugą robił dla ciebie, po czym poszedłem do salonu i zaległem na wygodnej sofie, włączając po cichu telewizor. Piłem powoli i ostrożnie, uważając żeby się nie poparzyć, jednocześnie w znudzeniu oglądając jakiś głupi serial komediowy, który poziomem swojego kretynizmu śmiało mógłby dogonić wysokość Mount Everest.
Usłyszałem kroki i odwróciłem się, dostrzegając stojącego w progu przyjaciela, który to zaraz zaziewał się głośno, drapiąc przy tym po brzuchu.
- W kuchni czeka na ciebie kawa.- odparłem spokojnie i uśmiechnąłem się delikatnie, nie chcąc wyglądać już całkiem gburowato. Zwłaszcza, że Tsukasa zawsze tyle dla mnie robił.. Był naprawdę wspaniałym przyjacielem, powinienem traktować go tak samo dobrze jak on mnie, niezależnie od tego w jak opłakanym stanie byłoby moje nędzne życie.
- O, dziękuję.- podszedł do mnie i poczochrał moje włosy, śmiejąc się na mój obronny gest polegający na żałosnym skuleniu ramion i zaciśnięciu mocno powiek. Potem wyszedł.
Zjedliśmy śniadanie, oboje doprowadziliśmy się do porządku i wsiedliśmy w samochód perkusisty. Kwadrans później byliśmy już w studiu.
Byłeś już tam.. Stroiłeś swój bas, z zupełnie niewzruszoną miną i chyba nawet nie zauważyłeś, że pojawiłem się w środku. Albo udawałeś, że nie widzisz, co też było możliwe- przecież to byłby wstyd gdybyś ujawnił ze swojej strony jakikolwiek, choćby najdrobniejszy przejaw człowieczeństwa.
Postanowiłem nie zwracać uwagi na ciebie, tak samo jak i ty nie zwracałeś jej na mnie. Chwyciłem swoją gitarę i delikatnie przejechałem palcami po jej strunach. Ciekawe dlaczego tylko muzyka była w stanie przynieść mi aż takie ukojenie. Pozwalała zapomnieć o wszystkim..
Chciałem przewiesić pasek gitary przez ramię, ale poczułem, że nawet nie jestem w stanie podnieść rąk. Niemiłosiernie zakręciło mi się w głowie, zatarł mi się obraz, miałem mroczki przed oczami. To było tak gwałtowne, że poczułem się do granic możliwości zdezorientowany.. Aż w końcu poczułem jakiś przeszywający ból i widziałem całkowitą ciemność.
Kiedy się obudziłem, byłem w zupełnie nie znanym mi miejscu, ale niewiele czasu zajęło mi oszacowanie, że jest to szpital. Byłem podłączony do kroplówki, a przy łóżku, w którym leżałem siedzieli Tsukasa i Hizumi. Ciebie oczywiście z nimi nie było.
- W końcu się obudziłeś! Niezłego stracha nam napuściłeś.- Hizu westchnął z wyraźną ulgą i delikatnie złapał mnie za rękę.
- Jak się czujesz?- spytał Tsukasa, a ja lekko skinąłem głową.
- Jakoś. Co się stało..?
- Zemdlałeś. To z przemęczenia i stresu. Lekarz stwierdził, że wygląda też na to, że nie jadałeś ostatnio zbyt dobrze.- wyjaśnił mi perkusista i podał jakieś tabletki, które leżały na szafce obok. Jakże trafna diagnoza, no proszę.- Lekarz kazał ci to wypić kiedy się obudzisz.. Jak ty sobie w ogóle to wszystko wyobrażałeś?- ton jego głosy był surowy, ale słychać było też w nim troskę.
Nie odpowiadałem.
- Naprawdę się strasznie zmartwiliśmy..- powiedział łagodnie Hizumi i uśmiechnął się smutno, zupełnie jakby pomimo powagi sytuacji starał się poprawić atmosferę. Ale niczego nie dało się poprawić. Już nie..
- Niepotrzebnie naprawdę.- usiłowałem się podnieść, ale byłem na tyle słaby, że z powrotem opadłem na poduszkę. Zamrugałem kilkakrotnie w małym zdezorientowaniu.
Leżałem tak przez chwilę w bezruchu, wpatrując się w ramę łóżka. Hiroshi i Kenji wyglądali jakby chcieli coś powiedzieć, ale nie do końca wiedzieli co.
- Kiedy mnie wypuszczą?
- Jeszcze nic nam na ten temat nie wiadomo..
- Chcę wyjść dzisiaj.- odparłem zdecydowanie, tonem który nawet nie przyjmował słowa sprzeciwu. Przyjaciel spojrzał na mnie z pobłażaniem.
- Nie jesteś w stanie nawet wstać z łóżka, Karyu. Nie możesz teraz wyjść.
- To zapewne kwestia kilku dni. Próby odwołam do czasu, w którym nie poczujesz się trochę lepiej.
Przymknąłem powieki, wzdychając ciężko. Nie chciałem tam być, bezczynne leżenie, gdzie zająć na dobrą sprawę mogłem się tylko myśleniem, z pewnością pogorszyłoby nieco mój stan, a do tego nie chciałem dopuścić. Już wystarczyło mi, że w ogóle znalazłem się w tym przeklętym szpitalu.
W tym momencie do sali weszła pielęgniarka, wyglądając spod okularów na moich kumpli.
- Najmocniej panów przepraszam, ale godziny odwiedzin właśnie się skończyły. Za kwadrans będzie podawana kolacja.
- Już wychodzimy.- powiedział od razu Hizu i razem z Tsu podnieśli, posyłając mi pożegnalne spojrzenia.
- Trzymaj się.- powiedzieli jednocześnie i po chwili już ich nie było.
Siedziałem w pokoju i usiłowałem skupić się na czytaniu książki, z którą wpadł do mnie wspaniałomyślnie Hizumi, żeby tylko za bardzo mi się nie nudziło w tym fascynującym, niewygodnym i z wbijającymi się w dupę sprężynami łóżku szpitalnym. Jednak nie byłem w stanie zrozumieć chociażby jednego słowa, ciągle myśląc o tobie. Pewnie nawet cieszyłeś się, że zemdlałem i będziesz miał z głowy patrzenie na mnie na najbliższy czas. Nie dziwię się i nie mam pojęcia dlaczego ciężko mi było przyznać przed samym sobą, że czuję lekki.. Uraz. Zupełnie jakby ostatniego roku w ogóle nie było. A nawet ostatnich dwóch lat. Jakby dookoła dawała znać o sobie jedynie jakaś chora pustka, która samym swoim jestestwem była w stanie doprowadzić człowieka do istnego szaleństwa. Zapomniałeś już, prawda? To naprawdę zaskakujące jak szybko ludzie niekiedy zapominają, bądź próbują wymazać wszystko z pamięci. Czasem naprawdę żałowałem, że ja też nie posiadam takiej opcji.
Minęło pięć dni, przeczytałem książkę i zostałem wypisany ze szpitala. Nareszcie! Nikomu nic nie mówiłem, nie chciałem, Tsukasa pewnie fatygowałby się, żeby mnie odebrać, a ja uznałem to za zdecydowanie zbędne. Nie widziałem nic stojącego na przeszkodzie ku temu, żebym wybrał się autobusem, zwłaszcza, że dawno nie korzystałem z tego środku transportu.
Na szczęście nie było korków i nie tłukłem się długo. Dochodziłem właśnie do klatki perkusisty, kiedy zauważyłem, że wychodzisz stamtąd i kuląc ramiona, owijasz szyję szalikiem. Stałem jak wryty, w głębokim zdumieniu, a ty przechodząc obok mnie, nawet mnie nie zauważyłeś. Cóż za ironia losu. Odwróciłem się, patrzyłem jak znikasz za zakrętem. Dopiero kiedy cię już nie widziałem, pokręciłem głową i postawiłem wejść na górę. Było strasznie zimno.
Zapukałem do drzwi, z małym rozbawieniem obserwując niewypowiedziane zaskoczenie Tsukasy. Zaśmiałem się dość uprzejmie i jak gdyby nigdy nic wszedłem do środka.
- Yoshi? Co ty tu robisz..?- jego głos był trochę niepewny, kiedy patrzył jak ściągam buty, a kurtkę zawieszam na wieszaku.
- Nie uciekłem ze szpitala, jeśli o to ci chodzi.
- Więc?
- Po prostu poprosiłem lekarza, żeby nie dzwonił i nie zawracał nikomu głowy moim wypisem.
- Zawracał głowy?- przyjaciel westchnął ciężko, w najwyraźniejszym geście załamania, przykładając palce do skroni i usiłując je rozmasować.- Co ty w ogóle gadasz? Dobrze się czujesz chociaż?- podniósł na mnie wzrok, pytając z troską.
Twierdząco kiwnąłem głową.
Próby nie odbywały się jeszcze przez jakiś czas, dostałem wręcz nakaz całkowitego dojścia do siebie. Wolne chwile marnotrawiłem. Chociaż często, pomimo nieciekawej pogody wychodziłem z domu, żeby wyrwać się z tych zamkniętych przysłowiowych czterech ścian i trochę dotlenić. Raz nawet natknąłem się na ciebie.. Niemal we mnie wpadłeś, naprawdę nie mam pojęcia jak ty chodzisz, skoro nawet nie wiesz co dzieje się dookoła ciebie.
- Oh.. Karyu. Przepraszam..- speszyłeś się, wyglądałeś jakbyś nie wiedział co zrobić. A ja tylko stałem, nic nie mówiąc. Przez chwilę się jąkałeś, w końcu zdobywając się na wyduszenie z siebie pytania.- Jak się czujesz?
- W porządku.- odpowiedziałem krótko.
Mój słodki, Michi, czym ty byłeś taki zestresowany?
Widziałem jak niepewny byłeś. Chciałeś już odejść, ale zawróciłeś, i zaciągając się aż nadto powietrzem, wypuściłeś go zaraz głośno przez nos. A ja czekałem. Czekałem na twój kolejny ruch, nie będąc w stanie go przewidzieć.
- Karyu, bo ja..- zacząłeś, wyglądając zupełnie jakbyś w głowie dokładnie układał sobie szyk tego co zamierzasz mi powiedzieć.- Wróć do mnie. Wróć, błagam..- wyszeptałeś, a w twoich oczach dopatrzyłem się wręcz desperacji. Moje serce zabiło szybciej, poczułem ścisk w żołądku, chciałem cię dotknąć, ale mimowolnie wykonałem krok do tyłu.- Wtedy.. Jak zemdlałeś.. Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić..
- Nie mogę. Zbyt wiele czekałem aż coś się zmieni, by teraz w to uwierzyć.- Przerwałem mu. Przez chwilę poczułem jakby zbierało mi się na łzy i trochę załamał mi się głos, jednak szybko udało mi się ukryć.- Nie mogę.- powtórzyłem i uciekłem. Zwyczajnie przez tobą uciekłem. Słyszałem jak za mną wołasz, ale kiedy znalazłem się za najbliższym rogiem ulicy byłem już zupełnie sam. Zatrzymałem się i odwróciłem, nie będąc do końca pewnym czy przypadkiem jednak jeszcze cię nie zobaczę, ale to się nie stało. Oparłem się plecami o zimny mur niewysokiego, szarego budynku i zapaliłem papierosa. Przez ciebie nabrałem uzależnień, mimo, że wcześniej bez z nich żyło mi dobrze. Nikotyna obniżała poziom moich wszechogarniających nerwów..
Siedziałem z Tsukasą w salonie i oglądaliśmy jakiś beznadziejny film, chociaż tak właściwie, to ja ani trochę nie byłem w stanie się na nim skupić. Cały czas chodziły mi po głowie twoje słowa. Wróć do mnie. Niby tak krótkie, ale ile za sobą niosły.. Powoli zacząłem wspominać. Nasze słodkie początki, kiedy oboje staraliśmy się ponad nasze siły, kiedy każdy dzień przynosił co raz to nowe niespodzianki. Każdy pocałunek był odurzający, każdy stosunek jak idealnie upajający narkotyk. Nie mogłem bez ciebie żyć, byłeś mi potrzebny w każdej chwili, w przeciwnym razie nachodziły mnie idiotyczne myśli, byłem niespokojny i agresywny. Nie interesowało mnie nic poza tym, żebyś był przy mnie. Ale to było chyba za wiele, prawda? Wszystko skończyło się jakby z dnia na dzień, było to dość brutalne i niespodziewane zderzenie z rzeczywistością. Nawet nie zdążyłem zauważyć, że coś złego może się wydarzyć.. I tak właściwie, to po dzień dzisiejszy nie dowiedziałem się co takiego się zmieniło, gdy próbowałem delikatnie cię wypytywać o uczucia, wpadałeś wręcz w szał. Więc w końcu przestałem. Zastanawiam się.. Czy gdybym teraz dał ci drugą szansę coś by się zmieniło? Nie wiem, ale chyba niezależnie od obaw, gdzieś tam po cichu rozważałem tę opcję.. Zdaje mi się, czy w życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym zmienia się diametralnie? Może kolejna zmiana z twojej strony była możliwa. Nienawidziłem swojej naiwności.
Zerwałem się nagle z miejsca.
- Mogę pożyczyć twój samochód?
Tsukasa spojrzał na mnie w lekkim zaskoczeniu, ale skinął głową.
- Kluczyki i dowód są na komodzie przy drzwiach..
Posłałem mu wdzięczny uśmiech i już po chwili nie było mnie w domu. Szybko dojechałem pod dom, w którym jeszcze nie dawno sam mieszkałem, dzwoniąc do drzwi parę razy, nim mi otworzyłeś. Stałeś w samym ręczniku, a z twojego w dalszym ciągu doskonale zbudowanego ciała, ściekały kropelki wody..
Stałeś najwyraźniej w nie małym szoku i nie byłeś w stanie wykrztusić z siebie słowa, jąkałeś się tylko niemiłosiernie; wszedłem do mieszkania bez twojego pozwolenia, zamknąłem za sobą drzwi i całkiem niespodziewanie cię pocałowałem. Chyba zrobiłem to całkowicie instynktownie, nawet nad tym nie panowałem. Nie czekałem długo na odwzajemnienie tej delikatnej pieszczoty z twojej strony, to było niepowtarzalne uczucie, móc znowu poczuć smak twoich miękkich warg..
Nie wiem ile trwał ten pocałunek, ale w końcu lekko, bardzo subtelnie odsunąłeś mnie od siebie i spojrzałeś w oczy.
- Karyu..- szepnąłeś z powagą, twój oddech był niespokojny.- Obiecuję ci, że to wszystko naprawię. Ja zrozumiałem. Zrozumiałem swój błąd.. Tylko błagam, daj mi szanse.
- Kocham cię, Zero.
wtorek, 23 sierpnia 2011
One shot: Pilnuj moich snów
Zawsze kochałem jego uśmiech. To w jaki sposób rozładowywał pokłady pozytywnej energii, których bezustannie nosił w sobie całe mnóstwo. Jego wręcz młodzieńcze szaleństwo, w które porywał mnie niekiedy, pozwalając zapomnieć o rzeczywistości. Przy nim czułem się kimś całkiem innym niż zwykle, jakby.. Sobą. Było to uczucie nie do opisania i nawet nie mam pojęcia kiedy popatrzyłem na niego właśnie w ten sposób, ale później, z każdym dniem, pragnąłem go tylko coraz bardziej.. Wyłącznie dla siebie. Chciałem być jego źródłem radości, uszczęśliwiać go tak, jak nie zrobiłby tego nikt inny. Od urodzenia byłem egoistą, a z wiekiem ta cecha tylko nabierała na mocy, do tego stopnia, że byłem zazdrosny o każdego kto chociażby tylko na niego spojrzał. Mój, mój, mój.. Gdyby tylko mógł być wyłącznie mój.. Marzyłem o tym dniem i nocą. Budząc się, jedząc śniadanie, pijąc kawę, wypalając następnego z kolei papierosa, biorąc prysznic, grając, nudząc się, czytając, przeglądając papiery. Przez każdą czynność przeze mnie wykonywaną, przeplatał się właśnie on. Nie byłem w stanie nad tym zapanować.
- Nie przeglądaj się już tak w tym lustrze, Rui, jak zawsze wyglądasz obłędnie.- usłyszałem z dość bliska melodyjny śmiech Hidezou i odwróciłem się momentalny, dając po sobie poznać swoje zdziwienie, że znalazł się również ze mną w łazience, zwłaszcza, że nie słyszałem jak ktoś wchodził. Zrobił niewielki krok w moim kierunku i uszczypnął mnie w biodro. - Przerwa nam się skończyła dobre dziesięć minut temu, a ciebie dalej nie ma.
- Cholera jasna.. Wybacz, zamyśliłem się trochę.- postukałem się w czoło i czując jak zaczyna mi się robić ciepło, miałem tylko cichą nadzieję, że po sekundzie nie będę przypominał kolorem swojej twarzy buraka. Ruszyłem szybko w kierunku drzwi, ale drugi gitarzysta przytrzymał mnie za ramię.
- Poczekaj, poczekaj. Co dzisiaj robisz po pracy?- spytał, uśmiechając się promiennie, co było do niego tak podobne.. Serce zabiło mi szybciej, a jaką miałem minę, wolę nie wiedzieć. Starczy mi tyle, że rozbawiła ona Hidezou.
- Zdaje się, że nic.. Dlaczego pytasz?
- Chodźmy na piwo. Brakuje mi jakiegoś towarzystwa, a twoje zdaje mi się być najlepsze.- poczochrał mi jeszcze bardziej i tak już wystarczająco chaotycznie ułożone włosy, i właściwie nim zdążyłem odpowiedzieć, opuścił łazienkę. Ruszyłem szybko zaraz za nim, zastanawiając się dlaczego w tak bezczelny sposób sobie ze mnie żartuje. Zupełnie jakby doskonale zdawał sobie sprawę z moich uczuć, ale kpił z nich w sposób, który nawet nie był aż tak nieuprzejmy.
Kiedy weszliśmy do sali, od razu podbiegł do mnie Tsunehito, łapiąc mnie za obie dłonie i ściskając je, chyba nawet nie do końca świadomie.
- Rui, musisz się dzisiaj ze mną wybrać do jednej galerii niedaleko centrum! Znalazłem prześliczny komplet biżuterii i potrzebuję twojej porady.- poczułem lekkie ciarki od jego nachalnie wręcz błagającego spojrzenia i odwróciłem wzrok, zatrzymując go na Hidezou. Obserwował mnie. Wziąłem głęboki wdech i popatrzyłem przepraszająco na basistę.
- Przykro mi, Tsune, nie dzisiaj. Już jestem umówiony.
Ten rozejrzał się po pomieszczeniu, a po chwili ujrzałem jak z każdą sekundą coraz szerszy uśmiech pojawia się na jego ustach.
- No, no. W takim razie, wproszę się jutro przed południem do ciebie na kawę.- ściszył znacząco głos, poruszając przy tym wymownie brwiami.- No chyba, że nie zamierzasz wracać do domu na noc.
- Tsunehito!- syknąłem, ale ten pokręcił tylko głową i wrócił do swojego instrumentu, śmiejąc się pod nosem.
Hidezou stwierdził, że nie ma ochoty na siedzenie w zatłoczonym barze, gdzie każdy wokół wypala jednego papierosa za drugim i siłą rzeczy idzie się udusić- poszliśmy więc do niego. Usiedliśmy na kanapie, przed telewizorem, jak to według wszystkich stereotypów, na facetów po trzydziestce w piątkowy wieczór przystało i otworzyliśmy po pierwszej puszce piwa. Zaczęliśmy rozmawiać. Z początku o pracy. Nowy singiel, album, wywiad, trasa koncertowa.. Nic, co na dłuższą metę po tylu latach robienia w tej branży mogłoby jakoś specjalnie zainteresować. Zmienił się temat dopiero kiedy Hide był w trakcie trzeciego piwa, podczas gdy ja dalej męczyłem się z drugim. Wolałem pozostać przy nim w miarę trzeźwym, nie chciałem przekonywać się o tym jak zachowałbym się względem niego będąc pijanym. Jednego byłem pewien, to byłaby całkowita kompromitacja.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio spotkaliśmy się razem po pracy..- wymamrotał, kładąc puszkę na stole i nawet nie ważąc na to, że przewrócił ją, kiedy chciał usiąść z powrotem jak poprzednio. W sposobie jego mówienia było słychać, że zaczyna plątać mu się język.
- Ponad rok na pewno..- spuściłem swój wzrok, zawieszając go na dłoniach. Nabrałem powietrza, chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale zatkało mnie w momencie kiedy oparł ciężko rękę na moim ramieniu, śmiejąc się, jak zwykle wesoło.
- No nie mów mi tylko, że to liczysz!
- Nie, skąd.- pokręciłem od razu głową, czując jak moją twarz zalewa rumieniec. Ta bliskość ograniczała moją zdolność myślenia, która i tak była opóźniona po wypitym alkoholu..
Chciałem coś zrobić. Objąć go, pocałować, wyszeptać do ucha, że go kocham i jest dla mnie całym światem.. Tak bliskim, a jednocześnie tak dalekim. Nie, nie mogłem wykonać choćby najmniejszego ruchu.. Niezależnie od wszelkich swoich pragnień, nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdyby to zniszczyło nasze relacje. Wolę być dla niego zwykłym kumplem z zespołu, niż powodem obrzydzenia.
Otrząsnąłem się, spychając te myśli na dalszy plan. Czasem odnosiłem wrażenie, że w ogóle nie powinienem o niczym myśleć..
- Idę się odlać.- patrzyłem jak Hidezou wstaje i drapiąc się po brzuchu opuszcza salon. Z korytarza usłyszałem jeszcze jak ziewa przeciągle, na co uśmiechnąłem się w duchu. Był uroczy..
Nie było go raptem chwilę, ale prawdę mówiąc, ciągnęła mi się ona w nieskończoność. Trochę się chwiał, kiedy szedł, lekko zataczając i widać było, że ponad wszystko stara się utrzymać równowagę, co wychodziło mu średnio. Dochodząc do kanapy, potknął się o nią i.. Runął na mnie całym ciałem. Wstrzymałem oddech, nawet nieświadomie zaciskając dłonie na jego koszuli. Był tak blisko.. Jego usta niemal stykały się z moimi, a ja zwyczajnie nie mogłem oderwać na od nich wzroku.. Miałem okazję, mogłem w końcu zrobić to o czym zawsze tak bardzo marzyłem.. Ale strasznie walczyłem ze sobą, byłem strasznie rozdarty.
- Ruiza..- szepnął, a ten tak dobrze znany zapach alkoholu owiał moją twarz. Czułem, a nawet głośno słyszałem jak wali mi serce.
Nie mogłem.. Zwyczajnie nie mogłem, nie teraz..
- Późna godzina..- mamrotałem pod nosem i szybko wyplątałem się z jego objęć, odchodząc od kanapy na bezpieczną odległość. Leżał na niej, patrząc na mnie pytającym wzrokiem.- Pójdę już..
Wyszedłem z pokoju. W pośpiechu założyłem buty, chwyciłem cienką kurtkę i wybiegłem wręcz z mieszkania bruneta, zatrzaskując za sobą drzwi. Dopiero ten głośny dźwięk, sprawił, że jakby oprzytomniałem.
Oparłem się plecami o drzwi jego mieszkania, uderzając się z otwartej dłoni w policzek. Byłem tchórzem.. Pieprzonym tchórzem.
