czwartek, 27 grudnia 2012

Dream Holiday 2.


Zatrzaskujesz gwałtownie drzwi naszego pokoju, na oślep szukając dłonią wyłącznika, by koniec końców zgasło światło. Nie przestajesz przy tym mnie całować, jestem bardziej wrażliwy na twój dotyk niż zazwyczaj, a ty bezczelnie to wykorzystujesz, błądząc dłońmi po całym moim ciele. A ja, rzecz jasna, nie protestuję, całym sobą błagając o więcej. Popychasz mnie w stronę łóżka, nasze ubrania po kolei zaczynają lądować na podłodze. Opadamy razem na miękką pościel, nie ma pomiędzy nami żadnych granic, nie liczy się nic, tylko my dwaj i wciąż rosnące pożądanie.
Tym razem nie zamierzasz bawić się ze mną w żadne gry wstępne, ku mojemu zadowoleniu. Nie mam ochoty tego przeciągać, chcę poczuć cię w sobie, już, teraz, gwałtownie, bez najmniejszych oporów, do samego końca. Tak też się dzieje. Syczysz głośno, kiedy w ekstazie wbijam boleśnie paznokcie w twoją skórę, nieświadomie przesuwając nimi wzdłuż całych twoich pleców, zdzierając je przy okazji niemal do krwi. Jęczę, krzyczę, wiję się pod tobą, a ty rżniesz mnie, ostrzej niż kiedykolwiek.
Czas nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Nie wiem ile to trwa, ale kiedy już dobiega końca, kiedy już oboje osiągamy szczyt, jestem bez sił, tyłek  boli mnie do tego stopnia, że nie jestem w stanie się nawet podnieść, jednak mimo to wpadam w stan, który automatycznie odpycha ode mnie wszelkie problemy, troski, całą rzeczywistość.
Nawet nie wiem kiedy zasypiam..

Czuję jak nerwowo drga mi brew na dźwięk tych niewyobrażalnych wrzasków, jakie wydają z siebie za oknem ptaki. Moja frustracja rośnie z każdą chwilą coraz bardziej. Człowiek nawet na wakacjach nie może się porządnie wyspać! Niechętnie otwieram oczy i dopiero teraz orientuję się, że wtulam się w ciebie uparcie, trzymając rękę na twoim brzuchu, nogę między twoimi i głowę schowaną w twojej szyi. Przewracam się momentalnie na drugi bok, nie chcąc, żebyś sobie coś pomyślał, ale od razu czuję jak oplatasz mnie ręką w pasie.
 - Gdzie ty mi uciekasz?- szepczesz mi do ucha, po czym przesuwasz po nim językiem. Czuję jak dreszcz przechodzi moje ciało, chociaż staram się nie reagować.
- Zamknij się.- mamroczę, ujmując twoją dłoń w swoją i zaciskając na niej lekko palce. Słyszę twój cichy śmiech, który zawsze wzbudza we mnie coś pozytywnego, czego nigdy nie jestem w stanie określić i uśmiecham się delikatnie, czego ty i tak przecież nie widzisz. To lepiej. Zwykły przejaw głupiej słabości, której, kto jak kto, ale ty nie powinieneś oglądać!
 - Tooru..- przesuwasz dłonią wzdłuż mojego brzucha, czuję przyjemne łaskotanie, ciepło bijące od twojego ciała i myślę sobie, że nie zamieniłbym tego na nic innego. - Kocham cię.
 - A ja cię nienawidzę.
 - Tak, wiem.- śmiejesz się, całując mnie w ramię, po czym nagle wszystko pryska. Puszczasz mnie, ogarnia mnie nieodparty chłód, chcę cię zatrzymać, jednak  kiedy patrzę na ciebie, widzę już tylko jak seksownie kręcisz biodrami, kierując się do łazienki.- Idę się wykąpać. Jeśli chcesz, to zapraszam.
 - Zapomnij.- niemal warczę, jednak koniec końców i tak ląduję w wannie razem z tobą.
Później idziemy na śniadanie, a ja z niemą ulgą stwierdzam, że sala restauracyjna jest prawie pusta. No tak, bo kto jada śniadanie w samo południe. To znaczy.. Ja tak jadam. Odkąd pamiętam. Ale po co mam się zrywać wcześnie rano, tylko po to, żeby zjeść?
 - Na co masz ochotę, Kyo?- pytasz, podpierając łokcie na stoliku i nachylasz się trochę w moją stronę, zaglądając w kartę menu, którą akurat trzymam, uśmiechając się przy tym charakterystycznie tylko dla samego siebie. Przechodzi mi nawet przez myśl, że jesteś uroczy. Po czym przypominam sobie co robisz ze mną w nocy i cofam te słowa. Perfidny, bezczelny człowiek! Doprawdy nie wiem jak można być tak cudownym.
 - Na ciebie.- mówię zupełnie bezmyślnie, jednak zaraz potem klnę głośno.- Szlag by cię, Niikura.- posyłasz mi pytające spojrzenie, chociaż towarzyszy mu także nieodparte rozbawienie. Śmiejesz się ze mnie. Znowu! Nie wybaczę ci tego.- Zjadłbym omlet.
  Kiedy to mówię, jak na zawołanie, pojawia się przy nas kelner, zapisując już moje słowa i patrząc na ciebie, mojego mężczyznę, powtarzam mojego, wyczekująco, aczkolwiek nie ponaglająco. Mimo to, jestem pewien, że kryło się za tym spojrzeniem coś jeszcze! Kopię cię pod stołem, kiedy się do niego uśmiechasz, a dźwięk bólu, który z siebie wydajesz, zupełnie ignoruję.
 - Co cię do cholery ugryzło?!- podnosisz głos, kiedy kelner odchodzi od naszego stolika.
 - Masz się do niego nie uśmiechać.
Unosisz brwi w geście wyraźnego zdziwienia i wydaje mi się, że jakiś przebłysk zadowolenia pojawia się na twojej twarzy.
 - Oh, rozumiem. Czyli jesteś zazdrosny.
 - Nigdy w życiu!- zaprzeczam od razu, jednak ty znów nachylasz się w moją stronę, przyciągając do pocałunku. Trwa to krótką chwilę, jednak zdecydowanie wystarcza, żeby mnie chwilowo zbić z tropu.
 - Nie masz się o co martwić, nie istnieje dla mnie nikt poza tobą.

