czwartek, 22 marca 2012

One shot: I'm sick,b'coz luv u

Bardzo mi przykro, ale zupełnie nie mam siły na sprawdzanie czy treść ficka ma ręce i nogi, ale mam nadzieję, że szczęście mi akurat dopisało i jest dobrze. No.
Z obiecaną dedykacją dla Agnes!
Trochę późno, ale jest.

~~

     Zawsze miałem cię za swojego przyjaciela. Byłeś mi najbliższy i to nie zmieniło się po dziś dzień, pomimo iż sam czułem się jak jeden z wręcz niekończącej się listy twoich przyjaciół. I to jeden z tych mniej dla ciebie ważnych. Jakbym nie miał żadnej wartości. Więc i taki się czułem, całkowicie usuwając w cień. Czułem się niegodny, chciałem cierpieć w samotności, a jedyne co bym robił poza tym, byłoby podziwianie cię. Kochałem twoją pewność siebie, sposób w jaki się wysławiasz, w jaki chodzisz, tym samym ukazując swoją wszeogarniającą dumę, że przyszło ci być akurat.. Sobą. Twój nieschodzący niemal nigdy z ust nonszalancki uśmiech przyprawiał mnie o palpitację serca i niezależnie, jak bardzo bym się starał- nigdy, a to przenigdy nie mogłem nad nią zapanować. Zupełnie straciłem głowę. Śniłem, marzyłem, pragnąłem. Jednak jednocześnie byłem tak wielkim tchórzem, że nie mogłem zdobyć się na cokolwiek.  Bywały takie momenty, w których odnosiłem bardzo mylne wrażenie, że dajesz mi nadzieje, na to, że mogę stać się dla ciebie równie wyjątkowy, co ty dla mnie, jednak odchodziły one znacznie szybciej, niż w ogóle się pojawiały. Obserwowałem. Bezustannie patrzyłem na twoje nowe, przerażająco krótkie znajomości, które za każdym razem kończyły się tak samo! I dopiero kiedy wszyscy się od ciebie odwracali, przychodziłeś do mnie, wygadać się, wypłakać w ramię i zniknąć nim zdążę się zorientować. Nie rozumiałem tego. Kim ja tak właściwie dla ciebie byłem? Zresztą.. Jakie to w tym momencie ma znaczenie?
Wzdycham głęboko i upijam kolejny łyk ulubionego wina. Światło jest zgaszone, a ja jak co wieczór od pewnego czasu pogrążam się jedynie w tych bezsensownych rozmyśleniach. Chcę wyrzucić cię ze swojej głowy za wszelką cenę, lecz ponad wszystko nie umiem. Dlaczego musisz być akurat taki? Dlaczego nie mogłem obdarzyć uczuciem innej osoby?
Znowu wdycham. I jakież jest moje zdziwienie, kiedy słyszę dzwonek o drzwi, parę minut przed północą. I jakież jest moje zdziwienie, kiedy otwierając, widzę właśnie ciebie. Całkowicie przemoczonego i samym spojrzeniem błagającego wręcz, żebym wpuścił cię do środka. Bez słowa uchylam drzwi i pozwalam ci wejść. Idę do łazienki po ręczniki, po drodze zahaczając o sypialnię i wybierając suche ubrania, które powinny ci pasować, po czym przynoszę ci je. Dalej stoisz w przedpokoju, nie wyglądając na skłonnego do jakiejkolwiek rozmowy, a wzrok wbijasz w podłogę. Jestem zdezorientowany, nigdy wcześniej nie widząc cię w takim stanie.