Obudziło mnie walenie do drzwi. Z początku schowałem głowę pod poduszkę, mając nadzieję, że pukanie ustanie, ale niestety się przeliczyłem. Wygramoliłem się spod cieplutkiej kołdry i owinąłem w ukochany, kremowy szlafrok, włócząc się zaraz do drzwi. Gdy tylko je otworzyłem, Tsunehito od razu wparował do środka. Po jego minie poznałem, że nie da mi spokoju i będzie wyciągał ze mnie co się da. No tylko, żeby w ogóle było co..
- No nie mów, że cię obudziłem.- wszedł do kuchni i otworzył szafkę, wyciągając z niej kawę oraz dwa kubki, z których zawsze piliśmy, kiedy u mnie był.- Wiesz, kiedy tu szedłem, to zastanawiałem się nawet czy aby na pewno zastanę cię w domu.
- Tsune, nie żartuj, proszę..- westchnąłem żałośnie i usiadłem na krześle przy oknie, opierając się łokciem o parapet. Byłem zmęczony i chciało mi się płakać. Praktycznie całą noc nie spałem, użalając się nad swoją własną bezużytecznością.
Wstawił wodę.
- Coś się stało, Rui?- spytał, a w jego głosie dało się słyszeć troskę. Sam zajął miejsce na krześle, przysuwając się z nim do mnie i w całkiem naturalnym dla niego geście pogłaskał mnie po włosach.
- Wszystko, dobry Boże, wszystko. Nic mi nigdy nie wychodzi, nic nie idzie po mojej myśli. Nawet.. Nawet jeśli..
- Jeśli co?
- Jeśli mam go już na wyciągnięcie ręki.. Brak mi odwagi, wiesz? Zwyczajnie nie umiem postawić kolejnego kroku, mimo, że tak bardzo chcę..- zacisnąłem mocno powieki, mając nadzieję, że nie pociekną mi łzy. Z każdą chwilą ogarniała mnie coraz większa beznadzieja.
- Weź się w garść. Skoro czujesz, że powinieneś wyznać mu swoje uczucia, to masz tak zrobić i koniec kropka. Nie ma, że się boisz, tu lęk nie ma racji bytu. Kochasz go, prawda?
- Do szaleństwa..
- No więc właśnie. Pamiętaj, że nigdy jeszcze nie poradziłem ci źle.
Uśmiechnął się w swoisty sposób i wstał, żeby zalać kawę, w momencie kiedy ugotowała się już woda.
Tsunehito wrócił do siebie wczesnym popołudniem. Trochę jeszcze mu się pożaliłem, zdążyłem roześmiać się do łez, kiedy opowiadał mi jaką zrobił ostatnio Asagiemu niespodziankę, kiedy ten wracał do domu, później znowu postękałem jak to mi źle i niedobrze, przysnąłem mu na pół godziny na ramieniu.. I jakoś to zleciało. Ale kiedy zostałem już sam, ponad wszystko nie mogłem znaleźć sobie zajęcia..
Leżałem właśnie na kanapie, z nogami ułożonymi na stole i przeskakiwałem w znudzeniu z kanału na kanał, nawet nie zwracając uwagi na to co leci. Moje myśli zaprzątała tylko jedna osoba, skupienie uwagi na czymś innym była nie lada wyzwaniem. Nagle jednak rozgległ się dzwonek do drzwi. Z początku pomyślałem, że to basista czegoś zapomniał..
- Hidezou?- nie byłem w stanie zdobyć się na nic więcej, w momencie kiedy gitarzysta stanął przede mną.
- Wybacz, że cię nachodzę, ale.. Może moglibyśmy porozmawiać? Pójdź ze mną na spacer.
Oczywiście, że nie mógłbym mu odmówić. Szliśmy przez jakimś beznadziejnie duży park, w którym w życiu byłem może ze trzy razy, mimo że znajdował się całkiem niedaleko mojego domu. Hidezou wyglądał jakby czekał na odpowiedni moment- zupełnie jakby żaden nie był wystarczająco nieodpowiedni- albo zwyczajnie nie wiedział co chce właściwie powiedzieć. Ja natomiast zwyczajnie nie umiałem przerwać tej ciszy.
W końcu drugi gitarzysta się zatrzymał, odwracając przodem do mnie. Zaparło mi dech w piersiach, kiedy zmierzył mnie swoim stanowczym spojrzeniem i widziałem tylko jak rozchylają się jego wargi, żeby coś powiedzieć..
- Ruiza, co się tyczy wczorajszego wieczora..- zaczął, biorąc od razu przy tym głęboki wdech.
O nie, nie, nie! Doskonale wiedziałem do czego ta rozmowa może zmierzać i zupełnie nie miałem ochoty na wysłuchiwanie zbędnego gadania o tym, że jesteśmy zajebistymi przyjaciółmi i jeszcze lepiej będzie jeśli zostanie tak po wieki wieków!
- Myślę, że nie ma o czym mówić.- przerwałem mu natychmiast i siląc się na sztuczny uśmiech, który, mam nadzieję, wyglądał naturalnie, skinąłem lekko głową, zupełnie jakby to miało dodać trochę wiarygodności moim słowom.
- Jesteś pewien?- spytał trochę zdziwiony.- Bo myślałem..
- Proszę cię, Zou!- krzyknąłem, a kiedy zorientowałem się, jak go właściwie nazwałem, przyłożyłem momentalnie obie dłonie do ust. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Od bardzo dawna mnie tak nie nazywałeś. Fakt faktem, to było bardzo, bardzo dawno temu, kiedy byliśmy jeszcze we wspaniałych relacjach, nawzajem ciesząc się swoją obecnością i nie wiedząc czego chcemy od życia. A potem się zakochałem i nawet z początku nie do końca świadomie ukróciłem tę znajomość..- No w porządku, nie zamierzam ci się narzucać.. W takim razie mam nadzieję, że dalej będziemy dobrymi przyjaciółmi.
Skinąłem znów głową, nie protestując kiedy ten chciał odejść, ale nagle, choć z wyraźnym opóźnieniem dotarło do mnie co powiedział i nie bardzo wiedziałem jak mam to rozumiem. Odruchowo złapałem go za rękę, przytrzymując mocno; odwrócił się od razu, posyłając mi pytające spojrzenie.
- Co masz przez to na myśli?
Uśmiechnął się. Niespodziewanie ułożył dłoń na moim karku i przyciągnął mnie do siebie, łącząc nasze usta w pocałunku. Niby trwało to tylko chwilę, ale dla mnie była ona słodką wiecznością. Zdawało mi się, że śnię, że to nie dzieje się naprawdę..
- A co mogłem mieć na myśli?
- Uszczypnij mnie..- znowu zapewne zrobiłem wyjątkowo głupią minę, jak to miałem najwyraźniej w zwyczaju, bo Hidezou roześmiał się uroczo i rzeczywiście, poczułem zaraz uszczypnięcie.- Ej, to bolało!
Usiłowałem udać oburzonego, ale w tym momencie znów mnie pocałował, tym samym rozwiewając jakiejkolwiek chęci strzelenia przysłowiowego focha.
- Proszę.. Znajdź trochę wolnego miejsca dla mnie w swoim sercu..- szepnął tuż przy moim uchu, a ja poczułem jak po moim ciele rozlewa się fala gorąca. To musiał być sen..
- Głupek. Ono od dawna jest wyłącznie twoje.
One shot: Sprzedawcy marzeń
- Przyznaj się. Sypiasz z nim.
- Kaoru.. Ja..
- Nie zaprzeczasz.- zlodowaciałe spojrzenie jakie mi posłał sprawiło, że przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. A najgorszym jest to, że prawdą było o co mnie posądzał i nie miałem pojęcia skąd się dowiedział. Bo nie sądzę żeby Toshimasa był na tyle głupi by o tym poinformować naszego złowieszczego lidera- prędzej dostałby w pysk, na pewno zdawał sobie z tego sprawę. Otóż to, że Kaoru był cholernym egoistą każdy doskonale wiedział, już w szczególności gdy ktoś tknął choćby palcem cokolwiek co należało do niego. A na moim punkcie już dawno był przewrażliwiony.
No i w tym momencie poczułem niespodziewane szarpnięcie moich włosów. Syknąłem głośno, łapiąc się za bolące miejsce, a moja dłoń napotkała tą gitarzysty.
- Jesteś bezczelny, Andou.- wysyczał, jedynie mocniej zaciskając palce.- Czy naprawdę jest ci ze mną źle?
- Wybacz mi..- i znów płaszczyłem się przed tym facetem. Jednak stwarzał wokół siebie na tyle przerażającą aurę, że prędzej bym umarł, niż pomyślał o przeciwstawianiu mu się.- Tak bardzo żałuję.. Nie zasługuję na ciebie..- poziom tego jak żałosny byłem wzrastał do niewyobrażalnie wielkiej potęgi, a ja nie wiedziałem co mogę na to poradzić. O ile w ogóle coś się dało. Jeśli.. Jeśli ktokolwiek zadałby mi pytanie dlaczego zdradzam Kaoru, odpowiedziałbym mu szczerze, że jest to facet zazwyczaj nieczuły, okrutny i ponad wszystko ceniący tylko swoje zdanie oraz potrzeby. Czasem- a raczej niemal zawsze- traktował mnie jedynie jako seksualną zabawkę, lecz ja potrzebowałem czegoś więcej. Chciałem, żeby pomiędzy nami było coś więcej i mimo, że doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, iż to zupełnie nie jest możliwe, podświadomie, głupi wierzyłem, że może jednak otrzymam to czego oczekuję. Ah, ta moja naiwność.. Wszyscy mi zawsze powtarzali, że powinienem zacząć patrzeć na świat realistycznie.
- Niekiedy zachowujesz się jak gówniarz. Ale nawet pomimo tego.. Uwielbiam cię.- spojrzałem na Kaoru zupełnie zdezorientowany, nie rozumiejąc przebłysku dzikości w jego oczach. Wyplątał dłoń z moich włosów i przejechał po szyi, obojczyku, torsie.. Czułem jak przez chwilę drażni palcami moje sutki, zsuwając je zaraz na podbrzusze. Stęknąłem, kiedy całe moje ciało przeszły dreszcze.
Leżałem na łóżku, okryty samym prześcieradłem, tępym wzrokiem wpatrując się w sufit; nad ranem obudziło mnie chrapanie Kaoru. Zawsze chrapał po seksie, nawet nigdy nie zastanawiałem się dlaczego. Zresztą, co to za różnica?
Westchnąłem głęboko, odwracając się do niego plecami. Mówi się, że na dwa fronty nie da się długo walczyć i szczerze powiem, że osoba mądrze powiedziała. To nawet nie chodzi o utrzymanie kochanka w tajemnicy, a własny, świadomy wybór czego się chce. Czego się oczekuje od życia. Nie można przez długi czas ciągnąć tego trójkąta, zwyczajnie psychicznie się nie da.. A przynajmniej nie mogą tak żyć ludzie, którzy mają jeszcze trochę skrupułów.
Przymykałem właśnie powieki, kiedy niespodziewanie lider oplótł mnie jedną ręką w talii i przywarł do moich pleców.
- Daisuke?- wymruczał melodyjnie, a bijąca cholernie niepodobna do niego sympatia, bardzo mnie zdziwiła.
- Mm?
- Jeszcze raz się z nim prześpisz, a skrzywdzę i ciebie i jego.
No i znowu ta moja naiwność! Czy naprawdę sądziłem, że ten człowiek może być choć przez chwilę miły? Dobry? Co ja sobie myślałem, wiążąc się z nim?
Nie odpowiedziałem mu. Wstałem jedynie, płynnym ruchem wyplątując się z jego objęcia i skierowałem do łazienki, mając nadzieję jak najszybciej zmyć z siebie wspomnienie minionej nocy. Jakby to w ogóle miało pomóc..
Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się i starając nie nawiązywać żadnego kontaktu z gitarzystą, opuściłem mieszkanie. Nawet się nie zdziwiłem, że zupełnie olał to gdzie wychodzę. A pojechałem do Toshiyi. Wsiadłem w samochód i już po dziesięciu minutach byłem pod jego domem, dość sporej i urządzonej całkowicie w nowoczesnym stylu dwupiętrowej posiadłości- zawsze cenił sobie ogromną wygodę, w przeciwieństwie do Kaoru, którego w pełni zadowalały małe, zamknięte przestrzenie.
Wysiadłem z auta i już po chwili dzwoniłem do jego drzwi. Nie musiałem długo czekać aż mi otworzy, a twarz basisty wyrażała najszczersze zdziwienie.
- Die? Co ty tu robisz?- uchylił bardziej drzwi, a ja nie czekając na nic wszedłem do środka. Z głębokim westchnieniem oparłem się plecami o ścianę, przyciągając mężczyznę do siebie. Oplotłem go rękoma wokół talii, a głowa Toshimasy spokojnie spoczęła na moim ramieniu. Przez chwilę oboje milczeliśmy.- Nie powinieneś być teraz z Kaoru? Ja się dowie to..
- Już się dowiedział.- odpowiedziałem, przymykając powieki. Byłem zmęczony po praktycznie nieprzespanej nocy, byłem zmęczony całą tą beznadziejną sytuacją, byłem zmęczony życiem. Toshiya momentalnie odchylił się, żeby na mnie spojrzeć. Jego twarz wyrażała przerażenie, jak i podekscytowanie. Bał się lidera- ba, kto się go nie bał- jednocześnie ciesząc, że w końcu bez przeszkód będziemy mogli się spotykać.
- Jak to się dowiedział? Powiedziałeś mu? Czy to znaczy, że..?- widziałem, że ma mi do zadania jeszcze dziesiątki pytań, więc przyłożyłem palec do jego ust, tym samym uciszając i dla złagodzenia niezadowolonej miny basisty, która wynikła z mojego czynu, kiedy on był tak bardzo ciekawy, pocałowałem go w czoło.
- Toshi, kochanie to wszystko nie jest takie proste..- znów wziąłem głęboki wdech, zupełnie ignorując jego niezrozumiałą minę.- Daj mi, proszę jeszcze trochę czasu.
- Trochę czasu..- powtórzył, odsuwając się ode mnie zdecydowanym krokiem. Widziałem jak pomału zaczynają wzbierać w nim nerwy.- Chyba już wystarczająco dużo czasu ci dałem!
- Proszę, nie denerwuj się i daj mi wszystko wyjaśnić.- powiedziałem pewnie, jednak on równie zdecydowanie kręcił głową, wyraźnie nie chcąc mnie wysłuchać.
- Co jeszcze jest trudnego, skoro już się dowiedział? Skoro już wie, że jesteś ze mną, trzeba było spakować tę pieprzoną walizkę i przyjść do mnie! Dobrze wiesz jak długo na to czekałem. Czy nie chcesz zmienić mojego cierpienia w szczęście?
- Toshi..
- Oczywiście, że nie! Myślisz tylko o sobie. A ja.. A ja nie zamierzam już dłużej tego znosić. Wyjdź stąd i zapomnij o tym co nas łączyło. Nie wracaj po nic więcej.
- Nie mów tak..- zrobiłem krok w przód, chcąc go przytulić i pogładzić po włosach, uspokoić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tylko muszę z Kaoru jeszcze raz porządnie porozmawiać. Ale nie pozwolił mi na to, cofając się od razu na wystarczająco bezpieczną odległość. Zabolało.
- Wyjdź.- wycedził przez zęby, odwracając wzrok.- Nie chcę cię widzieć..
Nie zamierzałem się z nim kłócić, zwłaszcza, że był chyba najbardziej upartą osobą jaką znałem, więc i jakiekolwiek próby z mojej strony złagodzenia w obecnej chwili całej tej beznadziejnej sytuacji byłyby co najmniej śmieszne. Zacisnąłem zęby i wyszedłem. Nawet nie zorientowałem się kiedy po moich polikach zaczęły płynąć słone łzy..
W końcu próbę przerwała upragniona przerwa. Chociaż nie czekałbym chyba na nią aż tak bardzo, gdybym wiedział, że nim właściwie zdążę się zorientować, zostanę w pomieszczeniu sam na sam z Niimurą, a ten nie będzie chciał mnie wypuścić. Nie dość, że męczyłem się przy nim w domu, to jeszcze w studiu nie dawał mi odetchnąć. O ile zaczynał się mną przejmować.
- Stało się coś?- spytałem, bez skrępowania opadając na skórzaną kanapę. Ten usiadł obok mnie, ku mojemu zdziwieniu nie zaczynając żadnych swoich podstępnych gierek. Przynajmniej nie od razu.
- Co robisz po pracy?- odezwał się w końcu, zupełnie jak gdyby nigdy nic. Niewiele z tego rozumiałem.
- To co zwykle, wracam do domu, a co?- przyglądałem mu się podejrzliwie, jednak wyglądał bardzo naturalnie i nie sądzę bym mógł się do czegoś przyczepić w jego zachowaniu. Poza tym, że spytał mnie co robię po pracy, mimo że nigdy tego nie robi. Jak jestem w domu, to w porządku, nie ma mnie, też nie wygląda jakby mu to przeszkadzało. Od pewnego czasu zupełnie byłem przekonany, że się mną nie interesuje.
- Więc przygotuj się na to, że cię gdzieś zabiorę.- uśmiechnął się lekko i wstał, zostawiając mnie zaraz samego. Zamrugałem kilkakrotnie, zastanawiając czy aby na pewno dobrze wszystko zrozumiałem. Minęły dobre dwa, albo trzy miesiące odkąd zaproponował mi wspólne wyjście i tyle samo odkąd normalnie się do mnie uśmiechnął. Wprost nie byłem w stanie w to uwierzyć.
Po powrocie do domu wziąłem prysznic i przebrałem się. Na Kaoru czekałem w salonie, oglądając telewizję i sącząc sok z czarnej porzeczki. Zdawało mi się, że nie powinienem tego robić, że to tylko pogorszy sytuację, lecz nawet mimo to w dalszym ciągu nie byłem w stanie mu odmówić. Zwyczajnie nie potrafiłem. Stwierdziłem w takim razie, że przynajmniej powiem mu tego wieczora, że chcę się z nim rozejść.
Dochodziła godzina siódma, a jego wciąż nie było; co prawda mówił, że po próbie będzie musiał załatwić parę drobnych spraw, ale nie sądziłem, że będzie to trwało aż tyle. Czułem jak oczy pomału zaczynają mi się przymykać, jak wpadam w jakiś wir, pomału tracę kontakt z rzeczywistością.. Aż nagle do świata żywych przywróciło mnie ciche trzaśnięcie drzwi. Wrócił. Odstawiłem szklankę na stolik i odwróciłem się w kierunku przedpokoju, aż w progu salonu stanął gitarzysta z bukietem czerwonych róż. Zatrzymałem się w pół kroku i zwyczajnie zaniemówiłem. W co on pogrywał? Kwiaty? Przecież to było tak cholernie nie w jego stylu!
Zaśmiał się widząc moje osłupienie i wszedł w głąb pomieszczenia. Powoli uklęknął przede mną i wyciągnął róże w moim kierunku; przyjąłem je niepewnie, oglądając uważnie. Moja twarz zapewne nie wyraża żadnych większych emocji, bo i ja sam nie miałem pojęcia co o tym wszystkim właściwie myśleć. Ale miałem bardzo złe przeczucia.
- Pan pozwoli, że porwę pana stąd w ten wieczór?- wstał równie ociągale co klękał, a kącik jego ust unosił się w jakimś dziwnym uśmiechu. Przez chwilę moją głowę naszło pytanie czy przypadkiem nie powinienem zacząć się go bać. Zachowywał się trochę jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni. Tylko, że.. To pierwszy raz.
W odpowiedzi skinąłem głową i zaraz potem opuściliśmy dom.
Siedzieliśmy w ekskluzywnej restauracji, co więcej ja nie byłem w stanie pojąć dlaczego mnie do niej zabrał. Przecież nie była to nasza kolejna rocznica- bo jeśli do jakiejś się kiedykolwiek wybieraliśmy, to wyłącznie w ten jeden jedyny dzień w roku. Ta sprawa przybrała bardzo dziwny obrót, którego w stu procentach wolałbym nie doznawać.
- Chcesz ze mną o czymś porozmawiać..?- spytałem dość niepewnie, dopiero gdy kelner odszedł, pozostawiając na naszym stoliku dwa kieliszki i butelkę wina. Kaoru nalał czerwonego napoju do delikatnego naczynia, dopiero po tym unosząc na mnie swój wzrok. Nie umiałem odgadnąć co może chodzić mu po głowie.
Przytaknął.
- To.. Chyba do mnie trochę niepodobne.- stwierdził uśmiechając się pod nosem. Bingo, Kaoru.- Wiesz, cała ta sytuacja dała mi trochę do myślenia, w końcu gdybym traktował cię jak należy, nigdy do czegoś podobnego raczej by nie doszło. Nie szukałbyś tego czego nie możesz dostać u mnie.- zamrugał kilkakrotnie, jakby samemu nie do końca dowierzając swoim słowom. Chociaż na pewno jego niemoc zrozumienia wypowiedzianych właśnie przez samego siebie słów nie była większa od mojej. Czułem się naprawdę zdezorientowany.
- Do czego ty pijesz, Kaoru?
- Może rzeczywiście byłem trochę zbyt okrutny i zimny, przyznaję. Ale ja po prostu jestem już zmęczony wszystkim.
- Są inne sposoby na odreagowanie, powinieneś to wiedzieć.- wyparowałem od razu mało uprzejmie i ująłem w dłoń kieliszek, upijając zaraz jeden łyk wina. Przez chwilę milczał, wyglądając jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Chciałbym to jakoś naprawić.
- Niby jak?
Wzruszył ramionami. Chyba zaczynał się pomału irytować moją obojętnością na jego ogromny wyczyn przełamania się i przyznania do błędu. To nie tak, że nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia- wręcz przeciwnie! Jednak po wszystkim co przeżyliśmy w czasie ostatnich miesięcy nie umiałem mu od tak zaufać, będąc od razu w stu procentach przekonanym, że od tego momentu będzie kolorowo jak w jakiejś pieprzonej bajce. To życie. Życie, nie bajka, różnica niestety jest kolosalna.
- Szkoda, że nawet na to nie jesteś w stanie mi odpowiedzieć..
- Tego nie da się opowiedzieć słowami, Daisuke.- powiedział tym razem oschle, przez co w ułamku sekundy skupiłem na nim bardziej swoją uwagę.- To trzeba pokazać.
Zdziwiły mnie jego słowa. Ale jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że miał racje; przez mój umysł przewijało się jedno pytanie, na które nie byłem w stanie odpowiedzieć- czy powinienem dać mu jeszcze jedną szansę. Skoro Toshiya wyrzucił mnie wraz z moimi uczuciami, dlaczego miałbym nie spróbować naprawić swojego związku? Ponoć zawsze wszystko da się uratować..
Nie odpowiedziałem mu już, uznając, że żadne słowa nie są potrzebne.
Chwilę później przyszedł kelner, stawiając na naszym stoliku dwa talerze ze starannie podanym jedzeniem. Moje krewetki królewskie i jego żeberka w sosie pieczeniowym. Zawsze je zamawiał, jeśli tylko restauracja posiadała to danie w swoim menu. Jedliśmy w ciszy. Momentami spoglądałem niepewnie na Kaoru, ale widząc jak on mi się przygląda, od razu odwracałem wzrok. Nie wiem dlaczego, ale bałem się na niego patrzeć. Było to stosunkowo bezpodstawne, przecież gdyby mi zależało na tym związku, cieszyłbym się z takiego obrotu sprawy. A tymczasem ja czułem się skrępowany, ściśnięty od środka i ledwo wciskający w siebie kolację, i to tylko po to, żeby nie narazić na gniew lidera. Czyli jednak nie zależało mi? Chyba naprawdę powinienem chociaż spróbować, zakończyć mogę to wszystko w jednej chwili. A przynajmniej teoretycznie..