 - Kaoru, pośpiesz się!- krzyczę, waląc w drzwi łazienki, w której siedzisz już niemal od godziny. Czasami przerażasz mnie bardziej niż niejedna kobieta.- Mieliśmy już dawno wyjść!
Zamachuję się po raz kolejny, jednak akurat w tym momencie drzwi się otwierają i wychodzisz w końcu z tego przeklętego, dla mnie od dzisiaj, pomieszczenia. W ostatniej chwili łapiesz mnie za nadgarstek, uniemożliwiając tym samym wykonanie ciosu. Wyrywam rękę.
 - Możemy iść.- mówisz głosem tak wesołym, że mam ochotę cię za niego skrzywdzić, zwłaszcza patrząc na to, ile mi kazałeś na siebie czekać. Próbujesz przekupić mnie pocałunkiem, jednak wtedy przygryzam mocno twoją wargę, z satysfakcją patrząc jak się ode mnie odsuwasz.
 - Masz za swoje!- marszczę gniewnie brwi, jednak zaraz łapię twoją dłoń i wyciągam cię z pokoju. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem taką chęć wyjścia gdziekolwiek, jednak tym razem była ona wyjątkowo nieodparta.
Zwiedzamy miasto, kupujesz mi pamiątkę, której początkowo nie chcę przyjąć, jednak ty i tak bezczelnie wciskasz mi ją do kieszeni, kiedy nie zwracam akurat na ciebie uwagi, a później już nie mam ochoty na dalsze kłótnie w tejże kwestii, więc ją zatrzymuję. Idziemy do miejscowej restauracji, a później do baru na drinka. Jednego, dla sprostowania. Dzień kończy się mniej, lub bardziej grzecznie, jak kto uważa, ale zdecydowanie nie ma nic gorszego od następnego poranka.
 - Kaoru, rusz dupę i powiedz tym ludziom, że mają się zamknąć, albo powiesisz ich za jaja.- zgrzytam zębami, nakładając poduszkę na głowę. Nie jestem w stanie znieść tych niemiłosiernych, głupich wrzasków, wyprowadzają mnie całkowicie z równowagi- która w moim słowniku i tak ma niemalże zerowe znaczenie- co więcej, przeraża mnie to, że nieodparcie głosy przypominają mi tych pieprzonych błaznów, Andou i Harę.
  - Nie mam siły wstawać.- mamroczesz pod nosem, przewracając się na drugi bok. No nie wierzę! Zabieram ci kołdrę i rzucam na podłogę, po czym wychodzę z pokoju, trzaskając głośno drzwiami. Pukam, a właściwie to niemalże walę do pokoju obok, i nie muszę długo czekać aż ktoś otworzy. Czuję, że z nerwów zaczynam robić się niemal cały czerwony na widok tych irytująco znanych mi twarzy.
 - O. Cześć, Kyo. Co ty tu robisz?- pyta Toshiya, udając jak najbardziej zdziwionego, jednak ja nie daję się na to nabrać. Podstępna kreatura! Popycham go i wchodzę do środka, a złość szarga mną jeszcze bardziej na widok Die'a i Shinyi.
 - Co wy, do cholery odpieprzacie?!- krzyczę od razu, a śmiech gitarzysty i basisty poprzedza moje uderzenie i jednego i drugiego. Shinya podnosi tylko powoli wzrok znad czytanej gazety i wzrusza ramionami, zupełnie nie będąc zaskoczonym moim widokiem.
 - To był ich pomysł, mnie w to nie mieszaj.

sobota, 15 grudnia 2012

Dream Holiday 1.


Pierwszy rozdział krótki, ale dzięki miłej motywacji, spełniam marzenia! Jest więc Kaoru i Kyo. Rozdział drugi mam już skończony, więc w przyszłym tygodniu powinnam go dodać, o.

~~

 - Ale co im powiedziałeś?- pytam, nawet nie przyjmując do siebie faktu, iż twoja odpowiedź mogłaby mnie nie usatysfakcjonować. Bierzesz głęboki wdech.
 - Że wyjeżdżam do rodziców, bo potrzebują pomocy i nie będzie mnie przez dwa tygodnie.
 - Odwołałeś próby?
 - Tak.
No dobra, jak na razie wszystko jest w porządku, chociaż z drugiej strony coś mi podpowiada, że poszło za łatwo. Die i Toshiya z całą pewnością nie należą do ludzi, do których podane informacje docierają od razu i bez problemu. Mimo to, wysilam się na lekki uśmiech i zaciskam pięść na twojej koszuli, by zaraz przyciągnąć cię do pocałunku. Wyraźnie zadowolony, pogłębiasz tę pieszczotę i robisz zdecydowany krok w przód, przypierając mnie plecami do ściany. Jednocześnie czuję jak twoja dłoń zaczyna już błądzić pod materiałem mojej koszulki.

Rozsiadam się wygodnie na siedzeniu pasażera i rozglądam się nerwowo, chcąc, żebyś skończył w końcu chować do bagażnika nasze walizki. W końcu ile czasu może to zajmować? Sama myśl o podróży  dodaje mi energii, a kiedy do tego uświadamiam sobie, że to tak właściwie nasze pierwsze wspólne wakacje, wszystko się jeszcze bardziej potęguje.
Mija kolejna chwila, a ty dalej motasz się z bagażem. Zgrzytam zębami i wysiadam z auta, patrząc na ciebie gniewnie.
 - Kaoru, głupku, pośpiesz się!
 - Uzbrój się w trochę cierpliwości. Wiesz, że będziemy jechać tam nie całe trzy godziny, a doba hotelowa zaczyna się za pięć.- mówisz, nawet na mnie nie patrząc. Zaciskam mocno pięści, czując jak zaczynają ogarniać mnie nerwy.
 - To dlatego musisz się tak nade mną pastwić?!
Nie odpowiadasz mi nawet. Bezczelny! Zamiast tego zamykasz w końcu bagażnik i podchodzisz do mnie, całując w czoło. Czuję jak wszystkie negatywne emocje nagle mnie opuszczają i chyba nawet oblewam się rumieńcem, za co mocno przeklinam się w duchu. Tak naprawdę to dalej jestem nieprzyzwyczajony do tych wszystkich czułych gestów z twojej strony, wprawiają mnie w dziwne osłupienie. Chociaż na nic innego bym ich nie zamienił.
 - Możemy już jechać.- mówisz, uśmiechając się do mnie, wyraźnie zadowolony. Odwzajemniam ten uśmiech, może nie tak emocjonująco jak ty, ale liczy się przecież gest i kiwam potwierdzająco głową, wsiadając z powrotem do samochodu.