 - Idź się wysuszyć i przebrać.- mówię w końcu i delikatnie popycham cię w kierunku łazienki. Nie opierasz się, chociaż na zbytnio szczęśliwego też nie wyglądasz. Zamykam za tobą drzwi, po czym udaję się do salonu i dopijam jednym haustem całą zawartość kieliszka, która jeszcze w nim pozostała. Zupełnie nie mam pojęcia co mogło się stać, ale z każdą chwilą, kiedy nie wychodził z łazienki, zaczynam martwić się coraz bardziej. Ruszam w tamtym kierunku, ale w momencie, gdy zostają mi dosłownie dwa kroki, wychodzisz. Ubrany w moje rzeczy z ręcznikiem na głowie. Przez chwilę po prostu stoję i patrzę na ciebie, nie mogąc się wręcz nadziwić jak można być aż tak pięknym, ale przecież to nie jest odpowiednia na to chwila. Potrząsam momentalnie głową i powoli ciągnę cię za rękę do salonu. Znowu nie protestujesz. Siadasz na kanapie, w dalszym ciągu na mnie nie patrząc.- Kamijo? Co się dzieje?
 - Nic się nie dzieje, a niby co ma się dziać?- mamroczesz w końcu, jednak głos wyraźnie ci się łamie. Unoszę brwi w geście niedowierzania, że w takim stanie jesteś w ogóle w stanie silić się na tak bezczelne i zupełnie niedorzeczne kłamstwa.
 - Możesz mieć mnie za kogo tylko chcesz, ale przynajmniej nie rób ze mnie głupca. Nie zasłużyłem na to.- mówię, nim właściwie zdążę się nad tym zastanowić, ale coś dziwnego podpowiada mi, że wcale nie powinienem żałować tych słów, więc i tego nie robię. A ty zupełnie ignorujesz moje słowa, co akurat chyba mnie nie dziwi. Milczysz.- Powiesz mi? Może spróbuję ci pomóc.
 - Tutaj pomoc jest niemożliwa.- twój głos jest pełen powagi i po raz pierwszy odkąd wszedłeś unosisz na mnie swoje spojrzenie. Twoje oczy są całe zaszklone. Zupełnie nie wiem co mam zrobić, po raz pierwszy widzę cię w tak opłakanym stanie. Wykonuję chyba najbanalniejszy gest z możliwych, przytulając cię do swej piersi. Wtulasz się mocno i choć nie wydajesz z siebie żadnego dźwięku, czuję jak moja koszulka z każdą chwilą staje się coraz bardziej mokra. Widać historia bardzo lubi zataczać koło. Lecz mimo to chyba oboje już jesteśmy przyzwyczajeni do takiego przebiegu sprawy.- Zakochałem się..- mówisz w końcu, tak cicho, że przez chwilę zastanawiam się czy w ogóle cokolwiek usłyszałem.
 - Zakochałeś się?- powtarzam, chcąc się upewnić, a ty tylko kiwasz lekko głową, lecz nawet jej nie unosisz. Czuję dziwne ukłucie w serce i nieprzyjemne mdłości, które sprawiają, że ledwo jestem w stanie usiedzieć, lecz staram się zamaskować tę reakcję jak mogę, a ty najwyraźniej nawet jej nie spostrzegasz.
 - Zakochałem się i nie mam pojęcia co z tym fantem zrobić.. Yuki, błagam, przynajmniej powiedz mi co można.. Jak.. Nie chcę go kochać. On nic do mnie nie czuje..- szepczesz szybko, a na twojej twarzy z każdym słowem maluje się coraz większa rozpacz. Przynajmniej ja staram się zachować spokój.
 - Skąd masz tę pewność, że on niczego do ciebie nie czuje?- pytam, ciesząc się z faktu, że mój głos brzmi łagodnie. Spoglądasz na mnie zaskoczony, zupełnie jakbym próbował zmienić twoje zdanie w temacie sprawy zupełnie oczywistej.
 - Widziałem co do mnie czuje, a pomimo to zachowywałem się jak skończony dupek. Aż w pewnym momencie przesadziłem i go straciłem. Odsunął się ode mnie. A ja nie mogłem nic zrobić, po prostu wypuściłem go z rąk. Wiem jak patrzył na mnie kiedyś i wiem jak patrzy na mnie teraz. To już nie jest to samo.. A wiesz co jest najgorsze? Że tak naprawdę zrozumiałem co do niego czuję dopiero kiedy zniknął. Jak bardzo stał mi się bliski i jak bardzo uzależniłem się od jego obecności.. Dobry Boże, jaki ja jestem próżny..