Gdy tylko zjedliśmy, Kaoru zapłacił rachunek i ruszyliśmy do wyjścia. Odetchnęliśmy świeżym powietrzem, żeby zaraz potem wsiąść do samochodu.
Patrzyłem jak wkładał kluczyki do stacyjki, jednak mimo to nie ruszał. Właściwie, to zorientowałem się dopiero po jakimś czasie, bezustannie wlepiając wzrok w jego dłoń tkwiącą w bezruchu.
Westchnął ciężko.
- Naprawdę to przemyślałem i chciałbym naprawić..- powiedział w końcu. Drgnąłem nerwowo, czując jego dłoń na swoim policzku, jednak to go nie zniechęciło. Przybliżył się powoli i pozwolił na to bym poczuł jego wargi na swoich. Był to delikatny pocałunek, trwający bardzo krótko- subtelność mężczyzny była wręcz zadziwiająca- jednak poczułem jak moje serce przyspiesza trochę swe bicie.
Minął miesiąc. Śmiało mogę rzecz, że cała ta beznadziejna sytuacja się poprawiła, jednak mimo wszystko w moim życiu czegoś brakowało.. Toshiyi. Ciągle przyłapywałem się na tym jak wręcz bezczelnie wgapiam się w niego na próbach, jak wyobrażam sobie naszą przyszłość, której nigdy nie będzie, czy też w wielu sytuacjach porównuję go do Kaoru. Śmiałem się, myśląc, że on zareagowałby inaczej. Zresztą nic w tym dziwnego, w końcu są to dwaj zupełnie odmienni faceci.. Mógłbym śmiało rzecz, że z liderem było.. Dobrze. Dobrze, ale czułem tę przerażającą monotonię, towarzyszącą starym małżeństwom, właściwie to tylko i wyłącznie z powodu wszystkich formalnych zobowiązań. A przecież między nami czegoś takiego nie było.
Nawet teraz, kiedy kolejna próba dobiegła końca, wyszedłem ze studia, całując na pożegnanie krótko drugiego gitarzystę, który to miał do ogarnięcia kilka nowych tekstów Kyo i kompozycji Shinyi. Mówiłem mu, żeby zabrał wszystko ze sobą do domu, ale stanowczo zaprzeczył, mówiąc, że nie zamierza mieszać pracy z życiem prywatnym. No, zupełnie jakby nasz związek ucieleśnieniem tego nie był.
Obwiązałem więc szyję szalikiem, zakładając po tym swój cienki płaszczyk i grzecznie wyszedłem na zewnątrz. Październik. Wieczorami było już naprawdę chłodno, jednak całkiem przyjemny był lekki wiatr, który musnął moją twarz, w momencie, gdy przekroczyłem rozsuwane drzwi budynku, w którym już chyba miało miejsce dosłownie wszystko. Zmrużyłem powieki, nieświadomie unosząc lekko kącik ust ku górze i już miałem ruszyć przed siebie, kiedy to zauważyłem namiętnie szukającego czegoś po kieszeniach przy swoim samochodzie, basistę. Zatrzymałem się w pół kroku, czując jak robi mi się gorąco i moje serce zaczyna walić jak oszalałe. Ten sam wiatr, który przed chwilą tak mi się spodobał, rozwiewał także ciemne kosmyki jego włosów, a zachodzące pomału słońce, rozświetlało bladą cerę Toshimasy. Był naprawdę piękny, sądziłem, że nie będę w stanie oderwać od niego wzroku..
Niestety nim zdążyłem się w ogóle zorientować, stałem już obok niego. Uniósł na mnie powoli swój wzrok, marszcząc przy tym brwi, jakby chciał mi powiedzieć, że woli, abym zostawił go w spokoju. Mnie jednak przez myśl nie przeszło, żeby rzeczywiście odejść. O ile w ogóle w tamtym momencie myślałem.
- Zgubiłeś coś?- spytałem, rozglądając się dookoła i zauważyłem leżące na ziemi klucze do auta Toshiyi. Podniosłem je i podałem mężczyźnie, nim on właściwie zdążył mi odpowiedzieć.
- Taa..- mruknął, spoglądając to na mnie, to na klucze. Skończyło się w końcu na mnie.- Czego chcesz?
- Chodźmy na kawę.- wypaliłem, jak gdyby nigdy nic, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który sam cisnął mi się na twarz. Wyglądał jakby go ta propozycja nieco rozdrażniła.
- Pamiętasz co ci mówiłem?
- Przecież proponuję ci tylko kawę.- wzruszyłem lekko ramionami, nie zamierzając ustąpić. Powiedziałem sobie w duchu, że zabiorę go na tę pieprzoną kawę, nawet jeśli będę musiał zabrać mu klucze do samochodu i uciekać przed nim, dopóki nie znajdziemy się w najbliższym lokalu, w którym serwują kofeinę.
- Jest za późno.- odparł beznamiętnie, odwracając wzrok. Widziałem jednak, że mimo wszystko walczy ze sobą i mocno się waha. Westchnął głęboko i otworzył drzwiczki, lecz ja przytrzymałem je zdecydowanym ruchem.
- Nie przyjmuję odmowy.- zamknąłem je i wyjąłem mu z dłoni kluczyki, na powrót zamykając auto. Wsunąłem kluczyk do swojej kieszeni i chwyciłem basistę za rękę, pociągając go za sobą.
Był w takim szoku, że nawet nie miał jak zaprotestować. Swoją drogą, naprawdę nie mam pojęcia co się ze mną wtedy działo. Poczułem nagły przypływ chęci bycia znów blisko niego, niezależnie od konsekwencji, jak i od tego co on sam na ten temat sądził. Po prostu musiałem coś zrobić z tym jak cholernie mi go brakowało!
- Do jakiego stopnia niemożliwy możesz się jeszcze okazać?- spytał w końcu, gdy puszczałem go przodem do kawiarenki, która wydawała się być całkiem nienaganna. Widać było, że jest średnio zadowolony, jednak nie wycofał się, wchodząc posłusznie. A ja byłem z siebie doprawdy dumny.
- Dlaczego od razu niemożliwy?- zaśmiałem się szczerze, czekając aż Toshi wybierze stolik. Zawsze to do niego należała ta rola, niezależnie od tego gdzie wychodziliśmy.
W końcu usiedliśmy. Nie patrzył na mnie zupełnie, nerwowo błądząc wzrokiem po wystroju miejsca, w którym się znaleźliśmy; oparłem się łokciami o blat stolika i podparłem brodę na splecionych ze sobą dłoniach, wpatrując się bezwstydnie w Toshimasę. Zupełnie nie przeszkadzało mi to jak speszony był. Wręcz przeciwnie- wydało mi się to w dużym stopniu urocze i przypomniało o początkach naszych spotkań. Wtedy był wiecznie zawstydzony i krępowała go choćby najdrobniejsza czynność wykonywana względem mnie, najwyraźniej bojąc się mojej reakcji, podczas gdy ja pragnąłem go bardziej niż kogokolwiek, czy też czegokolwiek innego. Nie wspominając już o tym jak zachowywał się, kiedy to ja zaczynałem go dotykać, całować, szeptać do ucha słowa, które przyprawiały jego gładkie policzki o cudowne rumieńce..
- Jak się ostatnio miewasz?- spytałem, zaraz po przywołaniu gestem ręki do nas kelnera. Spojrzenie jakie mi posłał, było jak chlust lodowatej wody. No tak- złe pytanie.
- A jak według ciebie mam się miewać, skarbie?- wycedził przez zęby z jadowitą wręcz ironią. Zagryzłem mocno dolną wargę, kręcąc przy tym głową.
- Nie chciałem rozmawiać z tobą o stanie zdrowotnym twojej matki, ale skoro ten temat wydaje ci się odpowiedniejszy..
- Daisuke..- westchnął cicho, z całkowitą rezygnacją. Zdziwiło mnie to trochę.- Daj spokój, proszę, nie mam siły na te całe szopki..
- Więc o co chodzi..?
Przerwał nam kelner, który przyszedł przyjąć właśnie zamówienie. Ja wziąłem cappucino, on, gorącą czekoladę z mlekiem i kawałek ciasta z kremem. Jak dla mnie sam był jak takie ciastko z kremem..
Kelner odszedł.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz.. Jeśli już jesteśmy tutaj razem, to nie psujmy atmosfery jeszcze bardziej.
Po tych słowach jakoś tak.. Rozluźniłem się. Poczułem się pewniej, wiedząc, że w jakimś-tam stopniu jest pozytywnie nastawiony do naszego spotkania, o ile rzeczywiście był.
W końcu oboje się do siebie całkowicie przyzwyczailiśmy i wspólnie przeżyliśmy rozmowę z serii tych niesamowicie pasjonujących. To było coś niepowtarzalnego, znów ujrzeć jego uśmiech, po raz kolejny usłyszeć ten uzależniający śmiech. Jego oczy wyraźnie się cieszyły, nawet jeśli całym sobą starał się to ponad wszystko ukryć. Nie był aż tak dobrym aktorem, jak mu się zdawało, że mógł być.
Minęło nam tak sporo czasu, więc i nadszedł ten okropny moment, w którym, ku mojemu nieszczęściu usłyszałem to przeklęte: "Muszę wracać". Co mogłem zrobić? Odprowadziłem go do samochodu. Patrzyłem jak odjeżdża. Cały czas obserwowałem jego skupioną twarz w bocznym lusterku. I dopiero, gdy zniknął za rogiem, poczułem się jak wyrwany z.. Transu. Ocknąłem się, obudziłem ze snu, a pierwsza myśl jaka mnie naszła, to że naprawdę jest już późno i, że Kaoru pewnie czeka na mnie w domu. Że zapewne zapyta mnie gdzie się tak długo podziewałem, a ja będę musiał skłamać, żeby uniknąć niepotrzebnych nerwów swego partnera.
Zaśmiałem się w myślach. To zabawne, że całkowicie o nim zapomniałem, przebywając z Toshiyą. A właściwie, to o niczym innym nie myślałem.
Północ. Stałem przy oknie, sącząc wino i wpatrując się zaszklonymi oczami w księżyc. Moją głowę zaczęły nawiedzać myśli dokładnie te same co miesiąc temu, a ja ponad wszystko nie wiedziałem co z tym zrobić. Toshiya, Kaoru, Toshiya, Kaoru. Toshiya.. Żaden z nich nie był mi obojętny, jednak basista miał w sobie to coś. Coś, czego lider nie mógł mieć nigdy..
- Die, czemu twoja połowa łóżka nie jest zajęta?- usłyszałem szept tuż przy swoim uchu i pospiesznie wytarłem pojedynczą łzę, która spłynęła po moim poliku.
- Nie mogę spać..- westchnąłem, odkładając na parapet kieliszek z niedopitym jeszcze alkoholem. Kaoru zdecydowanym ruchem odwrócił mnie przodem do siebie, a ja od razu, nie chcąc by patrzył na moją twarz, schowałem ją w jego nagim ramieniu. Ładnie pachniał..
Z basistą spotkałem się jeszcze kilka razy. Kaoru nic nie zauważył, albo po prostu wybitnie maskował swoją spostrzegawczość- nie byłem pewien. Z każdym razem było coraz lepiej. Oczywiście "do niczego poważnego to już nie prowadziło", jak to oznajmił mi raz Toshi, lecz moje nastawienie do sprawy można uznać za nieco inne. Znowu sytuacja się powtarzała..
I była kolejna próba. Akurat udało mi się dotrwać do przerwy- co więcej skorzystałem z tego, że wszyscy byli wyjątkowo roztrzepani i poprosiłem basistę, żeby poszedł się ze mną przejść. Spojrzał na mnie podejrzliwie, jednak po chwili znaleźliśmy się razem na korytarzu. Na korytarzu, abym to następnie wciągnął go do jakiegoś wolnego pomieszczenia, którego funkcji nie znałem.
- Co ty robisz?- spytał Toshiya, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość. Szybko pokonałem zbędne centymetry. Zrobił kolejny krok w tył, a ja dodatkowy w przód. Aż w końcu oparł się plecami o ścianę, nie mając gdzie przede mną uciec.
- Toshi.. Kocham cię..
- O nie, tylko nie to!- skulił ramiona, w ułamku sekundy przykrywając uszy dłońmi i oznajmiając mi tym samym, że nie chce mnie słuchać. Ale ja postanowiłem być wyjątkowo cierpliwym i z ogromnym spokojem ująłem jego dłonie w swoje; nie protestował, lecz kulił się dalej.
- .. i chcę naprawić swój poprzedni błąd. Pod warunkiem, że pozwolisz mi na to.
- Znowu będzie tak samo..- kręcił zdecydowanie głową, jednak było widać, że nie ma na to siły. Ująłem jego podbródek w palce i wpiłem się w te rozkosznie miękkie wargi, czując ten tak utęskniony, słodki smak. Z początku nie odwzajemniał mojej delikatnej pieszczoty, co zmieniło się, gdy ja natomiast ją pogłębiłem. Łaskotało mnie podbrzusze, czułem przypływ gorąca i jego dłoń, która dość niepewnie umiejscowiła się na moim karku. Nie miałem pojęcia ile to mogło trwać..
Przerwałem, orientując się, że nie padły jeszcze najważniejsze słowa. Stęknął niezadowolony, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem, przez co zwyczajnie nie mogłem się nie roześmiać.
- Skarbie.. Przygarniesz mnie pod swój dach? Nawet dziś wyprowadzę się od Kaoru, jeśli tylko mi na to pozwolisz..
- Głupek.- wtulił twarz w moje włosy. Czułem jego ciepły oddech na swojej skórze, bliskość Toshiyi była czymś nie do opisania.- Masz czas do północy..
Rozejrzałem się jeszcze tylko raz po mieszkaniu, które opuszczałem już po raz ostatni. Wszystkie moje rzeczy były spakowane, gotowe do przewiezienia tam, gdzie powinienem być już dawno. I nareszcie będę. W przedpokoju na komodzie zostawiłem tylko kartkę z jednym, jedynym słowem: "Odchodzę". Tak było łatwiej..
Wyszedłem.
- Kaoru.. Ja..
- Nie zaprzeczasz.- zlodowaciałe spojrzenie jakie mi posłał sprawiło, że przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. A najgorszym jest to, że prawdą było o co mnie posądzał i nie miałem pojęcia skąd się dowiedział. Bo nie sądzę żeby Toshimasa był na tyle głupi by o tym poinformować naszego złowieszczego lidera- prędzej dostałby w pysk, na pewno zdawał sobie z tego sprawę. Otóż to, że Kaoru był cholernym egoistą każdy doskonale wiedział, już w szczególności gdy ktoś tknął choćby palcem cokolwiek co należało do niego. A na moim punkcie już dawno był przewrażliwiony.
No i w tym momencie poczułem niespodziewane szarpnięcie moich włosów. Syknąłem głośno, łapiąc się za bolące miejsce, a moja dłoń napotkała tą gitarzysty.
- Jesteś bezczelny, Andou.- wysyczał, jedynie mocniej zaciskając palce.- Czy naprawdę jest ci ze mną źle?
- Wybacz mi..- i znów płaszczyłem się przed tym facetem. Jednak stwarzał wokół siebie na tyle przerażającą aurę, że prędzej bym umarł, niż pomyślał o przeciwstawianiu mu się.- Tak bardzo żałuję.. Nie zasługuję na ciebie..- poziom tego jak żałosny byłem wzrastał do niewyobrażalnie wielkiej potęgi, a ja nie wiedziałem co mogę na to poradzić. O ile w ogóle coś się dało. Jeśli.. Jeśli ktokolwiek zadałby mi pytanie dlaczego zdradzam Kaoru, odpowiedziałbym mu szczerze, że jest to facet zazwyczaj nieczuły, okrutny i ponad wszystko ceniący tylko swoje zdanie oraz potrzeby. Czasem- a raczej niemal zawsze- traktował mnie jedynie jako seksualną zabawkę, lecz ja potrzebowałem czegoś więcej. Chciałem, żeby pomiędzy nami było coś więcej i mimo, że doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, iż to zupełnie nie jest możliwe, podświadomie, głupi wierzyłem, że może jednak otrzymam to czego oczekuję. Ah, ta moja naiwność.. Wszyscy mi zawsze powtarzali, że powinienem zacząć patrzeć na świat realistycznie.
- Niekiedy zachowujesz się jak gówniarz. Ale nawet pomimo tego.. Uwielbiam cię.- spojrzałem na Kaoru zupełnie zdezorientowany, nie rozumiejąc przebłysku dzikości w jego oczach. Wyplątał dłoń z moich włosów i przejechał po szyi, obojczyku, torsie.. Czułem jak przez chwilę drażni palcami moje sutki, zsuwając je zaraz na podbrzusze. Stęknąłem, kiedy całe moje ciało przeszły dreszcze.
Leżałem na łóżku, okryty samym prześcieradłem, tępym wzrokiem wpatrując się w sufit; nad ranem obudziło mnie chrapanie Kaoru. Zawsze chrapał po seksie, nawet nigdy nie zastanawiałem się dlaczego. Zresztą, co to za różnica?
Westchnąłem głęboko, odwracając się do niego plecami. Mówi się, że na dwa fronty nie da się długo walczyć i szczerze powiem, że osoba mądrze powiedziała. To nawet nie chodzi o utrzymanie kochanka w tajemnicy, a własny, świadomy wybór czego się chce. Czego się oczekuje od życia. Nie można przez długi czas ciągnąć tego trójkąta, zwyczajnie psychicznie się nie da.. A przynajmniej nie mogą tak żyć ludzie, którzy mają jeszcze trochę skrupułów.
Przymykałem właśnie powieki, kiedy niespodziewanie lider oplótł mnie jedną ręką w talii i przywarł do moich pleców.
- Daisuke?- wymruczał melodyjnie, a bijąca cholernie niepodobna do niego sympatia, bardzo mnie zdziwiła.
- Mm?
- Jeszcze raz się z nim prześpisz, a skrzywdzę i ciebie i jego.
No i znowu ta moja naiwność! Czy naprawdę sądziłem, że ten człowiek może być choć przez chwilę miły? Dobry? Co ja sobie myślałem, wiążąc się z nim?
Nie odpowiedziałem mu. Wstałem jedynie, płynnym ruchem wyplątując się z jego objęcia i skierowałem do łazienki, mając nadzieję jak najszybciej zmyć z siebie wspomnienie minionej nocy. Jakby to w ogóle miało pomóc..
Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się i starając nie nawiązywać żadnego kontaktu z gitarzystą, opuściłem mieszkanie. Nawet się nie zdziwiłem, że zupełnie olał to gdzie wychodzę. A pojechałem do Toshiyi. Wsiadłem w samochód i już po dziesięciu minutach byłem pod jego domem, dość sporej i urządzonej całkowicie w nowoczesnym stylu dwupiętrowej posiadłości- zawsze cenił sobie ogromną wygodę, w przeciwieństwie do Kaoru, którego w pełni zadowalały małe, zamknięte przestrzenie.
Wysiadłem z auta i już po chwili dzwoniłem do jego drzwi. Nie musiałem długo czekać aż mi otworzy, a twarz basisty wyrażała najszczersze zdziwienie.
- Die? Co ty tu robisz?- uchylił bardziej drzwi, a ja nie czekając na nic wszedłem do środka. Z głębokim westchnieniem oparłem się plecami o ścianę, przyciągając mężczyznę do siebie. Oplotłem go rękoma wokół talii, a głowa Toshimasy spokojnie spoczęła na moim ramieniu. Przez chwilę oboje milczeliśmy.- Nie powinieneś być teraz z Kaoru? Ja się dowie to..
- Już się dowiedział.- odpowiedziałem, przymykając powieki. Byłem zmęczony po praktycznie nieprzespanej nocy, byłem zmęczony całą tą beznadziejną sytuacją, byłem zmęczony życiem. Toshiya momentalnie odchylił się, żeby na mnie spojrzeć. Jego twarz wyrażała przerażenie, jak i podekscytowanie. Bał się lidera- ba, kto się go nie bał- jednocześnie ciesząc, że w końcu bez przeszkód będziemy mogli się spotykać.
- Jak to się dowiedział? Powiedziałeś mu? Czy to znaczy, że..?- widziałem, że ma mi do zadania jeszcze dziesiątki pytań, więc przyłożyłem palec do jego ust, tym samym uciszając i dla złagodzenia niezadowolonej miny basisty, która wynikła z mojego czynu, kiedy on był tak bardzo ciekawy, pocałowałem go w czoło.
- Toshi, kochanie to wszystko nie jest takie proste..- znów wziąłem głęboki wdech, zupełnie ignorując jego niezrozumiałą minę.- Daj mi, proszę jeszcze trochę czasu.
- Trochę czasu..- powtórzył, odsuwając się ode mnie zdecydowanym krokiem. Widziałem jak pomału zaczynają wzbierać w nim nerwy.- Chyba już wystarczająco dużo czasu ci dałem!
- Proszę, nie denerwuj się i daj mi wszystko wyjaśnić.- powiedziałem pewnie, jednak on równie zdecydowanie kręcił głową, wyraźnie nie chcąc mnie wysłuchać.
- Co jeszcze jest trudnego, skoro już się dowiedział? Skoro już wie, że jesteś ze mną, trzeba było spakować tę pieprzoną walizkę i przyjść do mnie! Dobrze wiesz jak długo na to czekałem. Czy nie chcesz zmienić mojego cierpienia w szczęście?
- Toshi..
- Oczywiście, że nie! Myślisz tylko o sobie. A ja.. A ja nie zamierzam już dłużej tego znosić. Wyjdź stąd i zapomnij o tym co nas łączyło. Nie wracaj po nic więcej.
- Nie mów tak..- zrobiłem krok w przód, chcąc go przytulić i pogładzić po włosach, uspokoić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tylko muszę z Kaoru jeszcze raz porządnie porozmawiać. Ale nie pozwolił mi na to, cofając się od razu na wystarczająco bezpieczną odległość. Zabolało.
- Wyjdź.- wycedził przez zęby, odwracając wzrok.- Nie chcę cię widzieć..
Nie zamierzałem się z nim kłócić, zwłaszcza, że był chyba najbardziej upartą osobą jaką znałem, więc i jakiekolwiek próby z mojej strony złagodzenia w obecnej chwili całej tej beznadziejnej sytuacji byłyby co najmniej śmieszne. Zacisnąłem zęby i wyszedłem. Nawet nie zorientowałem się kiedy po moich polikach zaczęły płynąć słone łzy..
W końcu próbę przerwała upragniona przerwa. Chociaż nie czekałbym chyba na nią aż tak bardzo, gdybym wiedział, że nim właściwie zdążę się zorientować, zostanę w pomieszczeniu sam na sam z Niimurą, a ten nie będzie chciał mnie wypuścić. Nie dość, że męczyłem się przy nim w domu, to jeszcze w studiu nie dawał mi odetchnąć. O ile zaczynał się mną przejmować.
- Stało się coś?- spytałem, bez skrępowania opadając na skórzaną kanapę. Ten usiadł obok mnie, ku mojemu zdziwieniu nie zaczynając żadnych swoich podstępnych gierek. Przynajmniej nie od razu.