Nie mogę wręcz usiedzieć na miejscu, kiedy przejeżdżamy obok plaży. Przyklejam się do szyby, z zazdrością patrząc na tych wszystkich ludzi, którzy właśnie się na niej znajdują.
 - Zatrzymaj się.- mówię, ani na ułamek sekundy nie przestając pochłaniać tego widoki.
 - Ale, Kyo, nie dojechaliśmy jeszcze do hotelu.
 - I co? Chodźmy na plażę.
Wzdychasz. Pomimo to zatrzymujesz się bez żadnego więcej słowa i wyłączasz silnik, a ja zastanawiam się jak to jest, że ty w ogóle ze mną wytrzymujesz. Ale tylko przez chwilę, bo zaraz potem idziemy w kierunku wody. Łapiesz moją dłoń, zupełnie nie przejmując się całą masą ludzi dookoła. Jesteś naprawdę głupi, co tylko sprawia, że uśmiecham się, całując cię w ramię.
 - Cieszę się, że ci się podoba.- mówisz w końcu, a z wyrazu twojej twarzy wnioskuję, że cieszysz się równie bardzo co ja.
 - Nie powiedziałem, że mi się podoba.- burczę pod nosem i puszczam twoją dłoń, zanurzając samemu się w wodzie po kolana. Czuję niewyobrażalne ciepło, słysząc twój dźwięczny śmiech, jednak kiedy po chwili odwracam się, z przerażeniem orientuję się, że cię nigdzie nie widzę.
Z rozpaczą rozglądam się dookoła, szukając cię wzrokiem i nawołując twoje imię i nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że tak nagle zapadłeś się pod ziemię. Nie lepiej byłoby kogoś zapytać? Byłoby. Tak, to dobry pomysł.
Już ruszam w kierunku najbliższej grupki ludzi, jednak wtedy czuję ciepły powiew na karku poprzedzający delikatne muśnięcie. Odwracam się momentalnie, zgrzytając przy tym zębami. Jesteś okropny, nienawidzę cię, znikasz gdzieś, żeby śmiać się ze mnie gdzieś na boku, patrząc jak rozpaczliwie gubię się, gdy nie ma ciebie obok! Podsuwasz mi jednak coś pod nos, a ja chwytam to bez namysłu. Shake?
 - Poszedłem tylko kupić coś zimnego do picia.- śmiejesz się, wsuwając słomkę do ust i siadając na piasku. Mówiłem, że cię to bawi- myślę z wyrzutem. Pomimo to, siadam obok ciebie, opierając głowę na twoim ramieniu i upijając zimnego, waniliowego napoju. Dopiero po chwili ogarnia mnie nieodparte uczucie odprężenia, czego akurat nie czułem od niepamiętnych czasów. Ta chwila wydaje mi się być nieprawdopodobna, ale to tylko sprawia, że nabiera swojego uroku.
 - Kaoru?- zaczynam, podnosząc się i spoglądając na ciebie z powagą. Posyłasz mi pytające spojrzenie, a ja uznając to za przyzwolenie, kontynuuję.- Chcę uprawiać z tobą seks.

niedziela, 14 października 2012

One shot: Chemical romance


Tekst jest nie sprawdzony i nawet nie mam siły go sprawdzać, więc za błędy z góry przepraszam.

~~

 - Klęknij.- powiedział Kyo, głosem nieznoszącym sprzeciwu, patrząc przy tym na mnie bez cienia jakichkolwiek emocji.
 - Tooru, proszę..
 - Chyba nie chcesz mnie zdenerwować. Mam rację, Daisuke?- przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, słysząc z jakim jadem ten wypowiada moje imię. Czując nieodparte mdłości i szczerą nienawiść do samego siebie, posłusznie jednak osunąłem się przed nim na kolana, z oporem rozpinając jego spodnie.
Znów pozwalałem mu się poniżać, znów robiłem to, co tylko mi rozkazał. Pozostało tylko pytanie dlaczego. Dlaczego, skoro kochałem Kaoru? Który notabene odsunął się ode mnie, w momencie, w którym zorientował się co tak naprawdę łączy mnie z Niimurą. Dzień w dzień myślałem o tym, żeby przerwać tę chorą relację, jednak zwyczajnie nie potrafiłem się przeciwstawić.
I klęcząc tak przed wokalistą i poruszając tak głową, będąc przy tym ciągnięty boleśnie za włosy, poczułem jak zbiera mi się na łzy, nawet nie orientując się, w którym konkretnie momencie te niemal ciurkiem zaczęły spływać po moich policzkach. Ponad to, zrobiło mi się jeszcze bardziej słabo, na dźwięk skrzypiących drzwi. Chciałem się odsunąć, jednak Tooru nie dał mi takiej możliwości.
 - Co tu się, do cholery wyprawia?- ogarnęła mnie jeszcze większa rozpacz na dźwięk głosu Kaoru. Zacząłem się wyrywać, dopiero po chwili mi się udało, ale Niimura jednym szarpnięciem sprawił, że z impetem padłem na podłogę. Chciałem się podnieść, jednak nie byłem w stanie tego zrobić, całkowicie zalewając się łzami. Nie docierały do mnie nawet słowa Kaoru i Kyo, ale byłem pewien, że się kłócili. Później usłyszałem trzask drzwi, bojąc się tego co mnie czeka, kiedy znowu zostaliśmy sam na sam. Byłem pewien, że w pierwszej kolejności mnie uderzy, lecz zamiast bólu, poczułem na ramionach coś lekkiego, zupełnie jakby ktoś mnie czymś przykrywał. Z tego całego zaskoczenia, przestałem aż płakać, podnosząc wzrok. Dostrzegłem tylko same niewyraźnie kontury, ale nawet mimo to, nie mogłem się pomylić.
 - Kaoru, co ty..- tylko tyle byłem w stanie z siebie wykrzesać, a ten i tak mi nie odpowiedział, pomagając zamiast tego wstać. Objął mnie delikatnie, zupełnie jakby obawiał się, że mogę niespodziewanie stracić równowagę i wyprowadził z małego, ciemnego pomieszczenia, byśmy w końcu opuścili budynek, w którym mieściło się nasze studio i skierowali do auta drugiego gitarzysty.
Odezwał się dopiero, kiedy odjeżdżaliśmy z parkingu.
 - Zostaniesz dzisiaj u mnie, jesteś w zbyt opłakanym stanie, żeby zostać sam.- odparł z powagą, nawet na mnie nie patrząc.- Ale pamiętaj, że to tylko ten jeden, jedyny raz.