 - Owszem, jesteś.- wzdycham, nim ty właściwie masz okazję kontynuować. Posyłasz mi gniewne spojrzenie, co akurat w duchu nieco mnie bawi. Jestem pewien, że wolałbyś usłyszeć zaprzeczenie z moich ust. Nie doczekałbyś się go. Chcesz coś powiedzieć, ale ja nie daję dojść ci do słowa.- Ale to nie zmienia również faktu, że jesteś naprawdę wspaniałym facetem i czasem zwyczajnie wystarczy trochę zaryzykować.- wzruszam ramionami. Niezależnie od tego jak bardzo chcę zatrzymać cię tu tylko dla siebie, chcę przede wszystkim, żebyś to ty był szczęśliwy, niezależnie od tego jakim kosztem. Rzecz jasna, nie jestem na tyle odważny by ci to powiedzieć.
Patrzysz na mnie zupełnie jakby właśnie pojawiła się przed tobą zupełnie nowa ścieżka, na którą właśnie masz wkroczyć i która przynosi ci nowe możliwości. Nowe nadzieje..
 - A wiesz, że to nawet nie głupie? W końcu ile to dla mnie?- od razu jesteś rozpromieniony i szybkim gestem ręki ocierasz mokre policzki, po których na szczęście już nie płyną słone łzy.- Ale.. Powoli.. Nic bez pośpiechu. Mam rację?
 - Jak najbardziej.- kiwam wiernie głową, a ty podrywasz się nagle z kanapy, po czym całujesz mnie w policzek i już bez słowa znikasz z mojego mieszkania. Jestem zdezorientowany, zwłaszcza, że nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Trzymam się przez chwilę za muśnięte przez twoje miękkie wargi miejsce, gapiąc się tępo w miejscu, w którym przed momentem jeszcze cię widziałem.

Od dnia tamtej rozmowy zachowujesz się dziwnie, zupełnie inaczej niż dotychczasz. Poświęcasz mi zdecydowanie więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej, więc jestem doprawdy zdziwiony i nie wiem jak mam się zachować. Czyżby jakieś ukłucie poczucia wdzięczności? Ilekroć jednak pytam się ciebie czy wiesz co robisz, chcąc upewnić się, jak sobie radzisz, strofujesz mnie, twierdząc, że doskonale wiesz co robisz i dobitnie akcentując każdy wyraz, a przy tym ignorując powtarzanie przeze mnie, że jeśli chcesz jeszcze cokolwiek naprawić, to nie na mnie powinieneś się skupiać. A ja, niezależnie od tego jak wiele widzę twoich wad, które tak umiejętnie starasz się maskować, kocham cię tak szalenie, że wystarczyłoby jedno twoje słowo, a zmieniłbym dla ciebie cały swój świat. Boli mnie jak nic innego, że znalazłeś wybranka swojego serca i pomimo, że nie na twoją prośbę nie interesuję się kim on jest, zazdroszczę temu facetowi całym swoim sercem. Przez chwilę nawet zadaje sobie pytanie w czym niby jednak jestem gorszy, jednak bezwględna odpowiedź podsuwa się niemal od razu. We wszystkim.
I tu następuje pierwsze zaskoczenie. Próba dobiega końca, wszyscy wychodzą, zostajemy sami w studiu. Podchodzisz do mnie i pytasz czy nie wpadłbym do ciebie koło siódmej, bo masz do mnie bardzo ważne pytanie.  Wydajesz się być bardzo rozentuzjajmowany, więc przypuszczam, że udało ci się osiągnąć swój cel. Rzecz jasna przystaję na twoją propozycję, bo jaka inna mogłaby być moja odpowiedź? Potem już tylko wracam do domu i nie robię kompletnie nic. Kładę się na łóżku i pustym wzrokiem wpatruję się w sufit, jednocześnie po raz kolejny pogrążając się w rozmyślaniach. Ogarnia mnie dziwny smutek. Z jednej strony chcę zrobić wszystko, żeby mieć cię tylko dla siebie, a z drugiej nie chce burzyć tego co właśnie zdołałeś sobie poukładać.. Nie, na to nie zdobyłbym się nigdy.