- Co robisz po pracy?- odezwał się w końcu, zupełnie jak gdyby nigdy nic. Niewiele z tego rozumiałem.
- To co zwykle, wracam do domu, a co?- przyglądałem mu się podejrzliwie, jednak wyglądał bardzo naturalnie i nie sądzę bym mógł się do czegoś przyczepić w jego zachowaniu. Poza tym, że spytał mnie co robię po pracy, mimo że nigdy tego nie robi. Jak jestem w domu, to w porządku, nie ma mnie, też nie wygląda jakby mu to przeszkadzało. Od pewnego czasu zupełnie byłem przekonany, że się mną nie interesuje.
- Więc przygotuj się na to, że cię gdzieś zabiorę.- uśmiechnął się lekko i wstał, zostawiając mnie zaraz samego. Zamrugałem kilkakrotnie, zastanawiając czy aby na pewno dobrze wszystko zrozumiałem. Minęły dobre dwa, albo trzy miesiące odkąd zaproponował mi wspólne wyjście i tyle samo odkąd normalnie się do mnie uśmiechnął. Wprost nie byłem w stanie w to uwierzyć.
Po powrocie do domu wziąłem prysznic i przebrałem się. Na Kaoru czekałem w salonie, oglądając telewizję i sącząc sok z czarnej porzeczki. Zdawało mi się, że nie powinienem tego robić, że to tylko pogorszy sytuację, lecz nawet mimo to w dalszym ciągu nie byłem w stanie mu odmówić. Zwyczajnie nie potrafiłem. Stwierdziłem w takim razie, że przynajmniej powiem mu tego wieczora, że chcę się z nim rozejść.
Dochodziła godzina siódma, a jego wciąż nie było; co prawda mówił, że po próbie będzie musiał załatwić parę drobnych spraw, ale nie sądziłem, że będzie to trwało aż tyle. Czułem jak oczy pomału zaczynają mi się przymykać, jak wpadam w jakiś wir, pomału tracę kontakt z rzeczywistością.. Aż nagle do świata żywych przywróciło mnie ciche trzaśnięcie drzwi. Wrócił. Odstawiłem szklankę na stolik i odwróciłem się w kierunku przedpokoju, aż w progu salonu stanął gitarzysta z bukietem czerwonych róż. Zatrzymałem się w pół kroku i zwyczajnie zaniemówiłem. W co on pogrywał? Kwiaty? Przecież to było tak cholernie nie w jego stylu!
Zaśmiał się widząc moje osłupienie i wszedł w głąb pomieszczenia. Powoli uklęknął przede mną i wyciągnął róże w moim kierunku; przyjąłem je niepewnie, oglądając uważnie. Moja twarz zapewne nie wyraża żadnych większych emocji, bo i ja sam nie miałem pojęcia co o tym wszystkim właściwie myśleć. Ale miałem bardzo złe przeczucia.
- Pan pozwoli, że porwę pana stąd w ten wieczór?- wstał równie ociągale co klękał, a kącik jego ust unosił się w jakimś dziwnym uśmiechu. Przez chwilę moją głowę naszło pytanie czy przypadkiem nie powinienem zacząć się go bać. Zachowywał się trochę jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni. Tylko, że.. To pierwszy raz.
W odpowiedzi skinąłem głową i zaraz potem opuściliśmy dom.
Siedzieliśmy w ekskluzywnej restauracji, co więcej ja nie byłem w stanie pojąć dlaczego mnie do niej zabrał. Przecież nie była to nasza kolejna rocznica- bo jeśli do jakiejś się kiedykolwiek wybieraliśmy, to wyłącznie w ten jeden jedyny dzień w roku. Ta sprawa przybrała bardzo dziwny obrót, którego w stu procentach wolałbym nie doznawać.
- Chcesz ze mną o czymś porozmawiać..?- spytałem dość niepewnie, dopiero gdy kelner odszedł, pozostawiając na naszym stoliku dwa kieliszki i butelkę wina. Kaoru nalał czerwonego napoju do delikatnego naczynia, dopiero po tym unosząc na mnie swój wzrok. Nie umiałem odgadnąć co może chodzić mu po głowie.
Przytaknął.
- To.. Chyba do mnie trochę niepodobne.- stwierdził uśmiechając się pod nosem. Bingo, Kaoru.- Wiesz, cała ta sytuacja dała mi trochę do myślenia, w końcu gdybym traktował cię jak należy, nigdy do czegoś podobnego raczej by nie doszło. Nie szukałbyś tego czego nie możesz dostać u mnie.- zamrugał kilkakrotnie, jakby samemu nie do końca dowierzając swoim słowom. Chociaż na pewno jego niemoc zrozumienia wypowiedzianych właśnie przez samego siebie słów nie była większa od mojej. Czułem się naprawdę zdezorientowany.
- Do czego ty pijesz, Kaoru?
- Może rzeczywiście byłem trochę zbyt okrutny i zimny, przyznaję. Ale ja po prostu jestem już zmęczony wszystkim.
- Są inne sposoby na odreagowanie, powinieneś to wiedzieć.- wyparowałem od razu mało uprzejmie i ująłem w dłoń kieliszek, upijając zaraz jeden łyk wina. Przez chwilę milczał, wyglądając jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Chciałbym to jakoś naprawić.
- Niby jak?
Wzruszył ramionami. Chyba zaczynał się pomału irytować moją obojętnością na jego ogromny wyczyn przełamania się i przyznania do błędu. To nie tak, że nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia- wręcz przeciwnie! Jednak po wszystkim co przeżyliśmy w czasie ostatnich miesięcy nie umiałem mu od tak zaufać, będąc od razu w stu procentach przekonanym, że od tego momentu będzie kolorowo jak w jakiejś pieprzonej bajce. To życie. Życie, nie bajka, różnica niestety jest kolosalna.
- Szkoda, że nawet na to nie jesteś w stanie mi odpowiedzieć..
- Tego nie da się opowiedzieć słowami, Daisuke.- powiedział tym razem oschle, przez co w ułamku sekundy skupiłem na nim bardziej swoją uwagę.- To trzeba pokazać.
Zdziwiły mnie jego słowa. Ale jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że miał racje; przez mój umysł przewijało się jedno pytanie, na które nie byłem w stanie odpowiedzieć- czy powinienem dać mu jeszcze jedną szansę. Skoro Toshiya wyrzucił mnie wraz z moimi uczuciami, dlaczego miałbym nie spróbować naprawić swojego związku? Ponoć zawsze wszystko da się uratować..
Nie odpowiedziałem mu już, uznając, że żadne słowa nie są potrzebne.
Chwilę później przyszedł kelner, stawiając na naszym stoliku dwa talerze ze starannie podanym jedzeniem. Moje krewetki królewskie i jego żeberka w sosie pieczeniowym. Zawsze je zamawiał, jeśli tylko restauracja posiadała to danie w swoim menu. Jedliśmy w ciszy. Momentami spoglądałem niepewnie na Kaoru, ale widząc jak on mi się przygląda, od razu odwracałem wzrok. Nie wiem dlaczego, ale bałem się na niego patrzeć. Było to stosunkowo bezpodstawne, przecież gdyby mi zależało na tym związku, cieszyłbym się z takiego obrotu sprawy. A tymczasem ja czułem się skrępowany, ściśnięty od środka i ledwo wciskający w siebie kolację, i to tylko po to, żeby nie narazić na gniew lidera. Czyli jednak nie zależało mi? Chyba naprawdę powinienem chociaż spróbować, zakończyć mogę to wszystko w jednej chwili. A przynajmniej teoretycznie..
Gdy tylko zjedliśmy, Kaoru zapłacił rachunek i ruszyliśmy do wyjścia. Odetchnęliśmy świeżym powietrzem, żeby zaraz potem wsiąść do samochodu.
Patrzyłem jak wkładał kluczyki do stacyjki, jednak mimo to nie ruszał. Właściwie, to zorientowałem się dopiero po jakimś czasie, bezustannie wlepiając wzrok w jego dłoń tkwiącą w bezruchu.
Westchnął ciężko.
- Naprawdę to przemyślałem i chciałbym naprawić..- powiedział w końcu. Drgnąłem nerwowo, czując jego dłoń na swoim policzku, jednak to go nie zniechęciło. Przybliżył się powoli i pozwolił na to bym poczuł jego wargi na swoich. Był to delikatny pocałunek, trwający bardzo krótko- subtelność mężczyzny była wręcz zadziwiająca- jednak poczułem jak moje serce przyspiesza trochę swe bicie.
Minął miesiąc. Śmiało mogę rzecz, że cała ta beznadziejna sytuacja się poprawiła, jednak mimo wszystko w moim życiu czegoś brakowało.. Toshiyi. Ciągle przyłapywałem się na tym jak wręcz bezczelnie wgapiam się w niego na próbach, jak wyobrażam sobie naszą przyszłość, której nigdy nie będzie, czy też w wielu sytuacjach porównuję go do Kaoru. Śmiałem się, myśląc, że on zareagowałby inaczej. Zresztą nic w tym dziwnego, w końcu są to dwaj zupełnie odmienni faceci.. Mógłbym śmiało rzecz, że z liderem było.. Dobrze. Dobrze, ale czułem tę przerażającą monotonię, towarzyszącą starym małżeństwom, właściwie to tylko i wyłącznie z powodu wszystkich formalnych zobowiązań. A przecież między nami czegoś takiego nie było.
Nawet teraz, kiedy kolejna próba dobiegła końca, wyszedłem ze studia, całując na pożegnanie krótko drugiego gitarzystę, który to miał do ogarnięcia kilka nowych tekstów Kyo i kompozycji Shinyi. Mówiłem mu, żeby zabrał wszystko ze sobą do domu, ale stanowczo zaprzeczył, mówiąc, że nie zamierza mieszać pracy z życiem prywatnym. No, zupełnie jakby nasz związek ucieleśnieniem tego nie był.
Obwiązałem więc szyję szalikiem, zakładając po tym swój cienki płaszczyk i grzecznie wyszedłem na zewnątrz. Październik. Wieczorami było już naprawdę chłodno, jednak całkiem przyjemny był lekki wiatr, który musnął moją twarz, w momencie, gdy przekroczyłem rozsuwane drzwi budynku, w którym już chyba miało miejsce dosłownie wszystko. Zmrużyłem powieki, nieświadomie unosząc lekko kącik ust ku górze i już miałem ruszyć przed siebie, kiedy to zauważyłem namiętnie szukającego czegoś po kieszeniach przy swoim samochodzie, basistę. Zatrzymałem się w pół kroku, czując jak robi mi się gorąco i moje serce zaczyna walić jak oszalałe. Ten sam wiatr, który przed chwilą tak mi się spodobał, rozwiewał także ciemne kosmyki jego włosów, a zachodzące pomału słońce, rozświetlało bladą cerę Toshimasy. Był naprawdę piękny, sądziłem, że nie będę w stanie oderwać od niego wzroku..
Niestety nim zdążyłem się w ogóle zorientować, stałem już obok niego. Uniósł na mnie powoli swój wzrok, marszcząc przy tym brwi, jakby chciał mi powiedzieć, że woli, abym zostawił go w spokoju. Mnie jednak przez myśl nie przeszło, żeby rzeczywiście odejść. O ile w ogóle w tamtym momencie myślałem.
- Zgubiłeś coś?- spytałem, rozglądając się dookoła i zauważyłem leżące na ziemi klucze do auta Toshiyi. Podniosłem je i podałem mężczyźnie, nim on właściwie zdążył mi odpowiedzieć.
- Taa..- mruknął, spoglądając to na mnie, to na klucze. Skończyło się w końcu na mnie.- Czego chcesz?
- Chodźmy na kawę.- wypaliłem, jak gdyby nigdy nic, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który sam cisnął mi się na twarz. Wyglądał jakby go ta propozycja nieco rozdrażniła.
- Pamiętasz co ci mówiłem?
- Przecież proponuję ci tylko kawę.- wzruszyłem lekko ramionami, nie zamierzając ustąpić. Powiedziałem sobie w duchu, że zabiorę go na tę pieprzoną kawę, nawet jeśli będę musiał zabrać mu klucze do samochodu i uciekać przed nim, dopóki nie znajdziemy się w najbliższym lokalu, w którym serwują kofeinę.
- Jest za późno.- odparł beznamiętnie, odwracając wzrok. Widziałem jednak, że mimo wszystko walczy ze sobą i mocno się waha. Westchnął głęboko i otworzył drzwiczki, lecz ja przytrzymałem je zdecydowanym ruchem.
- Nie przyjmuję odmowy.- zamknąłem je i wyjąłem mu z dłoni kluczyki, na powrót zamykając auto. Wsunąłem kluczyk do swojej kieszeni i chwyciłem basistę za rękę, pociągając go za sobą.
Był w takim szoku, że nawet nie miał jak zaprotestować. Swoją drogą, naprawdę nie mam pojęcia co się ze mną wtedy działo. Poczułem nagły przypływ chęci bycia znów blisko niego, niezależnie od konsekwencji, jak i od tego co on sam na ten temat sądził. Po prostu musiałem coś zrobić z tym jak cholernie mi go brakowało!
- Do jakiego stopnia niemożliwy możesz się jeszcze okazać?- spytał w końcu, gdy puszczałem go przodem do kawiarenki, która wydawała się być całkiem nienaganna. Widać było, że jest średnio zadowolony, jednak nie wycofał się, wchodząc posłusznie. A ja byłem z siebie doprawdy dumny.
- Dlaczego od razu niemożliwy?- zaśmiałem się szczerze, czekając aż Toshi wybierze stolik. Zawsze to do niego należała ta rola, niezależnie od tego gdzie wychodziliśmy.
W końcu usiedliśmy. Nie patrzył na mnie zupełnie, nerwowo błądząc wzrokiem po wystroju miejsca, w którym się znaleźliśmy; oparłem się łokciami o blat stolika i podparłem brodę na splecionych ze sobą dłoniach, wpatrując się bezwstydnie w Toshimasę. Zupełnie nie przeszkadzało mi to jak speszony był. Wręcz przeciwnie- wydało mi się to w dużym stopniu urocze i przypomniało o początkach naszych spotkań. Wtedy był wiecznie zawstydzony i krępowała go choćby najdrobniejsza czynność wykonywana względem mnie, najwyraźniej bojąc się mojej reakcji, podczas gdy ja pragnąłem go bardziej niż kogokolwiek, czy też czegokolwiek innego. Nie wspominając już o tym jak zachowywał się, kiedy to ja zaczynałem go dotykać, całować, szeptać do ucha słowa, które przyprawiały jego gładkie policzki o cudowne rumieńce..
- Jak się ostatnio miewasz?- spytałem, zaraz po przywołaniu gestem ręki do nas kelnera. Spojrzenie jakie mi posłał, było jak chlust lodowatej wody. No tak- złe pytanie.
- A jak według ciebie mam się miewać, skarbie?- wycedził przez zęby z jadowitą wręcz ironią. Zagryzłem mocno dolną wargę, kręcąc przy tym głową.
- Nie chciałem rozmawiać z tobą o stanie zdrowotnym twojej matki, ale skoro ten temat wydaje ci się odpowiedniejszy..
- Daisuke..- westchnął cicho, z całkowitą rezygnacją. Zdziwiło mnie to trochę.- Daj spokój, proszę, nie mam siły na te całe szopki..
- Więc o co chodzi..?
Przerwał nam kelner, który przyszedł przyjąć właśnie zamówienie. Ja wziąłem cappucino, on, gorącą czekoladę z mlekiem i kawałek ciasta z kremem. Jak dla mnie sam był jak takie ciastko z kremem..
Kelner odszedł.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz.. Jeśli już jesteśmy tutaj razem, to nie psujmy atmosfery jeszcze bardziej.
Po tych słowach jakoś tak.. Rozluźniłem się. Poczułem się pewniej, wiedząc, że w jakimś-tam stopniu jest pozytywnie nastawiony do naszego spotkania, o ile rzeczywiście był.
W końcu oboje się do siebie całkowicie przyzwyczailiśmy i wspólnie przeżyliśmy rozmowę z serii tych niesamowicie pasjonujących. To było coś niepowtarzalnego, znów ujrzeć jego uśmiech, po raz kolejny usłyszeć ten uzależniający śmiech. Jego oczy wyraźnie się cieszyły, nawet jeśli całym sobą starał się to ponad wszystko ukryć. Nie był aż tak dobrym aktorem, jak mu się zdawało, że mógł być.
Minęło nam tak sporo czasu, więc i nadszedł ten okropny moment, w którym, ku mojemu nieszczęściu usłyszałem to przeklęte: "Muszę wracać". Co mogłem zrobić? Odprowadziłem go do samochodu. Patrzyłem jak odjeżdża. Cały czas obserwowałem jego skupioną twarz w bocznym lusterku. I dopiero, gdy zniknął za rogiem, poczułem się jak wyrwany z.. Transu. Ocknąłem się, obudziłem ze snu, a pierwsza myśl jaka mnie naszła, to że naprawdę jest już późno i, że Kaoru pewnie czeka na mnie w domu. Że zapewne zapyta mnie gdzie się tak długo podziewałem, a ja będę musiał skłamać, żeby uniknąć niepotrzebnych nerwów swego partnera.
Zaśmiałem się w myślach. To zabawne, że całkowicie o nim zapomniałem, przebywając z Toshiyą. A właściwie, to o niczym innym nie myślałem.
Północ. Stałem przy oknie, sącząc wino i wpatrując się zaszklonymi oczami w księżyc. Moją głowę zaczęły nawiedzać myśli dokładnie te same co miesiąc temu, a ja ponad wszystko nie wiedziałem co z tym zrobić. Toshiya, Kaoru, Toshiya, Kaoru. Toshiya.. Żaden z nich nie był mi obojętny, jednak basista miał w sobie to coś. Coś, czego lider nie mógł mieć nigdy..
- Die, czemu twoja połowa łóżka nie jest zajęta?- usłyszałem szept tuż przy swoim uchu i pospiesznie wytarłem pojedynczą łzę, która spłynęła po moim poliku.
- Nie mogę spać..- westchnąłem, odkładając na parapet kieliszek z niedopitym jeszcze alkoholem. Kaoru zdecydowanym ruchem odwrócił mnie przodem do siebie, a ja od razu, nie chcąc by patrzył na moją twarz, schowałem ją w jego nagim ramieniu. Ładnie pachniał..
Z basistą spotkałem się jeszcze kilka razy. Kaoru nic nie zauważył, albo po prostu wybitnie maskował swoją spostrzegawczość- nie byłem pewien. Z każdym razem było coraz lepiej. Oczywiście "do niczego poważnego to już nie prowadziło", jak to oznajmił mi raz Toshi, lecz moje nastawienie do sprawy można uznać za nieco inne. Znowu sytuacja się powtarzała..
I była kolejna próba. Akurat udało mi się dotrwać do przerwy- co więcej skorzystałem z tego, że wszyscy byli wyjątkowo roztrzepani i poprosiłem basistę, żeby poszedł się ze mną przejść. Spojrzał na mnie podejrzliwie, jednak po chwili znaleźliśmy się razem na korytarzu. Na korytarzu, abym to następnie wciągnął go do jakiegoś wolnego pomieszczenia, którego funkcji nie znałem.
- Co ty robisz?- spytał Toshiya, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość. Szybko pokonałem zbędne centymetry. Zrobił kolejny krok w tył, a ja dodatkowy w przód. Aż w końcu oparł się plecami o ścianę, nie mając gdzie przede mną uciec.
- Toshi.. Kocham cię..
- O nie, tylko nie to!- skulił ramiona, w ułamku sekundy przykrywając uszy dłońmi i oznajmiając mi tym samym, że nie chce mnie słuchać. Ale ja postanowiłem być wyjątkowo cierpliwym i z ogromnym spokojem ująłem jego dłonie w swoje; nie protestował, lecz kulił się dalej.
- .. i chcę naprawić swój poprzedni błąd. Pod warunkiem, że pozwolisz mi na to.
- Znowu będzie tak samo..- kręcił zdecydowanie głową, jednak było widać, że nie ma na to siły. Ująłem jego podbródek w palce i wpiłem się w te rozkosznie miękkie wargi, czując ten tak utęskniony, słodki smak. Z początku nie odwzajemniał mojej delikatnej pieszczoty, co zmieniło się, gdy ja natomiast ją pogłębiłem. Łaskotało mnie podbrzusze, czułem przypływ gorąca i jego dłoń, która dość niepewnie umiejscowiła się na moim karku. Nie miałem pojęcia ile to mogło trwać..
Przerwałem, orientując się, że nie padły jeszcze najważniejsze słowa. Stęknął niezadowolony, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem, przez co zwyczajnie nie mogłem się nie roześmiać.
- Skarbie.. Przygarniesz mnie pod swój dach? Nawet dziś wyprowadzę się od Kaoru, jeśli tylko mi na to pozwolisz..
- Głupek.- wtulił twarz w moje włosy. Czułem jego ciepły oddech na swojej skórze, bliskość Toshiyi była czymś nie do opisania.- Masz czas do północy..
Rozejrzałem się jeszcze tylko raz po mieszkaniu, które opuszczałem już po raz ostatni. Wszystkie moje rzeczy były spakowane, gotowe do przewiezienia tam, gdzie powinienem być już dawno. I nareszcie będę. W przedpokoju na komodzie zostawiłem tylko kartkę z jednym, jedynym słowem: "Odchodzę". Tak było łatwiej..
Wyszedłem.
One shot: The final art is your dead face
Byliśmy w dwójkę jedynymi aktorami tej marnej sztuki. Niemego dramatu. Bez żadnej publiczności. Więc na co w takim razie było utrzymanie nam tych przerażających pozorów? Dwóch mimów w swoim czarno-białym świecie, smutnych, z domalowanymi tylko uśmiechami. Co po nich, skoro wszystko kryło się w oczach? Udawane szczęście, opanowane wręcz do perfekcji. Nic nie było prawdą, to tylko złudzenie tego co nigdy nie mogło stać się rzeczywistością. Fałsz i obłuda. Gra z niepisanymi regułami, twoja nienawiść do mnie i moja do ciebie. A do tego miłość. Hipokryci. Idealizowanie wszystkiego- w tym byliśmy dobrzy. Jak i w oszukiwaniu samych siebie. Oraz ludzi postronnych, zwykłych gapiów, których nie posiadaliśmy, wiemy to. Więc o co chodziło? Obawa przed prawdziwym życiem, łatwiej jest ukrywać się w tym co fikcyjne. Na co myśmy liczyli? Nic. Nie pozostało dla nas nic. Tragiczni aktorzy. Katastroficzni, odmawiający głuchą modlitwę, z prośbą o koniec. Koniec wszystkiego. Czy to tak wiele? Śmierć rzekomo jest tylko początkiem. Końcem gry wstępnej, początkiem życia. Kiedy jeden umrze i drugi odejdzie. Symbioza, której jednak miało się dość. Nieudana próba zerwania błędnego koła. Na marne. Nic nie da się już zdziałać, na odwrót jest za późno. I to uczucie przychodzące momentami, które pozwala zadać pytanie czy to akurat my o tym wszystkim decydowaliśmy. Czy to nie było nam przypadkiem narzucone. Los. To wszystko jego wina. Ale czy można decydować o życiu bez życia? Duszy bez duszy. Martwych mentalnie, a poruszanych tylko za sznurki, jak idealne marionetki, przez niewidzialnego człowieka. Kolejne złudzenie.. Dlaczego życie nie może się bez takowego obejść? Ukłucie serca pozwala przypomnieć, że jeszcze się je w ogóle posiada. Jest czymś zapomnianym, wręcz przez samego siebie zamordowanym dla własnej wygody. Więc należy sobie zadać kolejne pytanie: jakim cudem jeszcze je czuć. Nierealnie. Chciałem poznać odpowiedzi. Albo lepiej.. Chciałem istnieć, bez świadomości, że ty również chodzisz gdzieś po tej brudnej scenie.