 - Zjesz coś może?- spytał, gdy byliśmy już u niego. Pokręciłem tylko przecząco głową, spuszczając wzrok.
 - Zapewne teraz mnie nienawidzisz i czujesz do mnie większe obrzydzenie niż wcześniej.- powiedziałem cicho, nawet nie chcąc  na ciebie patrzeć. Czułem jak pieką mnie policzki, a oczy znowu stają się zaszklone.
 - Sądzisz, że siedziałbyś właśnie w mojej kuchni, gdybyś właśnie coś takiego do ciebie czuł?- spytał Kaoru, unosząc znacząco brew i podsuwając mi pod nos kubek z herbatą.- Napij się przynajmniej.
 - Przepraszam cię, Kaoru. Było pomiędzy nami tak dobrze, a ja to wszystko zepsułem..- wyszeptałem, każde słowo wypowiadając coraz ciszej. To wszystko była moja wina, zdawałem sobie z tego sprawę i nic nie bolało mnie bardziej od myśli, że nic nie mogłem z tym zrobić. Na to było już zdecydowanie za późno. A gdyby nie Niimura, zapewne właśnie w tym momencie bylibyśmy całkiem szczęśliwą parą. Doprawdy nie mogłem sobie tego wybaczyć. Tego, że nie powiedziałem w odpowiednim momencie, zwykłego "nie".
 - Nie rozumiem o czym mówisz.- powiedział starszy mężczyzna, wychodząc z kuchni. Spojrzałem na niego dopiero po chwili, czując się naprawdę niepewnie.- Pościelę ci kanapę, mam nadzieję, że będzie ci na niej wygodnie.
Będzie, pomyślałem sobie. W końcu już kiedyś zdążyłem się o tym przekonać, a on z pewnością doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to, udawał, że kompletnie nic nie miało miejsca. Jakie to było wygodne.

Obudziłem się nad ranem i nie byłem w stanie już później zmróżyć oka, zwłaszcza na myśl, że osoba, której pragnę najbardziej na świecie jest tak daleko, pomimo że śpi raptem w drugim pokoju. Nie chciałem dłużej myśleć o tym, tak samo jak nie chciałem tam być. Potrzebowałem jakiegoś sposobu na oderwanie się od tej rzeczywistości, więc też niewiele myśląc, zostawiłem Kaoru krótki liścik, w którym napisałem, że mu dziękuję, a jedynym sensownym czynem z mojej strony będzie udanie się do rodziców. Nie miałem pewności jak konkretnie na to zareaguje, chociaż pewnym było, że się wścieknie. Nieistotne, i tak gorzej już raczej ze mną być nie mogło.
Tak więc opuściłem mieszkanie Niikury nim właściwie zdążyła wybić godzina piąta. Droga do domu na piechotę zajęła mi trochę ponad pół godziny, jednak gdy w końcu się w nim znalazłem, spakowałem od razu większość swoich rzeczy i udałem się na dworzec. Marzyłem o tym, żeby jak najszybciej opuścić Tokyo, niemal każde miejsce w tym mieście przyprawiało mnie o mdłości, chciałem wrócić tam, gdzie wszystko zawsze względnie wydawało się beztroskie. Na razie przynajmniej na jakiś czas..
Przyjechał mój pociąg. W takiej sytuacji raczej powinienem się zawahać, jednak nic takiego nie miało miejsca. Wsiadłem do niego od razu, znalazłem wolny przedział i zamknąłem się w nim, zasuwając zasłony, żeby przez przypadek nikt mi nie przeszkadzał. I znów poczułem się bezradny, znów zebrało mi się na łzy. Dlaczego wszystkie sprawy musiały się w tak okrutny sposób pokomplikować? Ponadto doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, iż to wszystko było wyłącznie moją winą. Przez to, że byłem zbyt uległy, pomimo, że wiedziałem doskonale czego pragnę.

Miesiąc minął mi bardzo szybko. Rodzice z początku byli bardzo zdziwieni, że przyjechałem, jednak po tygodniu przyzwyczaili się do mojej obecności. Całe dnie poświęcałem na czytanie książek, spacery, rozmowy z ojcem, rozwiązywanie krzyżówek z matką. Czyli to, co zawsze chciałem robić bez przeszkód, a na co nigdy nie miałem czasu. Nikt z zespołu nie próbował się ze mną kontaktować. Albo w sumie, nie miał takiej możliwości, gdyż wyłączyłem całkiem telefon, a rodzicom powiedziałem, żeby wyrzucali wszelkie listy do mnie. Nie pytali, nie protestowali. Więc nie wiem jak to do końca było. I nawet były takie momenty, w których zastanawiałem się czy by może nie odejść z zespołu, czy by nie zostać z rodziną. Dir en grey znalazłoby nowego gitarzystę, a ja miałem wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zacząć życie na nowo. Nie musiałbym już więcej być poniżanym przez Kyo, ani nie musiałbym na każdym kroku powstrzymywać się przed sięgnięciem, z początku po te kuszące wargi Kaoru, a później po całą resztę. Może było to z mojej strony przejawem niewyobrażalnego tchórzostwa, jednak nic poza tą ucieczką od problemu nie przychodziło mi do głowy. Rzecz jasna- aż do pewnego poranka, kiedy to jak co dzień siedziałem w kuchni przy stole i jadłem śniadanie, czytając przy tym gazetę.
 - Daisuke, masz gościa.- powiedziała mama, stając w progu kuchni.
Zaskoczony podniosłem od razu wzrok, co było moim błędem, gdyż momentalnie zakrztusiłem się kawą.
 - Kaoru, co ty tu robisz?!- krzyknąłem, podnosząc się od razu, kiedy tylko udało mi się w miarę możliwości uspokoić.  Poczułem, że robi mi się zimno, od jego lodowatego spojrzenia.
 - Równie dobrze mógłbym zapytać cię o to samo.
 - Chodźmy na górę.- powiedziałem niepewnie, prowadząc gitarzystę do mojego pokoju. Nie mówiąc już nic więcej, posłusznie skierował się za mną, a gdy tylko drzwi za nami się zamknęły, doznałem chyba największego szoku jakiego mogłem doznać. Jego wargi były gorące i całowały mnie z niewyobrażalnym uczuciem. Wplątał palce w moje włosy, a ja byłem tak zdezorientowany, że nie miałem pojęcia z początku co robić. Jednak instynktownie odwzajemniłem tę pieszczotę.
 - Die, zabiję cię.- powiedział, by po chwili znów wpić się w moje usta. Nie miałem pojęcia co się dzieje, dlaczego mnie całował, tam, w moim rodzinnym domu, przyjeżdżając bez uprzedzenia. Przecież przestało mu zależeć, kiedy zakręcił się obok mnie Niimura, przecież brzydził się mną. Jak to wszystko mogło być możliwe?
Ledwo zdobyłem się na odsunięcie go od siebie odrobinę. Miałem przyspieszony oddech, czułem, że mój wzrok już zaczyna robić się zamglony, a umysł przestaje funkcjonować. Ale to była jedyna okazja, żeby wszystko wyjaśnić, niezależnie od tego jak bardzo pragnąłem właśnie teraz ponieść się tejże chwili.
 - Kaoru, dlaczego tu jesteś?- spytałem, starając się zapanować nad oddechem. Co niestety wychodziło mi z marnym skutkiem.- Wiesz do czego to wszystko prowadzi?
 - Wiem. Cholera, wiem.- nie odrywał spojrzenia od moich warg, z każdą chwilą zbliżając się do mnie coraz bardziej.- Ale nie mogę wiecznie oszukiwać wszystkich wokół. Kocham cię i jeśli jeszcze raz pozwolisz temu dupkowi robić to na co tylko ma ochotę, przysięgam, że najpierw własnoręcznie wykastruję jego, a później ciebie.- kiedy to mówił, czułem jego dłoń wsuwającą się pod materiał mojej koszulki. Przeszły mnie na ten gest dreszcze.
 - Obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy.- rozpinałem pospiesznie twoją koszulę, uśmiechając się przy tym kątem ust, by w końcu sięgnąć po kolejny pocałunek.
Nie jestem w stanie opisać tego wszechogarniającego szczęścia, o które przyprawił mnie tamten seks, który, tak właściwie, zapoczątkował wszystko. Staliśmy się niemal nierozłączni, a kiedy tylko wróciliśmy do miasta, Kyo w pierwszej kolejności, przez dobre dwa tygodnie chodził z podbitym okiem i spuchniętą wargą, przez którą nie mógł nawet śpiewać. Nie wierzyłem w to wszystko, wydawało mi się to zwykłym snem. Jednak nic nie zmieniło tego, że co dzień, rano budziłem się w ramionach Kaoru, który bardzo często uśmiechał się przez sen.