Trzy godziny do wyjścia, dwie, jedna, pół.. Spoglądam na zegarek i stwierdzam, że nie mam ani siły ani ochoty podnosić się z łóżka. Jest mi wygodnie, a myśl o oglądaniu ciebie, szczęśliwego przez kogoś kto nie jest mną, przyprawia mnie o nieopisany ból. Zero sprawiedliwości. Jednak i tak pomimo mojej ogromnej niechęci, wstaję i udaję się do łazienki wziąć szybki prysznic- skoro nie miałem siły zrobić tego po pracy, to przynajmniej teraz wypada. Kiedy kończę, przebieram się w czyste ubrania, po czym wychodzę, wsiadam w samochód i po ponad pięciu minutach jestem już pod twoim blokiem.
Biorę głęboki wdech, gdy pukam do twoich drzwi. Nie muszę długo czekać, aż otworzysz mi drzwi. Niemal brakuje mi powietrza, widząc jak zniewalająco w chwili obecnej wyglądasz. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem cię tak pięknego. W sumie, to nawet nie wiem dlaczego,  bo często oglądałem twój nagi tors, idealnie opięte spodnie, starannie ułożone włosy i delikatny makijaż, który tylko dodawał ci urody, ale.. To nie chodzi o to. Sposób w jaki stoisz, patrzysz na mnie. Jestem tak zdezorientowany, że z trudem przychodzi mi otrząśniecie się. W końcu jednak się udało.
 - Mam nadzieję, że się nie spóźniłem.- mówię, starając się zatuszować wszelkie swoje reakcje na twoją osobę, jednak nie mam pojęcia w jakim stopniu mi się to udaje. A śmiem przypuszczać, że w żadnym. W odpowiedzi kręcisz tylko głową, a gestem ręki prosisz mnie do środka. Wchodzę więc bez większego oporu i ku własnemu zdziwieniu, spostrzegam stół przygotowany do kolacji dla dwóch osób. Przez chwilę nie wiem co myśleć.. Czyżbyś chciał przedstawić mnie swojemu wybrankowi, a potem wyjść? Nie.. To by było zbyt perfidne nawet jak na Ciebie.  - Zaprosiłeś go, nie przeszkodziłem wam?- te słowa jako jedyne przechodzą mi przez gardło, a ty śmiejesz się z mojej reakcji, co wybitnie zbija mnie z tropu. Bez słowa sadzasz mnie na jednym z krzeseł przy stole, sam zajmując drugie. Czuję się głupio i mam ochotę uciec, jednak jakaś dziwna siła przyciska mnie do tego cholernego krzesła i za nic w świecie nie chce puścić.
 - Yuki, jesteś bardziej niedomyślny, niż sądziłem..- uśmiechasz się szeroko, a ja nie wiem czy mam to potraktować jako komplement. Ty jednak szybko rozwiewasz moje wątpliwości.- Ale to akurat słodkie.
Zaskakuje mnie emanująca wręcz z ciebie pewność siebie w stosunku do mojej osoby, już chcę cię przeprosić, spróbować wstać i wyjść, lecz w tym momencie sięgasz po wino i nalewasz je najpierw do mojego, później do swojego kieliszka.
 - Proszę, nie bądź taki spięty.
 - Po co mnie tu zaprosiłeś?- pytam ostro, w dalszym ciągu nie będąc w stanie otrząsnąć z tego nieznośnego stanu zdezorientowania. Zatrzymujesz się w połowie ruchu, patrząc na mnie bez zrozumienia.- Pytam po co.
Wzdychasz głęboko, wstając od stołu. Robisz kilka powolnych kroków w moim kierunku, a właściwie, to zatrzymujesz się tuż obok. Czuję jak moje serce wali niczym oszalałe, kiedy nachylasz się nade mną i łapiesz mój podbródek w swoje palce.