Tainted World 5.
Niecałe trzy tygodnie później wypuścili Karyu ze szpitala i razem wróciliśmy do Japonii. Niemal codziennie odwiedzałem go, pomagałem w robieniu zakupów, gotowałem obiady, sprzątałem. Zarzekał się żebym przestał, że nie ma takiej potrzeby i sobie poradzi, ale kiedy tylko dawałem mu trochę swobody, nie był w stanie nawet obrać jabłka ze skórki. To dziwne, że przez ten cały czas nie dotarło do niego, że z ręką w gipsie naprawdę nie będzie w stanie nic zdziałać.
Wszedłem właśnie do jego mieszkania z siatką pełną zakupów. Yoshitakę napotkałem w salonie, ale.. Coś mi nie pasowało w jego osobie.
- Nie masz już gipsu!- krzyknąłem, podchodząc do niego szybko z szerokim uśmiechem.
- Dzisiaj rano byłem w szpitalu..
- Ej, dlaczego o niczym mi nie powiedziałeś?- udałem urażonego, wydymając przy tym usta, na co odpowiedział mi śmiech gitarzysty. Od razu, słysząc go całkowicie się rozpogodziłem, śmiejąc razem z nim; chwyciłem Karyu za rękę, ciągnąc go do kuchni. Szedł posłusznie za mną i nie protestował kiedy delikatnym ruchem zmusiłem go, żeby usiadł. Rozpakowałem zakupy i wstawiłem wodę na herbatę.
- Michi..?- usłyszałem cichy szept Karyu i od razu odwróciłem się w jego kierunku, posyłając pytające spojrzenie. Nie odzywałem się, więc zdecydował się kontynuować swoją myśl.- Wiesz, że.. Już nie musisz tego robić?
Mm, faktycznie, miał rację. Był już zdrowy, więc bez wyrzutów sumienia mogłem wrócić do siebie, jednak.. Przez ostatni czas, spędzany w jego towarzystwie w pewnym sensie uzależnił mnie od siebie. Nie byłem w stanie tego opisać, ale chciałem spędzać z nim niemal każdą wolną chwilę. Ciężko mi było to do siebie dopuścić, jednak z dnia na dzień moje myśli zaczynały przybierać na śmiałości. Potrzebowałem jego bliskości, nawet jeśli kończyła się na wspólnym przesiadywaniu w kuchni bądź salonie przy kubku herbaty czy filiżance kawy. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Od dawna nie czułem się tak swobodnie, raz nawet zdawało mi się, że chciałbym aby zostało tak już zawsze.
- Wiem.
- W takim razie dlaczego dalej tutaj jesteś?- westchnął smutno, podnosząc się i robiąc kilka powolnych kroków w moim kierunku. Nie byłem w stanie się poruszyć, zupełnie zaskoczyły mnie jego słowa. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał w oczy, a ja czułem, że serce lada chwila wyskoczy mi z piersi.
- Dlaczego.. Dlaczego miałoby mnie tutaj nie być?- spytałem bardzo cicho, przełykając z trudem ślinę. Zawiesiłem wzrok na wargach gitarzysty, widząc jak te drgają lekko, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć albo zrobić, ale nie do końca był tego pewien. Jego twarz przysunęła się bliżej mojej; z trudem udało mi się unieść spojrzenie i wpatrzyć w oczy Yoshi'ego. W ich kącikach pojawiły się urocze zmarszczki..
Już miał coś powiedzieć, jednak ja nie wytrzymałem i zupełnie tracąc kontrolę nad sobą, złączyłem nasze usta w pocałunku. Z początku był.. Co najmniej zaskoczony, lecz szybko pogłębił tą delikatną pieszczotę. Podsadził mnie, tak bym znalazł się na blacie i rozsunął moje uda; oplotłem go nogami wokół pasa, wbijając paznokcie w jego obojczyk. Kręciło mi się w głowie, odczuwałem przyjemne podniecenie, kiedy to pocałunek stawał coraz bardziej łapczywy, a jego dłonie wsunęły się pod materiał mojej koszulki. Palce Yoshitaki błądziły przyjemnie po mej skórze- jak się zdążyłem zorientować- nieopisanie wielce spragnionej jego dotyku. Przesunąłem rękoma po torsie Karyu, chwytając w końcu guzików koszuli, które to zacząłem pewnie rozpinać. Po chwili ta znalazła się już na podłodze, a ja sam zsunąłem się z blatu, szepcąc po niemal sekundowym oderwaniu się od jego cudownie miękkich ust..
- Łóżko..- na te słowa zacisnął pięści na mojej bluzce i ponownie całując, na oślep pociągnął do sypialni. Szumiało mi w uszach, słyszałem bicia naszych serc i przyspieszony oddech. Ja.. Nigdy wcześniej nie czułem się tak cudownie jak w chwili obecnej. Może to co robiłem było kompletnym absurdem, ale nie zważałem na to. Zadziwiającym dla mnie samego było, że udało mi się uodpornić na to co było kiedyś, udało mi się zapomnieć.. A może to wcale nie o Hiro mi chodziło? Może pomyliłem uczucia do nich obu? W końcu wtedy byli razem, tak blisko siebie, więc czy mogę być pewien, że to nie na Yoshi'm mi podświadomie zależało? Tylko po prostu źle ukierunkowałem uczucia. Wiedziałem, że to ktoś w moim otoczeniu, jednak rzeczywistego ukochanego mi przysłoniono, a umysł próbował zatuszować to co czuje serce, wmawiając na siłę, że podjąłem dobrą decyzję. Tylko dlaczego, skoro nie była ona dobra? Ah, nieistotne.. Teraz nic nie jest istotne.. Tylko ja i on. Pragnąłem go i chciałem być bliżej Karyu niż kiedykolwiek wcześniej mógłbym o tym chociażby pomyśleć.
Opadliśmy w końcu na miękką pościel, przewracając się po łóżku, coraz bardziej pożądając każdego, choćby najbardziej przelotnego dotyku. Uniosłem ręce w górę, by Yoshi mógł bez problemu przeciągnąć koszulkę przez moją głowę, a głębokie, błogie westchnienie samo wydarło się z moich ust, kiedy opuszki jego palców, chyba nawet całkiem przez przypadek dotknęły moich sutków. Przewróciłem go wtedy na plecy i nie do końca kontrolowanie otarłem się o niego kroczem; czułem bolesny ucisk w spodniach i chciałem jak najszybciej temu ulżyć, kiedy to mój kochanek wspaniałomyślnie dorwał się do paska moich spodni. Rozpiął go, zaraz potem pozostawiając mnie w samej bieliźnie, a ja nie chcąc zostać dłużnym uczyniłem względem niego to samo.
Usiadłem okrakiem na jego biodrach, bez namysłu przechodząc z pocałunkami na szyję gitarzysty- w smaku była niesamowicie słodka. Jego twardy członek napierał wręcz na moje podbrzusze, powodując tym samym przyjemną falę gorąca.
Stęknął uroczo, w momencie kiedy zassałem się na jego gładkiej skórze, co tylko wywołało u mnie lekkie zawroty głowy. Błądziłem dłońmi po jego ciele, napawając się samą możliwością poczucia gorąca jakie emanowało od Yoshitaki. Przesunąłem mocniej paznokciami tuż nad jego członkiem, z przyjemnością obserwując jak targa nim dreszcz. Pomału zaczynał wić się pode mną niecierpliwie, coraz częściej wydając z siebie ponaglające westchnięcia. Uniosłem się trochę, spoglądając na twarz Karyu; jego zamglony wzrok, pojedyncze kosmyki włosów klejącego się do czoła.. Nie chciałem dłużej czekać na nic więcej.
Płynnym ruchem zsunąłem z jego zgrabnych bioder bieliznę i jednocześnie umyślnie drażniąc wewnętrzną stronę ud kochanka, rozsunąłem jego nogi. Rozejrzałem się szybko dookoła, nie dostrzegając na wierzchu tego na co liczyłem.
- Gdzie lubr..- zacząłem, ale przerwał mi głośnym jęknięciem oznajmiając, że takowego nie posiada. Nachyliłem się więc nad nim, zbliżając do ust Yoshi'ego dwa palce.- Poliż.- szepnąłem tuż przy jego uchu. Posłusznie wykonał moje polecenie.
Kiedy zbliżyłem dłoń do wejścia Karyu, moje palce wręcz ociekały lepką substancją; drażniłem jego dziurkę raptem przez krótką chwilkę, wsuwając zaraz w niego pierwszy palec. Stłumiłem jęk pocałunkiem, dodając zaraz i drugi- czułem jak ciało gitarzysty lekko drży, na co nieświadomie uśmiechnąłem się kątem ust. Zacząłem powoli nimi poruszać, próbując tym samym przygotować go na to do czego i tak by doszło, nawet gdyby w ostatnim momencie oprzytomniał i próbował temu zapobiec. Chociaż i tak doskonale wiedziałem, że takiej możliwości nie ma.
Z trudem usiłował ściągnąć także moje bokserki, więc pomogłem mu, przy okazji ani na chwilę nie zaprzestając swojej czynności. Był już całkowicie uległy.
W końcu wysunąłem palce z jego ciepłego wnętrza, chwytając biodra Karyu, które to uniósł trochę i jednym płynnym ruchem wszedłem w niego. Całą sypialnię wypełnił głośny krzyk, a kręgosłup Yoshi'ego wygiął się w łuk; chciałem żeby się do mnie przyzwyczaił, ale jego błagania o to, bym dał sobie spokój z delikatnością za bardzo dźwięczały mi w głowie, żebym miał go nie posłuchać. Tak więc z każdą chwilą moje ruchy stawały się coraz pewniejsze i gwałtowniejsze, zapewniając kolejne to dawki rozkoszy; jęczeliśmy bezwstydnie na zmianę, znów rozpoczynając pocałunek pełen agresji. Język gitarzysty tańczył wraz z moim, nasze oddechy łączyły się ze sobą, tworząc cudowną aurę intymności. Wiedziałem, że lada moment osiągnę szczyt rozkoszy i nie myliłem się- niemal na równi z Karyu doszedłem, po czym opadłem na jego ciało, zupełnie wykończony. Ale dalej w nim trwałem.. Chciałem.. Jeszcze trochę..
Ogarniało mnie wspaniałe ciepło, czułem się całkowicie spełniony, lekki i co najdziwniejsze- szczęśliwy. Wpadłem w błogi stan, widząc jasne światło, rozświetlające drogę, którą kroczyłem. Zupełnie jakby nareszcie miało być dobrze. Jakby była to słuszna, całkiem pełna podstaw nadzieja. A kiedy tylko uchyliłem powieki.. Moim oczom ukazała się spokojna twarz Karyu, który to spał właśnie wtulony mocno w moje ciało. Patrzyłem na niego, wstrzymując oddech, i nawet mimo to, czułem jak serce wali mi jak oszalałe. Delikatnie pogłaskałem go wierzchem dłoni po policzku, ale na ten czyn mruknął coś pod nosem, niczym kotek i odwrócił na drugi bok, naciągając na głowę kołdrę.
Zaśmiałem się, siadając na łóżku i rozglądając po pokoju. Czy myśmy naprawdę to zrobili? Czy naprawdę odczuwałem przez to satysfakcję i liczyłem, że jeszcze niejednokrotnie będę miał okazję tego zakosztować? Wziąłem głęboki wdech i odnalazłem bieliznę, zakładając ją zaraz i po cichu ruszyłem do kuchni, zamykając za sobą bezgłośnie drzwi.
Zaparzyłem kawę, w zamyśleniu bez przerwy ją mieszając i opierając czoło o jedną z szafek. Zmrużyłem powieki, nawet nie próbując wyrzucić ze swojej głowy obrazów minionej nocy. Była piękna..
Drgnąłem, wyrwany z zamyślenia, kiedy to ręce gitarzysty oplotły mnie w pasie; jego ciepły oddech na mojej chłodnej skórze i czuły pocałunek, jaki złożył mi na karku sprawiły, że me ciało znów zalała fala gorąca. Odwróciłem się do niego przodem i nim zdążyłem właściwie cokolwiek powiedzieć, musnął moje wargi.
- Michi.. Zostań..- szepnął, przykładając swój polik do mojego.
- Przecież.. Jestem tutaj.
- Chcę byś został na zawsze.- odparł z takim spokojem, jakby był już w zupełności pewien mojej odpowiedzi. Przecież ja też wiedziałem jaka ona będzie, nie istotne co sobie wcześniej wmawiałem. Był taki niesamowity..
- Tak długo jak tylko zechcesz.
Tainted World 4.
- Jak to nic nie rozumiem? O czym ty mówisz?- zamrugałem kilkakrotnie, wpatrując się w wokalistę w wyraźnym oszołomieniu. Czyżby wiedział on o czym, o czym ja nie miałem bladego pojęcia?
- Bo widzisz.. Wiesz dlaczego teraz nie jesteśmy razem?
- Przecież.. Rozstaliśmy się po tamtym wieczorze.- szepnąłem, spuszczając wzrok, który to zawiesiłem na swoich dłoniach. Zwykle kiedy się stresowałem czy denerwowałem, odruchowo zaczynałem bawić się palcami. Nie umiałem nad tym zapanować, to było po prostu takie przyzwyczajenie. I dodatkowo nie byłem w stanie zapanować nad spływającym do mojej głowy wspomnieniem, które znowu tworzyło okrutny obraz ich dwójki razem. Potrząsnąłem głową, nieskutecznie niestety odganiając od siebie tą wizję.
- Tak, w pewnym sensie można to tak nazwać. Ale.. Michi, nie bez powodu nie zabiegałem o ciebie ponownie. Po tym jak wybiegłeś z mojego mieszkania, zaczęliśmy rozmawiać. A wiesz chociaż dlaczego się do tego posunął? Bo chciał cię mieć. Powiedział mi wtedy, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo go za to znienawidzisz, a zaraz potem dodał, że z nienawiści bliżej do miłości, niżeli od stanu całkowicie neutralnego. I wtedy poczułem takie dziwne ukłucie, a głos w mojej głowie powiedział mi, że ja nigdy w życiu nie dopuściłbym się takiego czynu, nawet dla ukochanej osoby. To istne szaleństwo. I dla tego jego istnego szaleństwa miałem pewien podziw. Z początku byłem zły, jednak uczucie, które dostrzegłem w jego oczach.. Nieobliczalna miłość będąca w stanie zrobić niemal wszystko, żeby tylko zdobyć serce, które wielbi. Rozpacz. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Przez kolejne kilka dni bez przerwy o tym myślałem, aż w końcu doszedłem do wniosku, że nie powinienem wchodzić Karyu w drogę. Oto cała prawda.
Kiedy skończył mówić, byłem całkowicie zdezorientowany, wstrząśnięty. Nie wiedziałem co o tym myśleć, nie wiedziałem czy to co powiedział w ogóle było prawdą. Jak, co, gdzie, dlaczego? Dopiero po dłuższym czasie zorientowałem się, że moje poliki są mokre. Wytarłem pospiesznie łzy, potrząsając przy tym gwałtownie głową.
- To niemożliwe.
- A jednak, Zero, pogódź się z tym.
Kiedy się ocknąłem, moim oczom ukazały się jasne kafelki. Z początku zastanawiałem się gdzie jestem, ale bardzo szybko uderzyły we nie ostatnie wydarzenia. Czułem jak Yoshitaka gładzi leniwie moje włosy, na co z ogromnym trudem powstrzymałem westchnienie; zagryzłem mocno dolną wargę, błądząc wzrokiem po podłodze. Nawet nie zauważyłem kiedy zmorzył mnie sen, po tym jak wróciłem po chwili spędzonej w hotelu w celu wzięcia szybkiego prysznica i przebrania ubrań.
Zerwałem się momentalnie, kiedy za drzwiami coś huknęło, łapiąc przy tym odruchowo za pierś. Niemal od razu mój wzrok przeniósł się na Karyu- jego dłoń swobodnie opadła na białe prześcieradło, a on sam przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem, zupełnie jakby wcale nie zauważył hałasu.
- Jesteś tu..- szepnął, mrużąc powieki.
Zmarszczyłem brwi, w wyraźnym zdziwieniu. Zdawał się być wyjątkowo spokojny.
- Oczywiście, że jestem. Naprawdę wątpię, żebyś chciał siedzieć sam w szpitalu, w obcym do tego kraju.- próbowałem się zaśmiać, ale wyszło to średnio naturalnie. Zauważył to i chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie weszła pielęgniarka z obiadem.
- Bardzo przepraszam, ale mam strasznie dużo rzeczy do zrobienia.- odparła, podjeżdżając do mnie z niewielkim wózkiem.- Byłabym wdzięczna gdyby pan nakarmił przyjaciela.- uśmiechnęła się przepraszająco i nim właściwie zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, ta już wybiegła z pokoju.
Spojrzałem nieco niepewnie na Karyu, ale ten tylko pokiwał głową i wyraźnie zadowolony otworzył usta. Przeleciałem wzrokiem po jego prawej ręce, która aktualnie była w gipsie i biorąc głęboki wdech chwyciłem miskę z zupą, karmiąc go powoli, niewielkimi łyżkami.
- Fani muszą być zdruzgotani.- mruknął zaraz po przełknięciu. Z początku nie zrozumiałem o co mu chodzi.
- Mm?
- Cała trasa przecież została odwołana.
- Ah, no tak, tak. Trzeba było uważać jak się chodzi, głupi.- poczochrałem włosy Yoshi'ego, dopiero po chwili orientując się, że miska jest pusta. Odstawiłem ją i już miałem sięgać po drugie danie, kiedy to przytrzymał moją rękę.
- Nie chcę więcej.- zakrył usta dłonią na znak protestu, na co ja zmarszczyłem brwi, posyłając mu gniewne spojrzenie.
- Jeśli tego nie zjesz, to sobie pójdę.- tak, czasami szantaż jest najlepszym sposobem by zmusić człowieka do tego na co nie ma najmniejszej ochoty, nawet jeśli to tylko i wyłącznie dla jego dobra. Oburzył się momentalnie, nie będąc nawet w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Z obrażoną miną otworzył jednak posłusznie usta, kiedy zbliżyłem do nich widelec z ziemniakami i surówką.- No proszę jaki grzeczny chłopczyk!
Kiedy skończyliśmy, nie minęło wiele czasu a ten zasnął. Oparłem się wygodniej o krzesło przy jego łóżku, obserwując jak równomiernie oddycha.
W moich uszach bezustannie dźwięczały słowa Hiroshi'ego. Nie rozumiałem ich i nie wiedziałem czy tak naprawdę w ogóle chcę. To było tak skomplikowane, że wydawało się zupełnie nie do przejścia. Co więcej, naprawdę nie miałem pojęcia dlaczego ciągle przy nim siedzę, dlaczego nie umiem po prostu wstać i rzeczywiście sobie pójść. Przecież poradziłby sobie bez mojego ciągłego towarzystwa.
Uśmiechnąłem się nieświadomie w momencie gdy zamlaskał przez sen, ziewając po tym cichutko. Urocze.
Nie miałem pojęcia ile czasu tak siedziałem wpatrując się w niego jedynie, ale z tego jakże miłego stanu wyrwała mnie pielęgniarka, która weszła do pokoju. Poluzowała hamulce w łóżku Karyu, całkowicie mnie ignorując, zupełnie jakby nawet nie zauważyła i zaczęła wyjeżdżać z nim z pokoju.
- Um.. Przepraszam bardzo..- zacząłem niepewnie, a kobieta dopiero wtedy podniosła na mnie wzrok.
- Zabieram pana Matsumurę na badania. Potrwają góra do dwóch godzin.
- A czy ja też mogę tam być?- spytałem z cichą nadzieją, ale moja rozmówczyni pokręciła zdecydowanie głową.
- Może pan zaczekać na korytarzu.
Skinąłem głową na znak zrozumienia i zaraz potem już miałem wsiadać do windy, kiedy zawibrowała mi w kieszeni komórka. Cofnąłem się czytając wiadomość od Tsukasy, zaraz potem kierując w biegu na schody.
- No, to co się dzieje?- spytałem, sapiąc ciężko kiedy to w końcu po stosunkowo długo przebywanej w szybkim tempie trasie udało mi się dotrzeć do hotelowego baru, gdzie kazał mi przyjść perkusista. To, że po drodze zgubiłem się tylko dwa razy uważałem za nie najgorszy wynik, biorąc pod uwagę całkiem obce miasto.
- Najpierw usiądź i się uspokój.- odparł Hizumi, pociągając mnie za ramię w dół, przez co nie miałem innego wyjścia jak po prostu spocząć na wygodnym, obitym ciemno-brązową skórą krześle. Yoshida podsunął mi jakiegoś drinka, ale tylko spojrzałem na niego z niesmakiem- ostatnio wystarczająco dużo złego wydarzyło się przez alkohol. Poprosiłem więc kelnera o szklankę wody.
Dopiero kiedy ta została całkowicie opróżniona i odetchnąłem z ulgą, Tsukasa zaczął mówić.
- Zero, bardzo nam przykro, ale będziemy dzisiaj z Hiro wracać do Japonii. Nie stać nas na to, żeby zostać tu nie wiadomo ile, ale jeśli chcesz, zostawimy ci trochę pieniędzy. Bo jak mniemam chcesz tu zostać..- od razu mruknąłem twierdząco, wpatrując się w ich dwójkę całkiem beznamiętnie. No tak, przecież nie a nic złego w zostawieniu przyjaciela w obcym kraju! Pieniądze zawsze można skądś wydostać, tu chodzi o coś więcej. O odrobinę honoru..
- Rozumiem, nie kończ, nie ma takiej potrzeby.- westchnąłem głośno, podnosząc się z miejsca. Nie byłem w stanie pojąć jak im w ogóle coś podobnego mogło przyjść na myśl, zwłaszcza że ja byłem pewien, że bez gitarzysty bym stąd nie wyjechał.- A teraz wybaczcie, ale chciałbym wrócić do szpitala nim Yoshi wróci z badań.
Zaprotestowali, chcieli żebym jeszcze został, bo rzekomo mieli mi coś więcej do powiedzenia, ale już ich nie słuchałem. Było to daremne, czego jeszcze mogłem się od nich dowiedzieć? Prychnąłem, wychodząc przed hotel i łapiąc pierwszą lepszą taksówkę.
Kiedy wróciłem, Karyu znajdował się już z powrotem w swoim pokoju. Jego wzrok zawieszony był na splecionych dłoniach, wydawał się być naprawdę smutny; podszedłem do niego powoli, kładąc swoją rękę na tych jego. Dopiero wtedy się ocknął i spojrzał na mnie, uśmiechając blado.
- Gdzie byłeś?- spytał cicho, mrużąc lekko powieki.
- Spotkałem się z Hiro i Kenji'm.. Wracają dziś do kraju.
- Bo widzisz.. Wiesz dlaczego teraz nie jesteśmy razem?