niedziela, 23 września 2012

One shot: A sense of beauty

Tym razem Reituki, znów pisane pod wpływem chwili. Wstawiam od razu, nim się rozmyślę i stwierdzę, że nie nadaje się do niczego. Nie mam siły tego sprawdzać. No i bądź co bądź- miłego czytania.

~~


Mówisz do mnie, jednak twoje słowa do mnie nie docierają. Za bardzo skupiam się na melodycznej barwie twego głosu. Patrzę jak poruszasz wargami, jednak z czasem nawet twój głos przestaje do mnie docierać. Myślę o tym, że chcę je całować, niezależnie od tego jak wielkim absurdem wydaje się to być. Już wyciągam rękę w twoim kierunku, by wplątać palce między te ciemne kosmyki włosów, lecz w tym samym momencie wstajesz z krzesła i patrzysz na mnie z dziecinnym wręcz grymasem.
 - Nie słuchasz mnie, Reita. Jeśli nie chciałeś mnie wysłuchać, to mogłeś powiedzieć na początku.- nie patrząc już na mnie, zbierasz wszystkie swoje rzeczy, które aktualnie w nie małym chaosie były porozżucane po moim kuchennym stole i zarzucasz na ramiona kurtkę.
 - Poczekaj, Ruki, to nie tak.- wstaję od razu, usiłując cię jakoś zatrzymać, choć niestety niczego nie jestem w stanie wskórać. Naprawdę się na mnie pogniewałeś, a ja przeklinam się tylko za to w duchu.
 - Wychodzę.- mówisz krótko, bez żadnych emocji, a zaraz potem słyszę cichy trzask zamykanych drzwi.
No pięknie. Osuwam się z powrotem na krzesło i sięgam po papierosa. Nie mogę więcej zapominać, że należysz do osób, którym poświęcać trzeba całą swoją uwagę, bo w przeciwnym razie nie ma to najmniejszych pożądanych skutków. Ale.. To chyba właśnie tym sposobem udało ci się niegdyś przykuć moją uwagę, bym stopniowo zaczął rozumieć, że tylko zwykły, ślepy głupiec nie byłby w stanie cię pokochać. Z drugiej strony- im więcej takich zwykłych, ślepych głupców, tym lepiej dla mnie.