 - Jesteś skończonym idiotą.- szepczesz, po czym wpijasz się w moje wargi. Całujesz mnie powoli, z czułością. Z początku nie jestem w stanie zrobić nic, po krótkiej chwili pomału zaczynam przymykać powieki i odwzajemniać tę delikatną pieszczotę, jednak kiedy uświadamiam sobie, że to co w tym momencie robię jest nieodwracalną pomyłką, tak samo jak spełnieniem moich marzeń, udaje mi się zdobyć na odsunięcie od ciebie.
Wszystko układa mi się w jedną całość. A ty wszystko sobie pięknie zaplowałeś. Mam rację, Kamijo? Odegrałeś całą tę szopkę tylko po to, żeby łatwiej było ci się teraz do mnie dobrać. No przecież, bo ty nie mógłbyś odpuścić sobie nikogo. I jakie znaczenie dla ciebie ma fakt, że kocham cię ponad wszelkie granice, tak samo mocno, jak z każdym dniem zaczynam nienawidzić. Żadne. Kompletnie żadne. Gdzie są twoje uczucia? Czy całkowicie o nich zapomniałeś?
 - Yuki?- słyszę twój zmartwiony głos, więc unoszę na ciebie spojrzenie. Patrzysz na mnie z nieopisaną troską, ale ja pomimo to nie jestem w stanie zapanować nad ogarniającym mnie smutkiem. Dopiero po chwili czuję, że po moich policzkach ciekną łzy. Wycieram je od razu i wstaję.
 - Przestań. Nie odzywaj się do mnie, jesteś bezczelny..- mówię cicho, nie mogąc zapanować nad łamiącym się głosem. - Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo cię kocham, a i tak bawisz się mną jak zwykłą, użyteczną tylko do pewnego momentu lalką. Mam tego dość!- ostatnie zdanie wykrzykuję, po czym wręcz wybiegam z twojego mieszkania. Wołasz coś za mną, lecz nie mam pojęcia co. Nie zatrzymuję się, zbiegam po schodach, by zaraz znaleźć się na świeżym powietrzu. Przyjemny, wiosenny wiaterek wieje mi prosto w twarz, jednak zupełnie mi nie przeszkadza, a nawet trochę przyspieszam.
Zmęczenie po długim biegu bierze nade mną górę. Dyszę ciężko, rozglądając się za jakąś ławką, jednak w pobliżu znajduje się sama piaskownica, z dwoma huśtawkami tuż obok niej. Mimowolnie uśmiecham się na ten widok i zasiadam na jednej, jednocześnie żałując, że nie mogę być na powrót dzieckiem. Bez tych wszystkich zmartwień. Bezrtroskim pięciolatkiem, który nawet nie przypuszcza, że kiedyś spotka na swej drodze właśnie ciebie. Bujam się powoli, podnoszę nogi do góry i odchylam się do tyłu tak bardzo jak tylko mogę, zapatrując się w niebo. Wyjątkowo mało na nim gwiazd tej nocy. Nie wiem jak długo trwam w tej pozycji, ale dziesiątki myśli zdąrzają przejść przez moją głową. Moje powieki zaczynają robić się ciężkie, a ręce zaczynają mnie boleć, więc wracam to pionu i niemalże spadam z huśtawki, kiedy widzę ciebie stojącego raptem pół metra ode mnie.
 - Jak mnie tu znalazłeś?- pytam zdumiony.
Nie odpowiadasz, tylko znów zmniejszasz odległość między nami najbardziej jak tylko możesz, jednocześnie blokując mi drogę ewentualnej ucieczki. Tym razem wydajesz się być dużo pewniejszy, niż poprzednio i przede wszystkim- poważniejszy.
 - A ty jak możesz cenić mnie tak nisko i sądzić, że chcę cię wykorzystać? Podczas gdy cały czas chodziło mi tylko o ciebie, o twoje..
 - Nic z tego nie rozumiem i nie wiem czy chcę zrozumieć.- przerywam ci, mając szczerą nadzieję, że nie skończysz zdania, jednak to ani trochę cię nie peszy.