- Przecież.. Rozstaliśmy się po tamtym wieczorze.- szepnąłem, spuszczając wzrok, który to zawiesiłem na swoich dłoniach. Zwykle kiedy się stresowałem czy denerwowałem, odruchowo zaczynałem bawić się palcami. Nie umiałem nad tym zapanować, to było po prostu takie przyzwyczajenie. I dodatkowo nie byłem w stanie zapanować nad spływającym do mojej głowy wspomnieniem, które znowu tworzyło okrutny obraz ich dwójki razem. Potrząsnąłem głową, nieskutecznie niestety odganiając od siebie tą wizję.
- Tak, w pewnym sensie można to tak nazwać. Ale.. Michi, nie bez powodu nie zabiegałem o ciebie ponownie. Po tym jak wybiegłeś z mojego mieszkania, zaczęliśmy rozmawiać. A wiesz chociaż dlaczego się do tego posunął? Bo chciał cię mieć. Powiedział mi wtedy, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo go za to znienawidzisz, a zaraz potem dodał, że z nienawiści bliżej do miłości, niżeli od stanu całkowicie neutralnego. I wtedy poczułem takie dziwne ukłucie, a głos w mojej głowie powiedział mi, że ja nigdy w życiu nie dopuściłbym się takiego czynu, nawet dla ukochanej osoby. To istne szaleństwo. I dla tego jego istnego szaleństwa miałem pewien podziw. Z początku byłem zły, jednak uczucie, które dostrzegłem w jego oczach.. Nieobliczalna miłość będąca w stanie zrobić niemal wszystko, żeby tylko zdobyć serce, które wielbi. Rozpacz. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Przez kolejne kilka dni bez przerwy o tym myślałem, aż w końcu doszedłem do wniosku, że nie powinienem wchodzić Karyu w drogę. Oto cała prawda.
Kiedy skończył mówić, byłem całkowicie zdezorientowany, wstrząśnięty. Nie wiedziałem co o tym myśleć, nie wiedziałem czy to co powiedział w ogóle było prawdą. Jak, co, gdzie, dlaczego? Dopiero po dłuższym czasie zorientowałem się, że moje poliki są mokre. Wytarłem pospiesznie łzy, potrząsając przy tym gwałtownie głową.
- To niemożliwe.
- A jednak, Zero, pogódź się z tym.
Kiedy się ocknąłem, moim oczom ukazały się jasne kafelki. Z początku zastanawiałem się gdzie jestem, ale bardzo szybko uderzyły we nie ostatnie wydarzenia. Czułem jak Yoshitaka gładzi leniwie moje włosy, na co z ogromnym trudem powstrzymałem westchnienie; zagryzłem mocno dolną wargę, błądząc wzrokiem po podłodze. Nawet nie zauważyłem kiedy zmorzył mnie sen, po tym jak wróciłem po chwili spędzonej w hotelu w celu wzięcia szybkiego prysznica i przebrania ubrań.
Zerwałem się momentalnie, kiedy za drzwiami coś huknęło, łapiąc przy tym odruchowo za pierś. Niemal od razu mój wzrok przeniósł się na Karyu- jego dłoń swobodnie opadła na białe prześcieradło, a on sam przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem, zupełnie jakby wcale nie zauważył hałasu.
- Jesteś tu..- szepnął, mrużąc powieki.
Zmarszczyłem brwi, w wyraźnym zdziwieniu. Zdawał się być wyjątkowo spokojny.
- Oczywiście, że jestem. Naprawdę wątpię, żebyś chciał siedzieć sam w szpitalu, w obcym do tego kraju.- próbowałem się zaśmiać, ale wyszło to średnio naturalnie. Zauważył to i chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie weszła pielęgniarka z obiadem.
- Bardzo przepraszam, ale mam strasznie dużo rzeczy do zrobienia.- odparła, podjeżdżając do mnie z niewielkim wózkiem.- Byłabym wdzięczna gdyby pan nakarmił przyjaciela.- uśmiechnęła się przepraszająco i nim właściwie zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, ta już wybiegła z pokoju.
Spojrzałem nieco niepewnie na Karyu, ale ten tylko pokiwał głową i wyraźnie zadowolony otworzył usta. Przeleciałem wzrokiem po jego prawej ręce, która aktualnie była w gipsie i biorąc głęboki wdech chwyciłem miskę z zupą, karmiąc go powoli, niewielkimi łyżkami.
- Fani muszą być zdruzgotani.- mruknął zaraz po przełknięciu. Z początku nie zrozumiałem o co mu chodzi.
- Mm?
- Cała trasa przecież została odwołana.
- Ah, no tak, tak. Trzeba było uważać jak się chodzi, głupi.- poczochrałem włosy Yoshi'ego, dopiero po chwili orientując się, że miska jest pusta. Odstawiłem ją i już miałem sięgać po drugie danie, kiedy to przytrzymał moją rękę.
- Nie chcę więcej.- zakrył usta dłonią na znak protestu, na co ja zmarszczyłem brwi, posyłając mu gniewne spojrzenie.
- Jeśli tego nie zjesz, to sobie pójdę.- tak, czasami szantaż jest najlepszym sposobem by zmusić człowieka do tego na co nie ma najmniejszej ochoty, nawet jeśli to tylko i wyłącznie dla jego dobra. Oburzył się momentalnie, nie będąc nawet w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Z obrażoną miną otworzył jednak posłusznie usta, kiedy zbliżyłem do nich widelec z ziemniakami i surówką.- No proszę jaki grzeczny chłopczyk!
Kiedy skończyliśmy, nie minęło wiele czasu a ten zasnął. Oparłem się wygodniej o krzesło przy jego łóżku, obserwując jak równomiernie oddycha.
W moich uszach bezustannie dźwięczały słowa Hiroshi'ego. Nie rozumiałem ich i nie wiedziałem czy tak naprawdę w ogóle chcę. To było tak skomplikowane, że wydawało się zupełnie nie do przejścia. Co więcej, naprawdę nie miałem pojęcia dlaczego ciągle przy nim siedzę, dlaczego nie umiem po prostu wstać i rzeczywiście sobie pójść. Przecież poradziłby sobie bez mojego ciągłego towarzystwa.
Uśmiechnąłem się nieświadomie w momencie gdy zamlaskał przez sen, ziewając po tym cichutko. Urocze.
Nie miałem pojęcia ile czasu tak siedziałem wpatrując się w niego jedynie, ale z tego jakże miłego stanu wyrwała mnie pielęgniarka, która weszła do pokoju. Poluzowała hamulce w łóżku Karyu, całkowicie mnie ignorując, zupełnie jakby nawet nie zauważyła i zaczęła wyjeżdżać z nim z pokoju.
- Um.. Przepraszam bardzo..- zacząłem niepewnie, a kobieta dopiero wtedy podniosła na mnie wzrok.
- Zabieram pana Matsumurę na badania. Potrwają góra do dwóch godzin.
- A czy ja też mogę tam być?- spytałem z cichą nadzieją, ale moja rozmówczyni pokręciła zdecydowanie głową.
- Może pan zaczekać na korytarzu.
Skinąłem głową na znak zrozumienia i zaraz potem już miałem wsiadać do windy, kiedy zawibrowała mi w kieszeni komórka. Cofnąłem się czytając wiadomość od Tsukasy, zaraz potem kierując w biegu na schody.
- No, to co się dzieje?- spytałem, sapiąc ciężko kiedy to w końcu po stosunkowo długo przebywanej w szybkim tempie trasie udało mi się dotrzeć do hotelowego baru, gdzie kazał mi przyjść perkusista. To, że po drodze zgubiłem się tylko dwa razy uważałem za nie najgorszy wynik, biorąc pod uwagę całkiem obce miasto.
- Najpierw usiądź i się uspokój.- odparł Hizumi, pociągając mnie za ramię w dół, przez co nie miałem innego wyjścia jak po prostu spocząć na wygodnym, obitym ciemno-brązową skórą krześle. Yoshida podsunął mi jakiegoś drinka, ale tylko spojrzałem na niego z niesmakiem- ostatnio wystarczająco dużo złego wydarzyło się przez alkohol. Poprosiłem więc kelnera o szklankę wody.
Dopiero kiedy ta została całkowicie opróżniona i odetchnąłem z ulgą, Tsukasa zaczął mówić.
- Zero, bardzo nam przykro, ale będziemy dzisiaj z Hiro wracać do Japonii. Nie stać nas na to, żeby zostać tu nie wiadomo ile, ale jeśli chcesz, zostawimy ci trochę pieniędzy. Bo jak mniemam chcesz tu zostać..- od razu mruknąłem twierdząco, wpatrując się w ich dwójkę całkiem beznamiętnie. No tak, przecież nie a nic złego w zostawieniu przyjaciela w obcym kraju! Pieniądze zawsze można skądś wydostać, tu chodzi o coś więcej. O odrobinę honoru..
- Rozumiem, nie kończ, nie ma takiej potrzeby.- westchnąłem głośno, podnosząc się z miejsca. Nie byłem w stanie pojąć jak im w ogóle coś podobnego mogło przyjść na myśl, zwłaszcza że ja byłem pewien, że bez gitarzysty bym stąd nie wyjechał.- A teraz wybaczcie, ale chciałbym wrócić do szpitala nim Yoshi wróci z badań.
Zaprotestowali, chcieli żebym jeszcze został, bo rzekomo mieli mi coś więcej do powiedzenia, ale już ich nie słuchałem. Było to daremne, czego jeszcze mogłem się od nich dowiedzieć? Prychnąłem, wychodząc przed hotel i łapiąc pierwszą lepszą taksówkę.
Kiedy wróciłem, Karyu znajdował się już z powrotem w swoim pokoju. Jego wzrok zawieszony był na splecionych dłoniach, wydawał się być naprawdę smutny; podszedłem do niego powoli, kładąc swoją rękę na tych jego. Dopiero wtedy się ocknął i spojrzał na mnie, uśmiechając blado.
- Gdzie byłeś?- spytał cicho, mrużąc lekko powieki.
- Spotkałem się z Hiro i Kenji'm.. Wracają dziś do kraju.
Tainted World 3.
Kiedy się zbudziłem było już jasno, mimo że budzik jeszcze nie dzwonił. Usiadłem na łóżku, z rozpaczą dostrzegając godzinę szóstą rano. Zawsze gdy tylko człowiek miał okazję wyspać się choć trochę, wybudzał się o porze wręcz nieprzyzwoicie wczesnej. Ironia losu. Rozejrzałem się po pokoju, z małym zaskoczeniem dostrzegając Yoshitakę siedzącego po turecku na łóżku i wpatrującego się we mnie z nieodgadnioną miną. Zamrugałem kilkakrotnie.
- O co chodzi..?
- Myślę.
- Oh.
No proszę, nawet jemu czasami się zdarza! Niemożliwe w najmniej prawdopodobnych przypadkach staje się możliwe. Jaka szkoda, że nie wcześniej.
- Nie chcesz wiedzieć o czym?- spytał, kiedy wstałem i ruszyłem w kierunku łazienki, a w jego głosie zabrzmiała wyraźna nuta nadziei.
- Nie.- wzruszyłem ramionami, znikając zaraz za drzwiami z ciemnego drewna i zamykając je na wszelki wypadek od środka. Zupełnie zignorowałem jego smutne westchnienie, które dobiegło mnie jeszcze z pokoju.
Zgaszone światła, migoczące reflektory, sztuczny dym, muzyka i tłum fanów przede mną. Zawsze była to jedyna rzecz, która skutecznie była w stanie mnie uspokoić i sprawić, że zapominam o wszystkim w okół, ale.. Ale nie tym razem. Tym razem na wszystko w okół właśnie zwracałem uwagę, tylko nie na to co robić powinienem. Reszta zespołu idealnie wczuła się w swoje role, wyglądali jak aktorzy, ja jednak nie byłem w stanie. Mój wzrok zawisnął na gitarzyście. Nie zwracałem uwagi na pisk, który w normalnych warunkach, dla człowieka nieprzyzwyczajonego byłby jak najgorsze tortury, nie zwracałem też uwagi na spojrzenie lidera pełne zdenerwowania i niepokoju. Karyu zachowywał się całkiem naturalnie, jak zresztą zawsze na koncertach. A przynajmniej tak pomyślałby ktoś kto nie pracuje z nim już przeszło jedenaście lat. Coś go trapiło i chyba egoizmem z mojej strony było twierdzenie, że właśnie ja, jednak.. Zwyczajnie nie umiałem się pozbyć tego przekonania.
I dopiero kiedy udało mi się całkowicie otrząsnąć, zorientowałem się, że gram zupełnie nie tą piosenkę.
- Zero, do cholery! Co się z tobą dzieje!?- Tsukasa szarpał mnie za ramiona, próbując wyprowadzić z transu w jaki popadłem. Spojrzałem na niego przepraszająco, wzdychając przy tym żałośnie.
- Przepraszam, naprawdę nie mam pojęcia.
Przerwa. Może jednak nie zawsze była tak upragniona, gdy zdawało sobie sprawę z tego jakie konsekwencje podczas niej mogły czekać przez poprzednie zachowanie, aczkolwiek naprawdę zdawała się być niezbędnie potrzebna. Trzeba było się ogarnąć, wrócić do świata żywych.
Nie miałem czasu żeby iść się przewietrzyć, więc otworzyłem okno w korytarzu i wystawiłem przez nie głowę, zaczerpując świeżego powietrza. Godzina przekroczyła już dziewiątą, więc na dworze było chłodno i orzeźwiający wiaterek muskał moją twarz. Z każdą chwilą zdawało mi się, że czuję się coraz lepiej, gdyby mój spokój nie został w ułamku sekundy brutalnie zburzony.
- Michi, pospiesz się, wchodzimy z powrotem!- krzyknął Karyu, przebiegając obok mnie i- jak by się mogło zdawać- w ostatniej chwili łapiąc za nadgarstek pociągnął za sobą. Byłem zaskoczony i otępiały, czego nie mogłem zrozumieć, co więcej, nawet nie przyszło mi do głowy by się wyrywać. Po prostu z nim pobiegłem.
Na szczęście druga połowa koncertu udała się lepiej.
- Sto lat, sto lat, niech żyje D'espairsRay nam!- zawył Matsumura, niebezpiecznie kołysząc się na boki, po kilku mocnych kieliszkach. Wszyscy byliśmy całkowicie zalani, ale on przekroczył już granice, do których nasza trójka jeszcze dochodziła. Przytrzymałem go, żeby nie przewrócił się do tyłu, a ten zarzucił mi ręce na szyję, wtulając zaraz głowę w moją pierś.
Zapatrzyłem się na jego twarz, uśmiechając delikatnie. Wyglądał jak..
- Dziecko.- usłyszałem głośny śmiech Tsukasy, który bezwstydnie wskazywał ręką na gitarzystę. Hizumi już dawno poległ na kolanach lidera, ale on chyba nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Zamknij się i spójrz w lustro.- burknąłem, rzucając w niego słomką. Sam nie mogłem pohamować śmiechu, kiedy udał postrzelonego i chwytając się za miejsce, w które przed chwilą trafiła słomka, runął na podłogę razem z krzesłem i Hiroshi'm. Jęczał cicho, że ten go przygniótł i ma natychmiast zejść, ale wokalista tylko mruczał coś pod nosem.
- Spaaać.- usłyszałem gdzieś przy swoim uchu i spojrzałem na Karyu, który to właśnie ocierał się nosem o mój obojczyk.
- Przepraszam panów.. Zamykamy już bar, muszą panowie go opuścić.- nie widziałem nawet gdzie stał właściciel, obraz mi się dwoił, ale wyciągnąłem pieniądze i położyłem je stole, podnosząc się zaraz, podpierając przy tym Yoshitakę.
- Dziękujemy!- wykrzyknął Tsukasa, ciągnąc za sobą zataczającego się na wszystko Hizumi'ego. On z nas wszystkich łeb od zawsze miał najsłabszy.
Szliśmy w czwórkę ulicą, z trudem walcząc z polem grawitacji i naprawdę nie zdziwiłbym się, gdybyśmy swoim zachowaniem obudzili całą ulicę.
- Jestem w niebie..- mamrotał Karyu i puścił się mnie, robiąc samemu kilka szybszych kroków do przodu. Kręciłem głową z rozbawieniem, które minęło bardzo szybko kiedy tylko wyszedł na ulicę.
- Yoshi, uważaj! Chodź tu!- pomachałem do niego ręką, gestem przygarniając go do siebie, jednak ten mnie nie posłuchał. Odwrócił się jedynie w moim kierunku i pomachał mi z szerokim uśmiechem. Rozejrzałem się nerwowo, z przerażeniem dostrzegając pędzący samochód.- Matsumura!- cała ta sytuacja jakby w krótką chwilę pomogła mi wytrzeźwieć i rzuciłem się w jego kierunku, ale było już za późno. Zbliżające się światło, pisk opon, krzyk.
- Doktorze, czy on z tego wyjdzie?- spytałem, nigdy wcześniej nie licząc na dobrą wiadomość tak jak teraz. Nieświadomie ściskałem splecione ze sobą dłonie, wstrzymując oddech. I w tejże chwili dziękowałem sobie w duchu, że w końcu, po tylu latach wziąłem się za naukę języka angielskiego.
- Tak, oczywiście.- na te słowa, poczułem się jakby dosłownie kamień spadł mi z serca.- Ale przez jakiś czas będzie musiał zostać w szpitalu, innej opcji nie widzę. Pański przyjaciel miał mnóstwo szczęścia, to cud, że wyszedł z tego tylko z typowymi skutkami wypadku.
- Mogę go w końcu zobaczyć?
Lekarz w odpowiedzi wskazał ręką w kierunku drzwi, za którymi leżał gitarzysta, a ja bez zastanowienia wbiegłem do pomieszczenia. Całą noc czekałem aż czegoś się dowiem, aż będę mógł zobaczyć jak się trzyma. Nie miałem pojęcia co we mnie wstąpiło, naprawdę, chociaż.. Ponoć człowieka się docenia dopiero kiedy się go traci. Ja nieomal straciłem Karyu, niezależnie od tego jakie były czy są nadal moje przekonania. W tamtej chwili nie wiedziałem nic, nic nie miało znaczenia poza jego zdrowiem.
Zatrzymałem się przy łóżku Yoshitaki, a ukłucie mojego serca było nie do opisania. Wyglądał strasznie, miał zaciśnie, podkrążone oczy i wykrzywione w grymasie bólu usta. Westchnąłem na ten widok z głębokim żalem i usiadłem na brzegu jego łóżka; nieświadomie wyciągnąłem rękę i pogłaskałem go po włosach. Zbudził się na ten czyn. Speszony, zabrałem momentalnie rękę, wstając z łóżka. I.. W życiu nie widziałem większego zaskoczenia na twarzy gitarzysty.
- Michi..- próbował się podnieść, usiąść, ale tylko syknął z bólu, zginając się, jakby w ten sposób chciał uśmierzyć to uczucie.
- No i co robisz?- zadrżałem, pomagając mu się z powrotem położyć. Poprawiłem jego poduszkę i przykryłem go szczelniej, raz jeszcze wzdychając. Ile to niekiedy należy płacić za własną głupotę?- Jak się czujesz?
- Kiedy jesteś przy mnie, o wiele lepiej.
- Nie mów tak!- cofnąłem się o krok, ale jego smutek był dla mnie jak policzek, więc wróciłem do tej samej pozycji, mamrocząc przeprosiny. Ten zaczerpnął powietrza, jakby chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie do sali weszli Tsukasa i Hizumi.
- Jak się czujesz?- spytał Kenji, przykładając dłoń do czoła Karyu, niczym matka, która martwi się o swoje dziecko, podczas gdy to jest chore, by sprawdzić czy nie ma przypadkiem temperatury.
- Żyję, tyle chyba starczy.- zaśmiał się, najwyraźniej chcąc trochę rozluźnić atmosferę, jednak nikomu z nas nie było do śmiechu. Poczułem jak Hizumi lekko pociąga mnie za rękaw koszuli.
- Zero, możemy porozmawiać?- szepnął, kiwając głową w kierunku wyjścia. Spojrzałem po perkusiście i gitarzyście, którzy akurat ze sobą rozmawiali i zgodnie opuściłem z Hiroshi'm pomieszczenie. Usiedliśmy na kanapie w poczekalni, a wtedy ten uśmiechnął się do mnie smutno. Nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać.- Zależy ci na nim, prawda?
- O czym ty mówisz?- na to pytanie zakręciło mi się w głowie. Nasz kochany wokalista był mistrzem wyczucia chwili.- Już ci mówiłem.. Nie jestem w stanie wybaczyć mu tego co zrobił..- wyszeptałem, lecz tym razem nie byłem swoich słów tak pewny jak zawsze.
- A jednak to ty przesiedziałeś tu z nim całą noc i jak cię znam, nie zmrużyłeś przy tym oka, to ty najbardziej wychodzisz z siebie i najbardziej się o niego martwisz. Nawet jeśli sądzisz, że to nie prawda, to po tobie po prostu widać.
- Nie, to niemożliwe. Przecież on.. On.. Zabrał mi ciebie.. Chciał mnie dobić i zrobił to..
- Ah, Michi, jaki ty jesteś głupi. Niczego nie rozumiesz.
- O co chodzi..?
- Myślę.
- Oh.
No proszę, nawet jemu czasami się zdarza! Niemożliwe w najmniej prawdopodobnych przypadkach staje się możliwe. Jaka szkoda, że nie wcześniej.
- Nie chcesz wiedzieć o czym?- spytał, kiedy wstałem i ruszyłem w kierunku łazienki, a w jego głosie zabrzmiała wyraźna nuta nadziei.
- Nie.- wzruszyłem ramionami, znikając zaraz za drzwiami z ciemnego drewna i zamykając je na wszelki wypadek od środka. Zupełnie zignorowałem jego smutne westchnienie, które dobiegło mnie jeszcze z pokoju.
Zgaszone światła, migoczące reflektory, sztuczny dym, muzyka i tłum fanów przede mną. Zawsze była to jedyna rzecz, która skutecznie była w stanie mnie uspokoić i sprawić, że zapominam o wszystkim w okół, ale.. Ale nie tym razem. Tym razem na wszystko w okół właśnie zwracałem uwagę, tylko nie na to co robić powinienem. Reszta zespołu idealnie wczuła się w swoje role, wyglądali jak aktorzy, ja jednak nie byłem w stanie. Mój wzrok zawisnął na gitarzyście. Nie zwracałem uwagi na pisk, który w normalnych warunkach, dla człowieka nieprzyzwyczajonego byłby jak najgorsze tortury, nie zwracałem też uwagi na spojrzenie lidera pełne zdenerwowania i niepokoju. Karyu zachowywał się całkiem naturalnie, jak zresztą zawsze na koncertach. A przynajmniej tak pomyślałby ktoś kto nie pracuje z nim już przeszło jedenaście lat. Coś go trapiło i chyba egoizmem z mojej strony było twierdzenie, że właśnie ja, jednak.. Zwyczajnie nie umiałem się pozbyć tego przekonania.
I dopiero kiedy udało mi się całkowicie otrząsnąć, zorientowałem się, że gram zupełnie nie tą piosenkę.
- Zero, do cholery! Co się z tobą dzieje!?- Tsukasa szarpał mnie za ramiona, próbując wyprowadzić z transu w jaki popadłem. Spojrzałem na niego przepraszająco, wzdychając przy tym żałośnie.
- Przepraszam, naprawdę nie mam pojęcia.
Przerwa. Może jednak nie zawsze była tak upragniona, gdy zdawało sobie sprawę z tego jakie konsekwencje podczas niej mogły czekać przez poprzednie zachowanie, aczkolwiek naprawdę zdawała się być niezbędnie potrzebna. Trzeba było się ogarnąć, wrócić do świata żywych.