Wiercę się niemiłosiernie, rozkopując całą kołdrę i za nic w świecie nie będąc w stanie zmrużyć oka. Gdy patrzę na zegarek, z jękiem pełnym przerażenia spostrzegam trzecią nad ranem, z dodatkową świadomością, że za nie całe dwie godziny muszę wstać. Zastanawiam się dlaczego właściwie zgodziłem się przyjechać do studia wcześniej niż zwykle, jednak gdybym teraz próbował się z tego jakoś wykręcić, po przybyciu w końcu na miejsce, Kai z całą pewnością zrównałby mnie z ziemią. I jakże przeogromne jest właśnie moje zdziwienie, kiedy to głuchą ciszę przerywa dzwonek mojej komórki. Odbieram ją bez chwili zastanowienia.
 - Reita..? Dlaczego nie śpisz?- słyszę twój głos, a moje serce od razu przyspiesza bicie. Nie do końca świadomie, uśmiecham się pod nosem, czując przy tym jakąś wewnętrzą ulgę.
 - Nie martw się, nie obudziłeś mnie.- śmieję się krótko do słuchawki, przewracając  na plecy i przykrywając kołdrą. Już jestem spokojny.- Nie gniewasz się już na mnie?
 - Boję się.- mówisz półszeptem, zupełnie ignorując moje pytanie.
 - Czego się boisz?
Z początku nie odpowiada mi nic poza głuchą ciszą, jednak mija krótka chwila i w końcu słyszę twoje ciche westchnięcie.
 - Po prostu boję się..- wahasz się, wyczuwam to, jednak szybko kontynuujesz, zupełnie jakbyś nie chciał nic więcej w tej kwestii mówić.- I przepraszam, że tak się zachowałem.
 - Nie masz mnie za co przepraszać.- mówię szczerze.
 - Reita?
 - Tak?
 - Czy mógłbyś teraz do mnie przyjechać?- każde wymawiane przez ciebie słowo jest coraz cichsze, więc z początku zastanawiam się czy w ogóle dobrze cię zrozumiałem.
 - Pytasz poważnie?- czekam na odpowiedź, jednak nie otrzymuję jej. Oczyma wyobraźni widzę, jak właśnie walczysz sam ze sobą, z tym uroczym rumieńcem, którego- mam taką szczerą nadzieję- tylko mnie przyszło jak do tej pory oglądać.- Zaraz u ciebie będę.
Rozłączam się od razu i pędzę do łazienki. Nie mija dziesięć minut, a ja już pukam do drzwi twojego mieszkania. Nie otwierasz mi, więc naciskam klamkę, ze zdziwieniem odkrywając, że było otwarte i marszczę z podejrzliwością brwi. Mimo to wchodzę do środka.
 - Ruki?- pytam, wchodząc wgłąb mieszkania zaraz po zamknięcia drzwi na klucz i dostrzegam twoją sylwetkę skuloną na kanapie w salonie. W całym mieszkaniu jest ciemno, a jedyne co słychać, to twoje ciche pochlipiwanie. Nie podoba mi się to ani trochę.
Podchodzę do ciebie wolnym krokiem i zajmuję miejsce tuż obok, zupełnie nie wiedząc co w tej chwili powienienem zrobić. Dopiero kiedy delikatnie dotykam twojego ramienia zauważasz moją obecność i momentalnie wtulasz się we mnie z całych sił, co chwilowo zbija mnie z tropu, lecz szybko zamykam cię w objęciach, uspokajająco gładząc miękkie włosy. Zapewne słyszysz, że serce wali mi jak oszalałe, bo za nic w świecie nie jestem w stanie nad tym zapanować, chociaż teraz to gra akurat najmniejszą rolę.
 - Dlaczego przyszedłeś..?- mamroczesz w końcu, pociągając przy tym nosem. Nie bardzo rozumiem co w ogóle się dzieje. Nie bardzo rozumiem, skąd to pytanie.
 - Chciałeś żebym przyszedł.- mówię, jednak w moim głosie nie ma za kszty pewności siebie. Może rzeczywiście źle go zrozumiałem?
 - Nie szkodzi. To nie jest normalne, że przychodzisz tu o trzeciej nad ranem, bo ja cię o to proszę..- znów zalewa cię fala łez, a ja uciszam cię, chcąc byś znowu zdołał się uspokoić.
 - I tylko z tego powodu płaczesz? Uważam, że nie masz o co.
 - Dopadła mnie samotność, Reita. Rozumiesz? Samotność..- czuję jak twoje dłonie zaciskają się na mojej koszulce, jak chowasz twarz w mojej szyji, jak twój ciepły oddech owiewa moją, spragnioną tego uczucia skórę.- A najgorsze jest to, że osoba, której pragnę ponad wszystko jest na wyciągnięcie mojej ręki. Tylko, że ja nie umiem po nią sięgnąć..
 - Mówisz o..
 - O tobie, głupku.- przerywasz mi od razu, a ja z początku niedowierzam. Zawsze sądziłem, że szczęście nie istnieje, jednak chyba to co właśnie czuję mogę określić tym jednym, zabawnym słowem.
Chwytam cię za ramiona i odsuwam delikatnie od siebie, by bez zastanowienia wpić się w twoje wargi. Są o stokroć słodsze niż w moich wyobrażeniach. Z początku jesteś zdezorientowany, jednak zaraz potem powoli przymykasz powieki, oddając pocałunek, a moje dłonie zaczynają błądzić po twoim drobnym ciele, chcąc poznać każdy jego kawałek. Wsuwam je w końcu pod materiał twojej bluzki, jednak ta szybko ląduje na podłodze. Nie pozostajesz mi dłużny. Rodzi się między nami coraz większe napięcie, czuję, że cały w środku się gotuję, nasze gorące oddechy mieszają się w jeden. Odnoszę wrażenie jakby czas specjalnie dla nas stanął w miejscu. Ale to i tak bez znaczenia. Rozbieram cię do naga, czując przyjemne dreszcze, gdy jęczysz przez pocałunek kiedy dotykam twojego nabrzmiałego penisa, poruszając szybko rękę na zmianę, w górę i w dół. Drżysz pod wpływem mojego dotyku, co tylko sprawia, że zupełnie tracę umysł. Twoja twarz jest piękniejsza niż zwykle, gdy wykrzywiona jest w grymasie pełnym chorej przyjemności. A ja pragnę dać ci jej jak najwięcej. Resztę swojego ubrania ściągam sam, chcąc już znaleźć się w twoim wnętrzu, a  gdy to robię, ty napinasz wszystkie mięśnie, przesuwając boleśnie paznokciami wzdłuż moich pleców. Czekam, aż przyzwyczaisz się do mojej obecności w sobie i nachylam się, sięgając po kolejny łapczywy pocałunek, który otrzymuję, wedle oczekiwań. Wtedy zaczynam poruszać biodrami, a twoje jęki tłumione w moich wargach, sprawiają tylko, że moje podniecenie niewyobrażalnie rośnie. Nie wiem ile czasu to wszystko trwa, zupełnie zatracam się w tej dzikiem rozkoszy, tracąc całkowicie kontakt z rzeczywistością. Jesteśmy tylko my, nasze rozpalone ciała i dwa pragnienia bycia razem już po kres, łączące się w jedno.
 - Rei.. ta.. Reita.. !- głośny, przeciągły jęk wydziera się z twojego gardła, kiedy szczytujesz, a ja wypycham biodra jeszcze kilka razy, dochodząc niedługą chwilę po tobie.
Ze zmęczenia opadam na twoje ciało, jednak zaraz podpieram się na łokciu i odgarniam mokre kosmyki z twojego czoła. Znów myślę o tym jak piękny jesteś, zwłaszcza, gdy uśmiechasz się z czułością, jakiej jeszcze w życiu nie widziałem.
 - Ja ciebie też.- szepczę w odpowiedzi, z równie ogromną czułością, po czym składam kolejny pocałunek na twoich ustach, zupełnie nie będąc w stanie się przed tym powstrzymać.
Nie ma już żadnych samotnych wieczorów, nieprzespanych nocy, ani łez.

niedziela, 16 września 2012

One shot: Tomorrow


Miniaturka. Napisana przed chwilą, pod wpływem tymczasowej fazy i smutnej piosenki, od której nie jestem w stanie się uwolnić. Stąd tytuł. Myślę, że to taka rozgrzewka po długiej nieobecności. Miłego czytania. ~

~~

Niedostępny jak zawsze. Piękny jak zawsze. A ja jak zawsze podziwiam cię z ukrycia, nie chcąc by ktokolwiek dowiedział się o moich uczuciach. Tracę rozum, gdy tylko cię widzę, me serce dostaje palpitacji tak przerażającej, że długo nie jestem w stanie nad nią zapanować, jednak to na zawsze musi pozostać tylko dla mnie. Nie mogę cię kochać. Nie ma dla nas jutra, to wszystko jest niczym więcej, jak zwykłym absurdem. Okropne.
Wydajesz się być dziś jakiś niespokojny, a wszelkie próby zamaskowania tego wychodzą ci co najmniej fatalnie. Czy tylko ja jestem w stanie to dostrzec? Chyba podświadomie mam taką nadzieję. Że umiem cię rozszyfrować bez najmniejszego problemu, w przeciwieństwie do wszystkich innych..
I w tym momencie nasze spojrzenia się spotykają. Przeszywa mnie chłód twoich błękitnych oczu, więc szybko odwracam wzrok, czując, że oblewam się okropnym rumieńcem. Przeklinam się za to w duchu, jednak po chwili znów machinalnie spoglądam na ciebie, będąc co najmniej zaskoczonym, widząc, że nie odrywasz ode mnie spojrzenia, a w dodatku twoje usta wykrzywiają się w uśmiechu. Oblizujesz wargi, a ja wpartuję się w ciebie, zupełnie jakbym był w transie. Przyłapuję się na tym, jak prawie że rozbieram cię wzrokiem, wyobrażając sobie, że całuję te usta, że nie istnieje między nami żadna, nawet najmniejsza odległość, że stajemy jednością. Tak bardzo pragnę twego dotyku.. Dlatego znikam nim moje ciało weźmie górę nad rozumem. Nie mogę sobie na to pozwolić.