 - .. serce. Pragnę twojej miłości jak niczego innego!
 - Kłamiesz!- krzyczę, wstając. Nie mam najmniejszej ochoty cię słuchać, co więcej, nie mam najmniejszej ochoty przeżywać kolejnych nieprzespanych nocy, kiedy to poduszka zawsze mokra jest od moich własnych łez, a zimno uderza we mnie ze wszystkich stron.- Nie wierzę ci. Po co za mną przyszedłeś? Nie możesz znaleźć sobie innego pionka?
 - Pionka? Czy ty sam siebie słyszysz?!- łapiesz mnie za ramiona i lekko potrząsasz. Widzę rozpacz malującą się w twoich oczach, co sprawia, że ogarnia mnie bezradność i chyba zaczynam się poddawać.- Krzywdziłem cię, wiem, ale zaufaj mi. Przynajmniej spróbuj.. Już nigdy więcej nie popełniłbym tego samego błędu. Teraz już jestem pewien swoich uczuć jak niczego innego.
Milczę. Nawet nie wiem co mogę ci powiedzieć, zupełnie odchodzą ode mnie siły. Drgam nerwowo, kiedy przykładasz dłoń do mojego policzka, lecz nie protestuję. Już się nie odsuwam. Spoglądam prosto w twoje oczy i widzę w nich, że jesteś szczery. Pomimo to, coś każe mi się wycofać, ale ja jak na złość, całuję twoje wargi, co chyba zaskakuje nas obu.

niedziela, 11 marca 2012

I am Psychopath 4.

Męczyłam ten rozdział miesiąc. Cały, a nawet ponad. Jednak jest, dokonało się, skończyłam! Możecie być ze mnie dumni, niezależnie od tego jak straszny shit mi z tego wyszedł. Tekstu mi się znowu sprawdzać nie chce, więc za wszelkie błędy z góry przepraszam.
No z dedykacją dla Małgolinka, jako, że dla niej, na poprawę humoru skończyłam to właśnie dzisiaj.
PS. Tekst o ściąganiu zapożyczony od mojego nauczyciela matmy.

~~

Znowu myślał o Kaoru. Wyraźnie czuł zapach jego perfum, śliski, gorący język, dłonie, które suną po całym jego ciele, nie pomijając żadnego miejsca, jak drażni wręcz boleśnie palcami jego sutki, bądź przygryza nabrzmiałą męskość, widząc jednocześnie ten wzrok, który mówi mu jak ten bardzo go pożąda. A ponad to, czuł, że jeśli tak dalej pójdzie, to zwali konia, tutaj, przy wszystkich uczniach, którzy w większości przestali już pisać sprawdzian.
Westchnął głęboko, nieudolnie próbując odgonić od siebie wszystkie myśli. Pomału przestawała mu się ta sytuacja podobać.
Ze znudzeniem rozejrzał się po klasie, dostrzegając z tyłu jak jedna z dziewczyn chowa do rękawa mundurka jakąś karteczkę. Wstał od razu, przemierzył szybko salę i zatrzymał się przy ławce owej uczennicy.
 - Nie ściągać. Ściąganie jest złe i za to idzie się do piekła.- wydyszał nad uchem dziewczyny, która aż podskoczyła przestraszona.
 - No tak, wystarczy, że pan już tam jest.- rozległ się głos gdzieś po drugiej stronie klasy. Niimura odwrócił się w tamtym kierunku, lecz jego siarczyste przekleństwa zagłuszył dzwonek. Uczniowie niemal wybiegli na korytarz, zostawiając swoje prace na ławkach. Tooru chwycił jedną, zgniatając w kulkę i rzucając nią w zamykające się drzwi. Co za banda bezczelnych gówniarzy!
Pozbierał szybko sprawdziany i już kierował się ku gabinetowi Kaoru, zatrzymując się jednak nagle w pół kroku i uzmysławiając sobie, że tak właściwie, to wcale nie chce go widzieć. Wydawało mu się, że to wszystko zaszło już zdecydowanie za daleko i stwierdził, że wszystko powinno się zakończyć nim przybierze zły obrót, albo ten nie postrada całkowicie zmysłów. Jedno z dwóch.