Nie miałem czasu żeby iść się przewietrzyć, więc otworzyłem okno w korytarzu i wystawiłem przez nie głowę, zaczerpując świeżego powietrza. Godzina przekroczyła już dziewiątą, więc na dworze było chłodno i orzeźwiający wiaterek muskał moją twarz. Z każdą chwilą zdawało mi się, że czuję się coraz lepiej, gdyby mój spokój nie został w ułamku sekundy brutalnie zburzony.
- Michi, pospiesz się, wchodzimy z powrotem!- krzyknął Karyu, przebiegając obok mnie i- jak by się mogło zdawać- w ostatniej chwili łapiąc za nadgarstek pociągnął za sobą. Byłem zaskoczony i otępiały, czego nie mogłem zrozumieć, co więcej, nawet nie przyszło mi do głowy by się wyrywać. Po prostu z nim pobiegłem.
Na szczęście druga połowa koncertu udała się lepiej.
- Sto lat, sto lat, niech żyje D'espairsRay nam!- zawył Matsumura, niebezpiecznie kołysząc się na boki, po kilku mocnych kieliszkach. Wszyscy byliśmy całkowicie zalani, ale on przekroczył już granice, do których nasza trójka jeszcze dochodziła. Przytrzymałem go, żeby nie przewrócił się do tyłu, a ten zarzucił mi ręce na szyję, wtulając zaraz głowę w moją pierś.
Zapatrzyłem się na jego twarz, uśmiechając delikatnie. Wyglądał jak..
- Dziecko.- usłyszałem głośny śmiech Tsukasy, który bezwstydnie wskazywał ręką na gitarzystę. Hizumi już dawno poległ na kolanach lidera, ale on chyba nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Zamknij się i spójrz w lustro.- burknąłem, rzucając w niego słomką. Sam nie mogłem pohamować śmiechu, kiedy udał postrzelonego i chwytając się za miejsce, w które przed chwilą trafiła słomka, runął na podłogę razem z krzesłem i Hiroshi'm. Jęczał cicho, że ten go przygniótł i ma natychmiast zejść, ale wokalista tylko mruczał coś pod nosem.
- Spaaać.- usłyszałem gdzieś przy swoim uchu i spojrzałem na Karyu, który to właśnie ocierał się nosem o mój obojczyk.
- Przepraszam panów.. Zamykamy już bar, muszą panowie go opuścić.- nie widziałem nawet gdzie stał właściciel, obraz mi się dwoił, ale wyciągnąłem pieniądze i położyłem je stole, podnosząc się zaraz, podpierając przy tym Yoshitakę.
- Dziękujemy!- wykrzyknął Tsukasa, ciągnąc za sobą zataczającego się na wszystko Hizumi'ego. On z nas wszystkich łeb od zawsze miał najsłabszy.
Szliśmy w czwórkę ulicą, z trudem walcząc z polem grawitacji i naprawdę nie zdziwiłbym się, gdybyśmy swoim zachowaniem obudzili całą ulicę.
- Jestem w niebie..- mamrotał Karyu i puścił się mnie, robiąc samemu kilka szybszych kroków do przodu. Kręciłem głową z rozbawieniem, które minęło bardzo szybko kiedy tylko wyszedł na ulicę.
- Yoshi, uważaj! Chodź tu!- pomachałem do niego ręką, gestem przygarniając go do siebie, jednak ten mnie nie posłuchał. Odwrócił się jedynie w moim kierunku i pomachał mi z szerokim uśmiechem. Rozejrzałem się nerwowo, z przerażeniem dostrzegając pędzący samochód.- Matsumura!- cała ta sytuacja jakby w krótką chwilę pomogła mi wytrzeźwieć i rzuciłem się w jego kierunku, ale było już za późno. Zbliżające się światło, pisk opon, krzyk.
- Doktorze, czy on z tego wyjdzie?- spytałem, nigdy wcześniej nie licząc na dobrą wiadomość tak jak teraz. Nieświadomie ściskałem splecione ze sobą dłonie, wstrzymując oddech. I w tejże chwili dziękowałem sobie w duchu, że w końcu, po tylu latach wziąłem się za naukę języka angielskiego.
- Tak, oczywiście.- na te słowa, poczułem się jakby dosłownie kamień spadł mi z serca.- Ale przez jakiś czas będzie musiał zostać w szpitalu, innej opcji nie widzę. Pański przyjaciel miał mnóstwo szczęścia, to cud, że wyszedł z tego tylko z typowymi skutkami wypadku.
- Mogę go w końcu zobaczyć?
Lekarz w odpowiedzi wskazał ręką w kierunku drzwi, za którymi leżał gitarzysta, a ja bez zastanowienia wbiegłem do pomieszczenia. Całą noc czekałem aż czegoś się dowiem, aż będę mógł zobaczyć jak się trzyma. Nie miałem pojęcia co we mnie wstąpiło, naprawdę, chociaż.. Ponoć człowieka się docenia dopiero kiedy się go traci. Ja nieomal straciłem Karyu, niezależnie od tego jakie były czy są nadal moje przekonania. W tamtej chwili nie wiedziałem nic, nic nie miało znaczenia poza jego zdrowiem.
Zatrzymałem się przy łóżku Yoshitaki, a ukłucie mojego serca było nie do opisania. Wyglądał strasznie, miał zaciśnie, podkrążone oczy i wykrzywione w grymasie bólu usta. Westchnąłem na ten widok z głębokim żalem i usiadłem na brzegu jego łóżka; nieświadomie wyciągnąłem rękę i pogłaskałem go po włosach. Zbudził się na ten czyn. Speszony, zabrałem momentalnie rękę, wstając z łóżka. I.. W życiu nie widziałem większego zaskoczenia na twarzy gitarzysty.
- Michi..- próbował się podnieść, usiąść, ale tylko syknął z bólu, zginając się, jakby w ten sposób chciał uśmierzyć to uczucie.
- No i co robisz?- zadrżałem, pomagając mu się z powrotem położyć. Poprawiłem jego poduszkę i przykryłem go szczelniej, raz jeszcze wzdychając. Ile to niekiedy należy płacić za własną głupotę?- Jak się czujesz?
- Kiedy jesteś przy mnie, o wiele lepiej.
- Nie mów tak!- cofnąłem się o krok, ale jego smutek był dla mnie jak policzek, więc wróciłem do tej samej pozycji, mamrocząc przeprosiny. Ten zaczerpnął powietrza, jakby chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie do sali weszli Tsukasa i Hizumi.
- Jak się czujesz?- spytał Kenji, przykładając dłoń do czoła Karyu, niczym matka, która martwi się o swoje dziecko, podczas gdy to jest chore, by sprawdzić czy nie ma przypadkiem temperatury.
- Żyję, tyle chyba starczy.- zaśmiał się, najwyraźniej chcąc trochę rozluźnić atmosferę, jednak nikomu z nas nie było do śmiechu. Poczułem jak Hizumi lekko pociąga mnie za rękaw koszuli.
- Zero, możemy porozmawiać?- szepnął, kiwając głową w kierunku wyjścia. Spojrzałem po perkusiście i gitarzyście, którzy akurat ze sobą rozmawiali i zgodnie opuściłem z Hiroshi'm pomieszczenie. Usiedliśmy na kanapie w poczekalni, a wtedy ten uśmiechnął się do mnie smutno. Nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać.- Zależy ci na nim, prawda?
- O czym ty mówisz?- na to pytanie zakręciło mi się w głowie. Nasz kochany wokalista był mistrzem wyczucia chwili.- Już ci mówiłem.. Nie jestem w stanie wybaczyć mu tego co zrobił..- wyszeptałem, lecz tym razem nie byłem swoich słów tak pewny jak zawsze.
- A jednak to ty przesiedziałeś tu z nim całą noc i jak cię znam, nie zmrużyłeś przy tym oka, to ty najbardziej wychodzisz z siebie i najbardziej się o niego martwisz. Nawet jeśli sądzisz, że to nie prawda, to po tobie po prostu widać.
- Nie, to niemożliwe. Przecież on.. On.. Zabrał mi ciebie.. Chciał mnie dobić i zrobił to..
- Ah, Michi, jaki ty jesteś głupi. Niczego nie rozumiesz.
Tainted World 2.
Wracaliśmy do pokoju cali ociekający wodą i śmiejący się w najlepsze. W tamtej chwili już nawet nie zwracałem uwagi na to z kim jestem, po prostu dobrze się bawiłem. W końcu od czego są trasy koncertowe? Co prawda nigdy nie przypuszczałem, że choćby chwilowo byłyby w stanie zjednoczyć ludzi, ale nawet nie chciałem zbytnio roztrząsać tego tematu. Kiedy weszliśmy do pokoju, w pierwszej kolejności pognałem do łazienki i zacząłem się rozbierać, od razu wyciskając mokre ubrania do wanny. Rzuciłem na podłogę koszulkę, zaraz za nią spodnie i już miałem ściągać bokserki, kiedy zorientowałem się, że obok mnie stoi Karyu. Odskoczyłem przestraszony, zupełnie wcześniej nie zdając sobie sprawy z jego obecności.
- Dobry boże, wyjdź stąd!
- W sumie, to wystarczyłoby Karyu, ale skoro tak się sprawy mają.- zaśmiał się całkowicie naturalnie i zrobił krok wprzód, obejmując mnie jedną ręką w pasie. Odepchnąłem go od razu nie ważąc na jego idealnie zagraną zbolałą minę. W milczeniu, zdecydowanym gestem pokazałem mu drzwi. Pokręcił lekko głową.- Nie wolałbyś skorzystać z jakuzzi?
- Z tobą? Nie sądzę. Zwłaszcza, że właśnie wyszliśmy z wody.
- Chlorowanej. Nie musisz się bać, przecież cię nie zgwałcę!
No nie wiem, nie wiem, z taką podstępną i najwyraźniej niewyżytą seksualnie osobą nigdy nic nie wiadomo.
Nie odpowiadałem na jego propozycję, wtedy wyszedł i już miałem zamykać za nim drzwi, kiedy pojawił się z powrotem z butelką wina i dwoma kieliszkami.
- No nie daj się prosić.- zamruczał, kładąc to co przyniósł na wannie i sam zaczął się rozbierać. Byłem pewien, że nie wygram, więc odkręciłem wodę, od razu włączając funkcję tejże relaksującej kąpieli. Zupełnie nie podobała mi się opcja spędzania dalszego czasu z tym człowiekiem, jednak przy okazji zupełnie nie miałem siły się kłócić.
Kiedy wanna była już pełna, wszedłem do niej, pamiętając o tym aby przypadkiem z przyzwyczajenia nie pozbyć się dodatkowo bielizny i już zaraz potem obok mnie siedział gitarzysta. Spojrzałem na niego nieufnie, odsuwając się trochę. A ten zupełnie się niczym nie przejmując sięgnął po kieliszki i nalał do nich alkoholu, podając mi zaraz jeden.
- Za nas!- zawołał i już miał zamiar stuknąć się delikatnymi naczyniami, ale ja na bezpieczną odległość odsunąłem swój.
- Za zespół.
W klubie gdzie miał w dzień następny odbyć się koncert czekała nas pierwsza z dwóch prób. Spóźniliśmy się dłuższą chwilę- z pewnością udałoby nam się dotrzeć na czas, gdybyśmy- tak jak zresztą powinniśmy- wybrali się z Hizumi'm oraz Tsukasą naszym super ekskluzywnym czerwonym busem. Niestety Matsumura miał inne plany i zamknął pokój od środka nie chcąc mnie z niego wypuścić dopóki tamta dwójka nie odjechała, zirytowana czekaniem na nas. Spytałem go wtedy dlaczego to robi, a on odparł, że zwyczajnie lubi, tonem jakby to było najbardziej oczywiste pod słońcem. Miałem ochotę go uderzyć, wygarnąć wszystko co tylko o nim myślę i sądziłem wtedy, że byłbym w stanie nawet spać w holu głównym hotelu, byleby tylko nie musieć dłużej znosić towarzystwa tego idioty. Ale kiedy w końcu ochłonąłem, jedyna złość jaka we mnie pozostała przejawiała się morderczym spojrzeniem jakim darzyłem go za każdym razem kiedy się tylko do mnie odezwał.
- No, dotarły nasze królewny!- krzyknął Tsukasa, a to w jaki sposób napinał mięśnie świadczył o tym jak bardzo jest zdenerwowany. Nie znałem chyba bardziej punktualnej i zorganizowanej osoby od niego, natomiast kiedy ktoś nie umiał dostosować się do jego reguł.. Był w stanie wpaść w szał. Niektórzy mogliby to uznać za.. Co najmniej przerażające, jednak z czasem zaczynało się to ignorować, a momentami zdawało się być nawet nieco zabawne. Jeszcze bardziej wkurzał się kiedy był ignorowany, co zazwyczaj wywoływało jeszcze większe rozbawienie. I kółko zawsze się zamykało.
- Możemy zaczynać?- westchnąłem głęboko, wyjmując z futerału swój bas. Wtedy obok mnie pojawił się Hizumi.- O co chodzi?
- Chciałem cię przeprosić.. No wiesz, za to w barze..
- Nie rozmawiajmy o tym teraz.
- Ale ja czuję się winny. Tym bardziej, że doskonale wiedziałem o co naprawdę chodzi.. Po prostu.. Nie wiem, dlaczego, ale chciałem to usłyszeć. Wiem, że to wszystko przeze mnie, w końcu to ja ciebie.. Zdradziłem. Wcześniej próbowałem nie dopuszczać do siebie tej świadomości, ale przecież takie są fakty, niezależnie od tego jak bolesne.- słuchałem go, oddychając głęboko, w bezruchu i czując, że zaczyna kręcić mi się w głowie. Wspomnienia, złe wspomnienia..- Wmawiałem sobie, że skoro, jak sam twierdzisz, mi wybaczyłeś, wszystko już jest w porządku, ale nie, Michi, nie jest ani trochę w porządku. Widzę jak ciebie dalej to boli, jak cierpisz. I tak naprawdę dodarło to mnie to wczorajszego wieczoru. Proszę.. Teraz naprawdę błagam cię o wybaczenie.- jeszcze bardziej zakręciło mi się w głowie, kiedy skłonił się nisko przede mną. Usiłowałem go jakoś podnieść, ale mój wzrok był zawieszony na Tsukasie i Karyu, którzy tej scenie przyglądali się niepewnie z boku.
- Przestań, już ci mówiłem, że nie mam żalu..
- Masz. Wiem, że masz.
Do cholery, dlaczego akurat w takim momencie zebrało mu się na zrozumienie swoich błędów i okazanie skruchy? Jeśli już musiało do tego dojść, dlaczego nie mógł poczekać aż będziemy sami w jakimś ustronnym miejscu, a nie teraz, kiedy powinnyśmy grać, przez co musiałem w zażenowaniu, odwrócony do wszystkich plecami wycierać pojedyncze łzy, spływające po moich policzkach.
- Hizumi.. - usłyszałem za sobą szept Tsukasy, który- jak mi się zdawało- odszedł na bok z wokalistą. Zachłysnąłem się powietrzem.
- Wszystko w porządku?- na moim ramieniu rękę położył Yoshitaka. Chciałem ją od razu strzepnąć, jednak w dalszym ciągu pozostawałem w zamarciu, bezruchu, nad którym ciężko mi było panować.
- Nic nie jest w porządku.- wycedziłem przez zęby, wbijając wzrok w podłogę.- I to wszystko twoja wina.
Próba dobiegła końca. Gdy w końcu udało się zapanować nad tym całym wylewem negatywnych emocji, wzięliśmy się do roboty. Byłem rozkojarzony i wiedziałem, że nie gram dobrze, ale Kenji, wczuwając się w rolę człowieka, co nie zawsze mu wychodziło, ani razu nie zwrócił mi uwagi. I byłem mu za to wdzięczny, istotnie były to godziny kiedy zupełnie nie myślałem. Czułem się ograniczony, jakby z mojego mózgu niemal wszystko.. Wyparowało.
Do hotelu wróciłem sam, na piechotę. Tą samą drogą, którą wcześniej pokonałem z gitarzystą, na szczęście była na tyle prosta, że nie miałem z nią najmniejszego problemu. Pierwszym miejscem, w które się skierowałem był park. Rozsiadłem się na jednej z ławek, tępym wzrokiem wpatrując w chodnik zrobiony z ułożonych idealnie obok siebie kamyków. Nawet nie zauważyłem kiedy przymknąłem powieki, nie będąc w stanie odepchnąć od siebie obrazów, które okrutnie raniły moje serce. Z tamtego wieczoru.. Tego, o którym najbardziej ze wszystkich chciałbym zapomnieć. Kiedy to wróciłem wcześniej od chorej matki.. Pamiętam, specjalnie otworzyłem drzwi do mieszkania Hiroshi'ego zapasowym kluczem, chowając za plecami bukiet róż, chcąc mu zrobić niespodziankę. Już na wstępie nie podobały mi się ubrania porozrzucane po przedpokoju i prowadzące do jego sypialni.. Nie jego ubrania. Albo raczej nie tylko jego. I nie spodobał mi się zapach unoszony w powietrzu, który również był mi obcy. Nieświadomie upuszczając kwiaty na podłogę ruszyłem w głąb mieszkania i to co zobaczyłem było największym szokiem jaki przeżyłem. Oni dwaj na łóżku.. Nadzy.. Ich wargi złączone w pocałunku.. Z przerażenia zatoczyłem się na ścianę. Tak, przerażenia. Znów doznałem rozczarowania, znów bezczelnie ukradziono mi jedyną rzecz na jakiej mi zależało, jedyną, która od początku do końca powinna być moja. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę z tego, że nie są w mieszkaniu sami.. A mimo to pozwolono mi wybiec z mieszkania i nie odzywać przez najbliższe dwa tygodnie.. Mimo to udało im się udać, że to wcale nie miało miejsca. Bolało..
Nawet nie zorientowałem się kiedy zasnąłem. Obudziła mnie dopiero jakaś młoda kobieta, mówiąca w zupełnie nieznanym mi języku. Rozejrzałem się dookoła. Było już ciemno. Kiwnąłem lekko głową w jej kierunku, mając nadzieję, że o nic nie pytała i wróciłem do pokoju. Karyu już spał, lecz ku mojemu zdziwieniu, okryty kocem w fotelu. Nie wyglądało to jakby zasnął, czekając na mnie, a całkowicie świadomie wybrał opcję przemęczenia się w meblu zupełnie nie przeznaczonym do czynności ostatecznego odpoczynku. Zatrzymałem się na chwilę, zapatrując na gitarzystę. Jego twarz wykrzywiał zbolały grymas i przez chwilę nawet przez moją głowę przebiegła myśl czy by nie zbudzić go i powiedzieć, żeby przestał się wygłupiać, ale kiedy w końcu do niego podszedłem, ostatecznie nie byłem w stanie zdobyć się na to aby go zbudzić.
- Dobry boże, wyjdź stąd!
- W sumie, to wystarczyłoby Karyu, ale skoro tak się sprawy mają.- zaśmiał się całkowicie naturalnie i zrobił krok wprzód, obejmując mnie jedną ręką w pasie. Odepchnąłem go od razu nie ważąc na jego idealnie zagraną zbolałą minę. W milczeniu, zdecydowanym gestem pokazałem mu drzwi. Pokręcił lekko głową.- Nie wolałbyś skorzystać z jakuzzi?
- Z tobą? Nie sądzę. Zwłaszcza, że właśnie wyszliśmy z wody.
- Chlorowanej. Nie musisz się bać, przecież cię nie zgwałcę!
No nie wiem, nie wiem, z taką podstępną i najwyraźniej niewyżytą seksualnie osobą nigdy nic nie wiadomo.
Nie odpowiadałem na jego propozycję, wtedy wyszedł i już miałem zamykać za nim drzwi, kiedy pojawił się z powrotem z butelką wina i dwoma kieliszkami.
- No nie daj się prosić.- zamruczał, kładąc to co przyniósł na wannie i sam zaczął się rozbierać. Byłem pewien, że nie wygram, więc odkręciłem wodę, od razu włączając funkcję tejże relaksującej kąpieli. Zupełnie nie podobała mi się opcja spędzania dalszego czasu z tym człowiekiem, jednak przy okazji zupełnie nie miałem siły się kłócić.
Kiedy wanna była już pełna, wszedłem do niej, pamiętając o tym aby przypadkiem z przyzwyczajenia nie pozbyć się dodatkowo bielizny i już zaraz potem obok mnie siedział gitarzysta. Spojrzałem na niego nieufnie, odsuwając się trochę. A ten zupełnie się niczym nie przejmując sięgnął po kieliszki i nalał do nich alkoholu, podając mi zaraz jeden.
- Za nas!- zawołał i już miał zamiar stuknąć się delikatnymi naczyniami, ale ja na bezpieczną odległość odsunąłem swój.
- Za zespół.
W klubie gdzie miał w dzień następny odbyć się koncert czekała nas pierwsza z dwóch prób. Spóźniliśmy się dłuższą chwilę- z pewnością udałoby nam się dotrzeć na czas, gdybyśmy- tak jak zresztą powinniśmy- wybrali się z Hizumi'm oraz Tsukasą naszym super ekskluzywnym czerwonym busem. Niestety Matsumura miał inne plany i zamknął pokój od środka nie chcąc mnie z niego wypuścić dopóki tamta dwójka nie odjechała, zirytowana czekaniem na nas. Spytałem go wtedy dlaczego to robi, a on odparł, że zwyczajnie lubi, tonem jakby to było najbardziej oczywiste pod słońcem. Miałem ochotę go uderzyć, wygarnąć wszystko co tylko o nim myślę i sądziłem wtedy, że byłbym w stanie nawet spać w holu głównym hotelu, byleby tylko nie musieć dłużej znosić towarzystwa tego idioty. Ale kiedy w końcu ochłonąłem, jedyna złość jaka we mnie pozostała przejawiała się morderczym spojrzeniem jakim darzyłem go za każdym razem kiedy się tylko do mnie odezwał.
- No, dotarły nasze królewny!- krzyknął Tsukasa, a to w jaki sposób napinał mięśnie świadczył o tym jak bardzo jest zdenerwowany. Nie znałem chyba bardziej punktualnej i zorganizowanej osoby od niego, natomiast kiedy ktoś nie umiał dostosować się do jego reguł.. Był w stanie wpaść w szał. Niektórzy mogliby to uznać za.. Co najmniej przerażające, jednak z czasem zaczynało się to ignorować, a momentami zdawało się być nawet nieco zabawne. Jeszcze bardziej wkurzał się kiedy był ignorowany, co zazwyczaj wywoływało jeszcze większe rozbawienie. I kółko zawsze się zamykało.
- Możemy zaczynać?- westchnąłem głęboko, wyjmując z futerału swój bas. Wtedy obok mnie pojawił się Hizumi.- O co chodzi?
- Chciałem cię przeprosić.. No wiesz, za to w barze..
- Nie rozmawiajmy o tym teraz.