Idę samotnie korytarzem, choć właśnie powinienem być na zajęciach. Nie często zdarza mi się je opuszczać, jednak tym razem wybitnie nie jestem w stanie się na niczym skupić. Moje myśli uparcie krążą wokół ciebie, a na pytanie "Co mi zrobiłeś?" nie jestem w stanie sobie odpowiedzieć za nic w świecie, tobie pewnie również by się nie udało.
 - Potter.- słyszę ten dźwięczny, tak dobrze mi znany głos i zatrzymuję się momentalnie. Wychodzisz zza filaru i opierasz się zaraz o niego plecami, krzyżując ręce na torsie. Moje serce szaleje i wiem, że widać to po mnie doskonale.- Często mnie ostatnio obserwujesz.
Owszem, obserwuję. I nie tylko ostatnio. Ale ty o tym nie wiesz. Co nie zmienia faktu, że nie jestem w stanie wykrzesać z siebie ani jednego, zwykłego, cholernego półsłowka. Czuję się naprawdę zdezorientowany.
 - Zakochałeś się we mnie?- odzywasz się znów, a ja patrzę na ciebie w niewyobrażalnym osłupieniu. Chyba powinienem się spodziewać, że tak łatwo przyjdzie ci odczytać moje uczucia.. Zaszczycasz mnie uśmiechem, powolnym krokiem ruszając w moją stronę. Cofam się bez zastanowienia.
 - Nie wiem o czym ty mówisz..- szepczę, spoglądając na ciebie z szeroko otwartymi oczami. Nie chcę, żebyś się do mnie zbliżał. Nie chcę. Dopóki nie wplątujesz smukłych palców w moje włosy i nie wpijasz się w moje wargi. Z początku próbuję cię odepchnąć, jednak szybko uświadamiam sobie, że jest to bezsensowne, poddając się w pełni temu uczuciu, które pochłania mnie bez reszty. Pociągasz mnie ku ciemnemu, wąskiemu korytarzykowi, a ja nawet nie myślę o tym by się opierać. Później tego nie żałuję. Właśnie w tym miejscu dajesz mi najpiękniejsze wspomnienia. Czyżby nasze jutro naszedło właśnie dzisiaj?

czwartek, 22 marca 2012

One shot: I'm sick,b'coz luv u

Bardzo mi przykro, ale zupełnie nie mam siły na sprawdzanie czy treść ficka ma ręce i nogi, ale mam nadzieję, że szczęście mi akurat dopisało i jest dobrze. No.
Z obiecaną dedykacją dla Agnes!
Trochę późno, ale jest.