Przez najbliższych kilka dni unikał Kaoru jak ognia, starając isę jak tylko mógł. Miał szczerą nadzieję, że to w czymś pomoże, chociaż na niewiele się zdawało, nawet jeśli wmawiał sobie, że ten nie interesuje go ani trochę. Właściwie, to choćby najmniejsze, nic nie znaczące zauroczenie było niczym zaplątanie sobie na szyi liny. Później już wystarczyłoby się tylko powiesić. Ale pomimo tego jak bardzo się na życie uskarżał, miał ochotę jeszcze chociaż kilka razy upić się do nieprzytomności, wydać znów pół wypłaty na papierosy i pójść do łóżka z Niikurą, niż wyzionąć ducha. Stop.. Bez tego ostatniego. Czuł jak z każdą chwilą jego własna hipokryzja przekracza zdecydowanie wszelkie granice.
Kaoru wydzwaniał do niego od dobrej godziny, jednak nie zamierzał odebrać. Wyłączył w końcu całkiem telefon, nie mogąc znieźć już melodii swojego dzwonka. Chwycił za szeroką, wyciągniętą bluzę i nałożył ją na siebie, wychodząc z domu. Poszedł do sklepu w celu kupienia taniej pizzy do odgrzania i czteropak piwa. Naprawdę miał już wszystkiego dosyć.

Dyrektor siedział w ciemnym pokoju, co chwilę wystukując numer Niimury, nie rezygnując nawet mimo to, że ten najwyraźniej wyłączył telefon. Zaczął się poważnie martwić, zadręczając tym na co ten mały frustrat wpadł tym razem i jednocześnie mając cichą nadzieję, że Tooru po prostu rozmawia i jeśli zadzwoni kolejny raz, to on odbierze.
Dlaczego jeszcze do tego nie przywyknął, zważając na to, że matematyk do ludzi o łatwym charakterze nie należał? Idiota, skończony idiota. To jedyne co mógłby sobie powtarzać bez przerwy, waląc przy tym głową w ścianę, dopóki by mu się to w niej nie zakodowało na dobre.
Po dłuższym namyśle stwierdził, że może lepiej będzie jeśli pojedzie przynajmniej spróbować to z nim wyjaśnić. Pognał szybko do łazienki, chcąc doprowadzić się do porządku i nim jeszcze zdecydował w co się przebrać, minęło spokojnie pół godziny. Chwilę później wsiadał już w samochód i nim zdążył się zorientować, już znajdował się pod blokiem, w którym mieszkał Niimura. Przez moment nawet się zawahał czy aby na pewno dobrze robi, jednak w końcu wysiadł z auta.
  - .. nie rozmawiam z ludźmi z przerośniętym ego i nie dorastającą do niego inteligencją!- usłyszał tak dobrze znany mu głos. Właściwie, to krzyk. Odwrócił się od razu, spostrzegając pod Tooru, wyraźnie kłócącego się z Andou. A właściwie, to tylko próbował się z nim pokłócić. Matematyk wręcz skakał w okół wuefisty, wyglądając jakby chciał go zrównać z ziemią, nie wiedząc jednak jak się za to zabrać, zważając na swój własny wzrost. Daisuke za to cały czas się śmiał.
 - Kaoru!- krzyknął Andou, dostrzegając mężczyznę stojącego przy swoim samochodzie i pomachał mu, szeroko się przy tym uśmiechając. Tooru przeklął pod nosem, od razu idąc w kierunku Niikury szybkim krokiem.
 - Co ty tu robisz?- spytał ostro, mierząc go gniewnym spojrzeniem.
 - Przyjechałem porozmawiać. Nie odbierasz telefonu.- wzruszył ramionami Kaoru, po czym kiwnął głową w kierunku stojącego dalej pod sklepem Daisuke.- A ten co tu robi?