- Ale ja czuję się winny. Tym bardziej, że doskonale wiedziałem o co naprawdę chodzi.. Po prostu.. Nie wiem, dlaczego, ale chciałem to usłyszeć. Wiem, że to wszystko przeze mnie, w końcu to ja ciebie.. Zdradziłem. Wcześniej próbowałem nie dopuszczać do siebie tej świadomości, ale przecież takie są fakty, niezależnie od tego jak bolesne.- słuchałem go, oddychając głęboko, w bezruchu i czując, że zaczyna kręcić mi się w głowie. Wspomnienia, złe wspomnienia..- Wmawiałem sobie, że skoro, jak sam twierdzisz, mi wybaczyłeś, wszystko już jest w porządku, ale nie, Michi, nie jest ani trochę w porządku. Widzę jak ciebie dalej to boli, jak cierpisz. I tak naprawdę dodarło to mnie to wczorajszego wieczoru. Proszę.. Teraz naprawdę błagam cię o wybaczenie.- jeszcze bardziej zakręciło mi się w głowie, kiedy skłonił się nisko przede mną. Usiłowałem go jakoś podnieść, ale mój wzrok był zawieszony na Tsukasie i Karyu, którzy tej scenie przyglądali się niepewnie z boku.
- Przestań, już ci mówiłem, że nie mam żalu..
- Masz. Wiem, że masz.
Do cholery, dlaczego akurat w takim momencie zebrało mu się na zrozumienie swoich błędów i okazanie skruchy? Jeśli już musiało do tego dojść, dlaczego nie mógł poczekać aż będziemy sami w jakimś ustronnym miejscu, a nie teraz, kiedy powinnyśmy grać, przez co musiałem w zażenowaniu, odwrócony do wszystkich plecami wycierać pojedyncze łzy, spływające po moich policzkach.
- Hizumi.. - usłyszałem za sobą szept Tsukasy, który- jak mi się zdawało- odszedł na bok z wokalistą. Zachłysnąłem się powietrzem.
- Wszystko w porządku?- na moim ramieniu rękę położył Yoshitaka. Chciałem ją od razu strzepnąć, jednak w dalszym ciągu pozostawałem w zamarciu, bezruchu, nad którym ciężko mi było panować.
- Nic nie jest w porządku.- wycedziłem przez zęby, wbijając wzrok w podłogę.- I to wszystko twoja wina.
Próba dobiegła końca. Gdy w końcu udało się zapanować nad tym całym wylewem negatywnych emocji, wzięliśmy się do roboty. Byłem rozkojarzony i wiedziałem, że nie gram dobrze, ale Kenji, wczuwając się w rolę człowieka, co nie zawsze mu wychodziło, ani razu nie zwrócił mi uwagi. I byłem mu za to wdzięczny, istotnie były to godziny kiedy zupełnie nie myślałem. Czułem się ograniczony, jakby z mojego mózgu niemal wszystko.. Wyparowało.
Do hotelu wróciłem sam, na piechotę. Tą samą drogą, którą wcześniej pokonałem z gitarzystą, na szczęście była na tyle prosta, że nie miałem z nią najmniejszego problemu. Pierwszym miejscem, w które się skierowałem był park. Rozsiadłem się na jednej z ławek, tępym wzrokiem wpatrując w chodnik zrobiony z ułożonych idealnie obok siebie kamyków. Nawet nie zauważyłem kiedy przymknąłem powieki, nie będąc w stanie odepchnąć od siebie obrazów, które okrutnie raniły moje serce. Z tamtego wieczoru.. Tego, o którym najbardziej ze wszystkich chciałbym zapomnieć. Kiedy to wróciłem wcześniej od chorej matki.. Pamiętam, specjalnie otworzyłem drzwi do mieszkania Hiroshi'ego zapasowym kluczem, chowając za plecami bukiet róż, chcąc mu zrobić niespodziankę. Już na wstępie nie podobały mi się ubrania porozrzucane po przedpokoju i prowadzące do jego sypialni.. Nie jego ubrania. Albo raczej nie tylko jego. I nie spodobał mi się zapach unoszony w powietrzu, który również był mi obcy. Nieświadomie upuszczając kwiaty na podłogę ruszyłem w głąb mieszkania i to co zobaczyłem było największym szokiem jaki przeżyłem. Oni dwaj na łóżku.. Nadzy.. Ich wargi złączone w pocałunku.. Z przerażenia zatoczyłem się na ścianę. Tak, przerażenia. Znów doznałem rozczarowania, znów bezczelnie ukradziono mi jedyną rzecz na jakiej mi zależało, jedyną, która od początku do końca powinna być moja. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę z tego, że nie są w mieszkaniu sami.. A mimo to pozwolono mi wybiec z mieszkania i nie odzywać przez najbliższe dwa tygodnie.. Mimo to udało im się udać, że to wcale nie miało miejsca. Bolało..
Nawet nie zorientowałem się kiedy zasnąłem. Obudziła mnie dopiero jakaś młoda kobieta, mówiąca w zupełnie nieznanym mi języku. Rozejrzałem się dookoła. Było już ciemno. Kiwnąłem lekko głową w jej kierunku, mając nadzieję, że o nic nie pytała i wróciłem do pokoju. Karyu już spał, lecz ku mojemu zdziwieniu, okryty kocem w fotelu. Nie wyglądało to jakby zasnął, czekając na mnie, a całkowicie świadomie wybrał opcję przemęczenia się w meblu zupełnie nie przeznaczonym do czynności ostatecznego odpoczynku. Zatrzymałem się na chwilę, zapatrując na gitarzystę. Jego twarz wykrzywiał zbolały grymas i przez chwilę nawet przez moją głowę przebiegła myśl czy by nie zbudzić go i powiedzieć, żeby przestał się wygłupiać, ale kiedy w końcu do niego podszedłem, ostatecznie nie byłem w stanie zdobyć się na to aby go zbudzić.
Tainted World 1.
Hotel, w którym mieliśmy spędzić najbliższy tydzień był bardzo przytulny, jednocześnie w pełni spełniając każde wymogi. Więc nie należało narzekać. Dostałem pokój z balkonem, widokiem na morze, ogromnym łóżkiem, a w łazience była wanna z jakuzzi. Marzenie. Czekały nas tutaj dwa koncerty, a później jeden we Francji. I kolejnych kilka w innych krajach.
Cóż, trasy koncertowe bywały cholernie męczące i pod koniec każdej zawsze myślałem już tylko o własnej wannie i pościeli, ale przy okazji wzbogacały też o różne doświadczenia i ciekawe przeżycia, co było akurat bardzo pozytywną ich stroną. Obserwowanie ludzi i ich zachowań wbrew pozorom było interesujące. I zabawne. To co dla nich było naturalne, mnie zwyczajnie śmieszyło. Nie był to śmiech pogardy, ani nic w tym rodzaju. O nie, niekiedy nawet zdawało mi się to być urocze.
Z uśmiechem rzuciłem się na łóżko, wręcz zatapiając w rozkosznie miękkim materacu. Ah, przysięgam, byłbym w stanie spędzić w nim resztę swojego życia. Wtulałem właśnie twarz w poduszkę, kiedy nagle usłyszałem jak otwierają się drzwi. Czyżby pokojówka? Podniosłem głowę, spoglądając w tamtym kierunku i kiedy tylko ujrzałem Karyu, moje brwi zmarszczyły się gniewnie.
- Co ty tutaj robisz?- spytałem oschle, podnosząc się i z niepokojem dostrzegłem cały jego bagaż.- Co to ma być?
- W mojej łazience poszła jakaś rura i będą to naprawiać, dlatego przez ten tydzień pomieszkamy sobie razem.- uśmiechnął się szeroko, wchodząc w głąb pokoju. I oto mój spokój bezczelnie został zaprzepaszczony.
- Nie zgadzam się. Idź i wynajmij drugi pokój.
- Przykro mi, nie mają wolnych miejsc.- zaśmiał się, opadając na łóżko tak jak ja przed chwilą. Cholera jasna, nie będę z tym niezrównoważonym facetem dzielić jednego pomieszczenia, jednej łazienki, ani tym bardziej jednego łóżka.
- W takim razie idź do Hi..
- Wyrzucił mnie.- przerwał mi nim zdążyłem skończyć.
- Tsu..
- To samo.
Zakląłem pod nosem, czując jak zaczyna skakać mi ciśnienie. Nie miałem ochoty na dłuższą rozmowę z gitarzystą, więc zwyczajnie opuściłem pokój. Zjechałem windą na sam dół, bez najmniejszego problemu odnajdując bar. Zamówiłem drinka, później kolejnego i jeszcze jednego. Naprawdę ponad wszystko nie miałem ochoty znosić towarzystwa tego człowieka, bardziej niż kogokolwiek innego. Był nieznośny, irytujący i niewyobrażalnie głupi. A może to ja powinienem się wynieść do Hizumi'ego bądź Tsukasy? Tak, to dobre rozwiązanie! Albo.. Raczej byłoby gdyby żaden nie był człowiekiem egoistycznym, swoją wolną przestrzeń traktującym lepiej od ukochanej osoby. No tak, czyli nie mam wyjścia..
Westchnąłem głęboko, opierając czoło o idealnie wypolerowany blat. Czułem, że zginę. Nie przeżyję tych pieprzonych siedmiu dni i D'espairsRay będzie zmuszone do szukania nowego basisty. Wyśmienicie, lepiej być nie mogło.
Wystraszyłem się, gdy ktoś położył niespodziewanie dłoń na moim ramieniu i podskoczyłem, zrywając się momentalnie z miejsca. Zachwiałem się i tracąc całkowicie równowagę padłem na podłogę.
- Pierwszy nasz dzień tutaj, a ty już musisz się upić?- usłyszałem znajomy głos, a gdy spojrzałem w górę zauważyłem stojącego z wyciągniętą w moim kierunku ręką, Hiroshi'ego. Chwyciłem ją, a ten pomógł mi wstać.
- Nie zabronisz mi.- odburknąłem cicho, z powrotem zajmując to samo miejsce. Wokalista pokiwał głową, na znak, że zgadza się z moimi słowami i usiadł obok mnie.- Dlaczego mi to robisz?
- Niby co takiego?- udał zdziwienie, jednak ja doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że wie o czym mówię.
- Każesz mi z nim mieszkać. Obaj każecie..- nie patrzyłem na niego. Przemawiał przeze mnie żal i złość. Poprosiłem barmana o kolejnego drinka.- Zabierz jego albo mnie.
- Dlaczego właściwie tak bardzo go nie lubisz?- śmiał się, a ja nie miałem pojęcia z czego. Nie widziałem ku temu najmniejszego powodu, naprawdę byłem zrozpaczony.
- Nie zadawaj głupich pytań! My nawzajem sobie wybaczyliśmy, Hiro, ale nigdy nie wybaczę ani sobie, a już tym bardziej nie jemu. Kiedy naprawdę zaczęło mi zależeć.. Kiedy naprawdę zacząłem się angażować i starać, to on w ułamku sekundy wszystko zepsuł. Zburzył to co budowaliśmy, przecież o tym wiesz! Więc dlaczego chcesz bym o tym wszystkim mówił? Wierz mi, nie chciałbyś usłyszeć mojej wersji tych wydarzeń, nie chciałbyś znać moich uczuć.- krzyczałem. Nie istotne było, że nikt nie rozumiał naszego języka, mimo to wzrok wszystkich był skupiony na nas dwóch.- Gdybym ci je zdradził, prawdopodobnie i ty sobie byś nie przebaczył.- ostatnie zdanie wycedziłem przez zęby. Wstałem i ledwo utrzymując się na nogach opuściłem bar. Obym nie spotkał i lidera, bo zapewne i z nim bym się pokłócił.
Nie miałem pojęcia gdzie o tej porze mogę się podziać, dlatego stwierdziłem, że wrócę do pokoju. I tak musiałbym to zrobić, niezależnie od tego jak bardzo starałbym się odwlec w czasie. Kiedy wszedłem, Karyu nie było. I być może pomyślałbym, że jednak zrezygnował z uprzykrzania mi życia, gdyby w łazience nie paliło się światło i nie było słychać bieżącej wody. No to pięknie..
Stałem przed lustrem, wpatrując się beznamiętnie w swoje odbicie. Nie wyglądałem najlepiej, do tego było mi niedobrze. I z nerwów zaczynała boleć mnie głowa. Doprawdy nie wróżyło to niczego dobrego, a dodatkowo przerażała mnie myśl, że za chwilę muszę stąd wyjść i położyć się obok gitarzysty. Pod jedną kołdrą. Miałem przeczucie, że ta kołdra stanie się powodem moich koszmarów.
W końcu oblałem twarz zimną wodą, co nieco mnie orzeźwiło i opuściłem łazienkę. Yoshitaka rozwalił się na łóżku, oglądając telewizję. A przynajmniej udając, że zna chociażby połowę słów. Położyłem się na samym brzegu, przeciągając pościel na swoją stronę, na szczęście nie protestował.
- Wyluzowałbyś się trochę.- oparł, a po barwie jego głosu poznałem, że się uśmiechał. Zmierzwił mi włosy, na co drgnąłem nerwowo, odtrącając rękę Karyu.
- Jesteś bezczelny, Matsumura.
Kiedy się obudziłem, jego już nigdzie nie było, za to na poduszce obok znalazłem małą karteczkę z napisem „dzień dobry”. Zamrugałem kilkakrotnie, trochę zdziwiony, jednak gdy tylko oprzytomniałem, zgniotłem ją, po chwili wyrzucając do kosza.
Poranna toaleta zajęła mi trochę ponad pół godziny, a po zjedzeniu śniadania wraz z resztą gości ruszyłem choć trochę zapoznać się z hotelem. Kiedy znalazłem się na dworze, poczułem się po prostu.. Oczarowany. Był tam piękny, niewielki park, a na jego końcu znajdował się basen. Stałem może na metr przed wodą, wahając się czy nie wrócić się po strój kąpielowy, który w razie różnych ewentualności na trasach zawsze mam ze sobą.
Przeszły mnie dreszcze, w momencie gdy poczułem na swojej szyi czyjś oddech i odwróciłem się momentalnie. Dlaczego wszyscy muszą niespodziewanie zachodzić mnie od tyłu?
- Matsumura, dowiem się co ty robisz?- uniosłem brew, z trudem panując nad zaaranżowaniem spotkania mojej pięści z jego uroczą buźką. Bądź co bądź, szkoda by jej było.
- Chcesz popływać?- spytał, jak gdyby nigdy nic i nawet nie czekając na odpowiedź, pociągnął mnie do wody, lądując w niej zaraz wraz ze mną.
Krzyknąłem głośno, zacząłem go wyzywać, obrażać, ale ten tylko się śmiał. Nie ze mnie, a z sytuacji, wyglądał na szczęśliwego, a mnie zrobiło się trochę głupio, czego zupełnie nie byłem w stanie zrozumieć. Podpłynął do mnie, pociągając za rękę i robiąc ze mną kółko w wodzie. Nie protestowałem. Zacisnąłem zęby, poddając się chwili. Ten jeden, jedyny raz. Może rzeczywiście niekiedy zachowywałem się niesprawiedliwie.
Cóż, trasy koncertowe bywały cholernie męczące i pod koniec każdej zawsze myślałem już tylko o własnej wannie i pościeli, ale przy okazji wzbogacały też o różne doświadczenia i ciekawe przeżycia, co było akurat bardzo pozytywną ich stroną. Obserwowanie ludzi i ich zachowań wbrew pozorom było interesujące. I zabawne. To co dla nich było naturalne, mnie zwyczajnie śmieszyło. Nie był to śmiech pogardy, ani nic w tym rodzaju. O nie, niekiedy nawet zdawało mi się to być urocze.
Z uśmiechem rzuciłem się na łóżko, wręcz zatapiając w rozkosznie miękkim materacu. Ah, przysięgam, byłbym w stanie spędzić w nim resztę swojego życia. Wtulałem właśnie twarz w poduszkę, kiedy nagle usłyszałem jak otwierają się drzwi. Czyżby pokojówka? Podniosłem głowę, spoglądając w tamtym kierunku i kiedy tylko ujrzałem Karyu, moje brwi zmarszczyły się gniewnie.
- Co ty tutaj robisz?- spytałem oschle, podnosząc się i z niepokojem dostrzegłem cały jego bagaż.- Co to ma być?
- W mojej łazience poszła jakaś rura i będą to naprawiać, dlatego przez ten tydzień pomieszkamy sobie razem.- uśmiechnął się szeroko, wchodząc w głąb pokoju. I oto mój spokój bezczelnie został zaprzepaszczony.
- Nie zgadzam się. Idź i wynajmij drugi pokój.
- Przykro mi, nie mają wolnych miejsc.- zaśmiał się, opadając na łóżko tak jak ja przed chwilą. Cholera jasna, nie będę z tym niezrównoważonym facetem dzielić jednego pomieszczenia, jednej łazienki, ani tym bardziej jednego łóżka.
- W takim razie idź do Hi..
- Wyrzucił mnie.- przerwał mi nim zdążyłem skończyć.
- Tsu..
- To samo.
Zakląłem pod nosem, czując jak zaczyna skakać mi ciśnienie. Nie miałem ochoty na dłuższą rozmowę z gitarzystą, więc zwyczajnie opuściłem pokój. Zjechałem windą na sam dół, bez najmniejszego problemu odnajdując bar. Zamówiłem drinka, później kolejnego i jeszcze jednego. Naprawdę ponad wszystko nie miałem ochoty znosić towarzystwa tego człowieka, bardziej niż kogokolwiek innego. Był nieznośny, irytujący i niewyobrażalnie głupi. A może to ja powinienem się wynieść do Hizumi'ego bądź Tsukasy? Tak, to dobre rozwiązanie! Albo.. Raczej byłoby gdyby żaden nie był człowiekiem egoistycznym, swoją wolną przestrzeń traktującym lepiej od ukochanej osoby. No tak, czyli nie mam wyjścia..
Westchnąłem głęboko, opierając czoło o idealnie wypolerowany blat. Czułem, że zginę. Nie przeżyję tych pieprzonych siedmiu dni i D'espairsRay będzie zmuszone do szukania nowego basisty. Wyśmienicie, lepiej być nie mogło.
Wystraszyłem się, gdy ktoś położył niespodziewanie dłoń na moim ramieniu i podskoczyłem, zrywając się momentalnie z miejsca. Zachwiałem się i tracąc całkowicie równowagę padłem na podłogę.
- Pierwszy nasz dzień tutaj, a ty już musisz się upić?- usłyszałem znajomy głos, a gdy spojrzałem w górę zauważyłem stojącego z wyciągniętą w moim kierunku ręką, Hiroshi'ego. Chwyciłem ją, a ten pomógł mi wstać.
- Nie zabronisz mi.- odburknąłem cicho, z powrotem zajmując to samo miejsce. Wokalista pokiwał głową, na znak, że zgadza się z moimi słowami i usiadł obok mnie.- Dlaczego mi to robisz?
- Niby co takiego?- udał zdziwienie, jednak ja doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że wie o czym mówię.
- Każesz mi z nim mieszkać. Obaj każecie..- nie patrzyłem na niego. Przemawiał przeze mnie żal i złość. Poprosiłem barmana o kolejnego drinka.- Zabierz jego albo mnie.
- Dlaczego właściwie tak bardzo go nie lubisz?- śmiał się, a ja nie miałem pojęcia z czego. Nie widziałem ku temu najmniejszego powodu, naprawdę byłem zrozpaczony.
- Nie zadawaj głupich pytań! My nawzajem sobie wybaczyliśmy, Hiro, ale nigdy nie wybaczę ani sobie, a już tym bardziej nie jemu. Kiedy naprawdę zaczęło mi zależeć.. Kiedy naprawdę zacząłem się angażować i starać, to on w ułamku sekundy wszystko zepsuł. Zburzył to co budowaliśmy, przecież o tym wiesz! Więc dlaczego chcesz bym o tym wszystkim mówił? Wierz mi, nie chciałbyś usłyszeć mojej wersji tych wydarzeń, nie chciałbyś znać moich uczuć.- krzyczałem. Nie istotne było, że nikt nie rozumiał naszego języka, mimo to wzrok wszystkich był skupiony na nas dwóch.- Gdybym ci je zdradził, prawdopodobnie i ty sobie byś nie przebaczył.- ostatnie zdanie wycedziłem przez zęby. Wstałem i ledwo utrzymując się na nogach opuściłem bar. Obym nie spotkał i lidera, bo zapewne i z nim bym się pokłócił.
Nie miałem pojęcia gdzie o tej porze mogę się podziać, dlatego stwierdziłem, że wrócę do pokoju. I tak musiałbym to zrobić, niezależnie od tego jak bardzo starałbym się odwlec w czasie. Kiedy wszedłem, Karyu nie było. I być może pomyślałbym, że jednak zrezygnował z uprzykrzania mi życia, gdyby w łazience nie paliło się światło i nie było słychać bieżącej wody. No to pięknie..
Stałem przed lustrem, wpatrując się beznamiętnie w swoje odbicie. Nie wyglądałem najlepiej, do tego było mi niedobrze. I z nerwów zaczynała boleć mnie głowa. Doprawdy nie wróżyło to niczego dobrego, a dodatkowo przerażała mnie myśl, że za chwilę muszę stąd wyjść i położyć się obok gitarzysty. Pod jedną kołdrą. Miałem przeczucie, że ta kołdra stanie się powodem moich koszmarów.
W końcu oblałem twarz zimną wodą, co nieco mnie orzeźwiło i opuściłem łazienkę. Yoshitaka rozwalił się na łóżku, oglądając telewizję. A przynajmniej udając, że zna chociażby połowę słów. Położyłem się na samym brzegu, przeciągając pościel na swoją stronę, na szczęście nie protestował.
- Wyluzowałbyś się trochę.- oparł, a po barwie jego głosu poznałem, że się uśmiechał. Zmierzwił mi włosy, na co drgnąłem nerwowo, odtrącając rękę Karyu.
- Jesteś bezczelny, Matsumura.
Kiedy się obudziłem, jego już nigdzie nie było, za to na poduszce obok znalazłem małą karteczkę z napisem „dzień dobry”. Zamrugałem kilkakrotnie, trochę zdziwiony, jednak gdy tylko oprzytomniałem, zgniotłem ją, po chwili wyrzucając do kosza.
Poranna toaleta zajęła mi trochę ponad pół godziny, a po zjedzeniu śniadania wraz z resztą gości ruszyłem choć trochę zapoznać się z hotelem. Kiedy znalazłem się na dworze, poczułem się po prostu.. Oczarowany. Był tam piękny, niewielki park, a na jego końcu znajdował się basen. Stałem może na metr przed wodą, wahając się czy nie wrócić się po strój kąpielowy, który w razie różnych ewentualności na trasach zawsze mam ze sobą.
Przeszły mnie dreszcze, w momencie gdy poczułem na swojej szyi czyjś oddech i odwróciłem się momentalnie. Dlaczego wszyscy muszą niespodziewanie zachodzić mnie od tyłu?
- Matsumura, dowiem się co ty robisz?- uniosłem brew, z trudem panując nad zaaranżowaniem spotkania mojej pięści z jego uroczą buźką. Bądź co bądź, szkoda by jej było.
- Chcesz popływać?- spytał, jak gdyby nigdy nic i nawet nie czekając na odpowiedź, pociągnął mnie do wody, lądując w niej zaraz wraz ze mną.
Krzyknąłem głośno, zacząłem go wyzywać, obrażać, ale ten tylko się śmiał. Nie ze mnie, a z sytuacji, wyglądał na szczęśliwego, a mnie zrobiło się trochę głupio, czego zupełnie nie byłem w stanie zrozumieć. Podpłynął do mnie, pociągając za rękę i robiąc ze mną kółko w wodzie. Nie protestowałem. Zacisnąłem zęby, poddając się chwili. Ten jeden, jedyny raz. Może rzeczywiście niekiedy zachowywałem się niesprawiedliwie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)