 - Też chciałbym to wiedzieć.- odparł Niimura i już chciał się ulotnić, jednak wtedy starszy mężczyzna przytrzymał go za rękę.
 - Chcesz rozmawiać tutaj, czy kulturalnie zaprosisz mnie do siebie?- spytał, uśmiechając się sztucznie, co tylko jeszcze bardziej rozdrażniło matematyka.
 - Chodź.- syknął, po czym wyrwał mu się i skierował w stronę swojej klatki. Kaoru szedł tuż za nim.
Kiedy w końcu znaleźli się w mieszkaniu Tooru, ten po prostu zajął się sobą, zupełnie ignorując swojego gościa, który siedział w salonie. Robił wszystko, byleby tylko z nim nie rozmawiać. Nie chciał tego, bał się, że cała ta sytuacja może przybrać zły dla niego samego obrót, a przecież próbował jak najszybciej wyrzucić go z głowy. Na marne.. Zatrzymał się w półkroku, wiedział, że jego aktualne zachowanie tym bardziej do niczego dobrego nie doprowadzi. Stwierdził, że chyba rzeczywiście powinien z nim porozmawiać i powiedzieć mu wprost, żeby dał mu spokój raz na zawsze, bo bez niego jest szczęśliwy. Niezależnie od tego, jak bardzo w tej kwestii mijałby się z prawdą.
Poszedł więc do salonu i zajął miejsce obok Kaoru. Ten przez chwilę milczał, po prostu mierząc go wzrokiem, co tylko Niimurę w dyskompfort psychiczny.
 - Dlaczego mnie ostatnio unikasz?- zapytał w końcu Niikura, nie odrywając wzroku od towarzysza. Naprawdę chciał się tego dowiedzieć. Chciał wszystko zmienić. Zdawał sobie sprawę z faktu, jak wielkim był egoistą, jednak kompletnie nic nie był w stanie na to poradzić.
 - Nie unikam..
 - Przynajmniej nie kła..
 - Przecież mówię, że nie unikam!- krzyknął Tooru, przerywając mu i znów dając upóst swoim nerwom. Zdecydowanie nie był w stanie panować nad emocjami, a już w szególności nie przy nim.
 - Więc?
 - To wszystko twoja wina.- wymamrotał Tooru, spuszczając wzrok. Nie chciał tego mówić, chociaż jakby się tak nad tym zastanowić, powiedział prawdę.- Twoja twoja wina, że ciągle o tobie myślę. Dlatego bądź tak łaskawy i zniknij z mojego życia.
Kaoru przez chwilę zaniemówił. Nie był pewien nawet jak interpretować te słowa, biorąc pod uwagę, od kogo je usłyszał.
 - Zagrajmy w "co by było gdyby", dobrze?- odezwał się w końcu, patrząc na mężczyznę pewnie. Nim ten zdążył zaprzeczyć, już kontynuował.- Co by było gdybym cię teraz pocałował?
 - Już nie jeden raz to robiłeś.
 - Co by było, gdybym powiedział, że chcę cię dla siebie, najchętniej nigdzie nie wypuszczając i spędzając każdą chwilę z tobą?
 - Wtedy podałbym cię do sądu o naruszanie mojej przestrzeni osobistej.
 - A gdybym powiedział, że cię kocham?
 - Idź się leczyć.
Kaoru westchnął głęboko, jednak mimo to nie zamierzał się poddawać. Przysunął się bliżej Tooru i położył dłoń na jego policzku. Ten się wzdrygnął, ale nie odsunął.  Niikura skorzystał z tej okaji i wpił się w jego miękkie wargi, nie pozwalając swemu ukochanemu tego przerwać. W końcu ten się zaczął rozluźniać, poddawać delikatnej pieszczocie, zupełnie w niej zatracać. Nie chciał wierzyć w to co robi, chociaż.. Podobało mu się.
W końcu, po dłuższym czasie oboje przerwali, spoglądając po sobie nieprzytomnie.
 - Daj mi przynajmniej szansę.- wyszeptał Kaoru, a w odpowiedzi dostał pocałunek, który akurat potraktował jako przyzwolenie.