~~

     Zawsze miałem cię za swojego przyjaciela. Byłeś mi najbliższy i to nie zmieniło się po dziś dzień, pomimo iż sam czułem się jak jeden z wręcz niekończącej się listy twoich przyjaciół. I to jeden z tych mniej dla ciebie ważnych. Jakbym nie miał żadnej wartości. Więc i taki się czułem, całkowicie usuwając w cień. Czułem się niegodny, chciałem cierpieć w samotności, a jedyne co bym robił poza tym, byłoby podziwianie cię. Kochałem twoją pewność siebie, sposób w jaki się wysławiasz, w jaki chodzisz, tym samym ukazując swoją wszeogarniającą dumę, że przyszło ci być akurat.. Sobą. Twój nieschodzący niemal nigdy z ust nonszalancki uśmiech przyprawiał mnie o palpitację serca i niezależnie, jak bardzo bym się starał- nigdy, a to przenigdy nie mogłem nad nią zapanować. Zupełnie straciłem głowę. Śniłem, marzyłem, pragnąłem. Jednak jednocześnie byłem tak wielkim tchórzem, że nie mogłem zdobyć się na cokolwiek.  Bywały takie momenty, w których odnosiłem bardzo mylne wrażenie, że dajesz mi nadzieje, na to, że mogę stać się dla ciebie równie wyjątkowy, co ty dla mnie, jednak odchodziły one znacznie szybciej, niż w ogóle się pojawiały. Obserwowałem. Bezustannie patrzyłem na twoje nowe, przerażająco krótkie znajomości, które za każdym razem kończyły się tak samo! I dopiero kiedy wszyscy się od ciebie odwracali, przychodziłeś do mnie, wygadać się, wypłakać w ramię i zniknąć nim zdążę się zorientować. Nie rozumiałem tego. Kim ja tak właściwie dla ciebie byłem? Zresztą.. Jakie to w tym momencie ma znaczenie?
Wzdycham głęboko i upijam kolejny łyk ulubionego wina. Światło jest zgaszone, a ja jak co wieczór od pewnego czasu pogrążam się jedynie w tych bezsensownych rozmyśleniach. Chcę wyrzucić cię ze swojej głowy za wszelką cenę, lecz ponad wszystko nie umiem. Dlaczego musisz być akurat taki? Dlaczego nie mogłem obdarzyć uczuciem innej osoby?
Znowu wdycham. I jakież jest moje zdziwienie, kiedy słyszę dzwonek o drzwi, parę minut przed północą. I jakież jest moje zdziwienie, kiedy otwierając, widzę właśnie ciebie. Całkowicie przemoczonego i samym spojrzeniem błagającego wręcz, żebym wpuścił cię do środka. Bez słowa uchylam drzwi i pozwalam ci wejść. Idę do łazienki po ręczniki, po drodze zahaczając o sypialnię i wybierając suche ubrania, które powinny ci pasować, po czym przynoszę ci je. Dalej stoisz w przedpokoju, nie wyglądając na skłonnego do jakiejkolwiek rozmowy, a wzrok wbijasz w podłogę. Jestem zdezorientowany, nigdy wcześniej nie widząc cię w takim stanie.
 - Idź się wysuszyć i przebrać.- mówię w końcu i delikatnie popycham cię w kierunku łazienki. Nie opierasz się, chociaż na zbytnio szczęśliwego też nie wyglądasz. Zamykam za tobą drzwi, po czym udaję się do salonu i dopijam jednym haustem całą zawartość kieliszka, która jeszcze w nim pozostała. Zupełnie nie mam pojęcia co mogło się stać, ale z każdą chwilą, kiedy nie wychodził z łazienki, zaczynam martwić się coraz bardziej. Ruszam w tamtym kierunku, ale w momencie, gdy zostają mi dosłownie dwa kroki, wychodzisz. Ubrany w moje rzeczy z ręcznikiem na głowie. Przez chwilę po prostu stoję i patrzę na ciebie, nie mogąc się wręcz nadziwić jak można być aż tak pięknym, ale przecież to nie jest odpowiednia na to chwila. Potrząsam momentalnie głową i powoli ciągnę cię za rękę do salonu. Znowu nie protestujesz. Siadasz na kanapie, w dalszym ciągu na mnie nie patrząc.- Kamijo? Co się dzieje?
 - Nic się nie dzieje, a niby co ma się dziać?- mamroczesz w końcu, jednak głos wyraźnie ci się łamie. Unoszę brwi w geście niedowierzania, że w takim stanie jesteś w ogóle w stanie silić się na tak bezczelne i zupełnie niedorzeczne kłamstwa.
 - Możesz mieć mnie za kogo tylko chcesz, ale przynajmniej nie rób ze mnie głupca. Nie zasłużyłem na to.- mówię, nim właściwie zdążę się nad tym zastanowić, ale coś dziwnego podpowiada mi, że wcale nie powinienem żałować tych słów, więc i tego nie robię. A ty zupełnie ignorujesz moje słowa, co akurat chyba mnie nie dziwi. Milczysz.- Powiesz mi? Może spróbuję ci pomóc.
 - Tutaj pomoc jest niemożliwa.- twój głos jest pełen powagi i po raz pierwszy odkąd wszedłeś unosisz na mnie swoje spojrzenie. Twoje oczy są całe zaszklone. Zupełnie nie wiem co mam zrobić, po raz pierwszy widzę cię w tak opłakanym stanie. Wykonuję chyba najbanalniejszy gest z możliwych, przytulając cię do swej piersi. Wtulasz się mocno i choć nie wydajesz z siebie żadnego dźwięku, czuję jak moja koszulka z każdą chwilą staje się coraz bardziej mokra. Widać historia bardzo lubi zataczać koło. Lecz mimo to chyba oboje już jesteśmy przyzwyczajeni do takiego przebiegu sprawy.- Zakochałem się..- mówisz w końcu, tak cicho, że przez chwilę zastanawiam się czy w ogóle cokolwiek usłyszałem.
 - Zakochałeś się?- powtarzam, chcąc się upewnić, a ty tylko kiwasz lekko głową, lecz nawet jej nie unosisz. Czuję dziwne ukłucie w serce i nieprzyjemne mdłości, które sprawiają, że ledwo jestem w stanie usiedzieć, lecz staram się zamaskować tę reakcję jak mogę, a ty najwyraźniej nawet jej nie spostrzegasz.
 - Zakochałem się i nie mam pojęcia co z tym fantem zrobić.. Yuki, błagam, przynajmniej powiedz mi co można.. Jak.. Nie chcę go kochać. On nic do mnie nie czuje..- szepczesz szybko, a na twojej twarzy z każdym słowem maluje się coraz większa rozpacz. Przynajmniej ja staram się zachować spokój.
 - Skąd masz tę pewność, że on niczego do ciebie nie czuje?- pytam, ciesząc się z faktu, że mój głos brzmi łagodnie. Spoglądasz na mnie zaskoczony, zupełnie jakbym próbował zmienić twoje zdanie w temacie sprawy zupełnie oczywistej.
 - Widziałem co do mnie czuje, a pomimo to zachowywałem się jak skończony dupek. Aż w pewnym momencie przesadziłem i go straciłem. Odsunął się ode mnie. A ja nie mogłem nic zrobić, po prostu wypuściłem go z rąk. Wiem jak patrzył na mnie kiedyś i wiem jak patrzy na mnie teraz. To już nie jest to samo.. A wiesz co jest najgorsze? Że tak naprawdę zrozumiałem co do niego czuję dopiero kiedy zniknął. Jak bardzo stał mi się bliski i jak bardzo uzależniłem się od jego obecności.. Dobry Boże, jaki ja jestem próżny..
 - Owszem, jesteś.- wzdycham, nim ty właściwie masz okazję kontynuować. Posyłasz mi gniewne spojrzenie, co akurat w duchu nieco mnie bawi. Jestem pewien, że wolałbyś usłyszeć zaprzeczenie z moich ust. Nie doczekałbyś się go. Chcesz coś powiedzieć, ale ja nie daję dojść ci do słowa.- Ale to nie zmienia również faktu, że jesteś naprawdę wspaniałym facetem i czasem zwyczajnie wystarczy trochę zaryzykować.- wzruszam ramionami. Niezależnie od tego jak bardzo chcę zatrzymać cię tu tylko dla siebie, chcę przede wszystkim, żebyś to ty był szczęśliwy, niezależnie od tego jakim kosztem. Rzecz jasna, nie jestem na tyle odważny by ci to powiedzieć.
Patrzysz na mnie zupełnie jakby właśnie pojawiła się przed tobą zupełnie nowa ścieżka, na którą właśnie masz wkroczyć i która przynosi ci nowe możliwości. Nowe nadzieje..
 - A wiesz, że to nawet nie głupie? W końcu ile to dla mnie?- od razu jesteś rozpromieniony i szybkim gestem ręki ocierasz mokre policzki, po których na szczęście już nie płyną słone łzy.- Ale.. Powoli.. Nic bez pośpiechu. Mam rację?
 - Jak najbardziej.- kiwam wiernie głową, a ty podrywasz się nagle z kanapy, po czym całujesz mnie w policzek i już bez słowa znikasz z mojego mieszkania. Jestem zdezorientowany, zwłaszcza, że nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Trzymam się przez chwilę za muśnięte przez twoje miękkie wargi miejsce, gapiąc się tępo w miejscu, w którym przed momentem jeszcze cię widziałem.

Od dnia tamtej rozmowy zachowujesz się dziwnie, zupełnie inaczej niż dotychczasz. Poświęcasz mi zdecydowanie więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej, więc jestem doprawdy zdziwiony i nie wiem jak mam się zachować. Czyżby jakieś ukłucie poczucia wdzięczności? Ilekroć jednak pytam się ciebie czy wiesz co robisz, chcąc upewnić się, jak sobie radzisz, strofujesz mnie, twierdząc, że doskonale wiesz co robisz i dobitnie akcentując każdy wyraz, a przy tym ignorując powtarzanie przeze mnie, że jeśli chcesz jeszcze cokolwiek naprawić, to nie na mnie powinieneś się skupiać. A ja, niezależnie od tego jak wiele widzę twoich wad, które tak umiejętnie starasz się maskować, kocham cię tak szalenie, że wystarczyłoby jedno twoje słowo, a zmieniłbym dla ciebie cały swój świat. Boli mnie jak nic innego, że znalazłeś wybranka swojego serca i pomimo, że nie na twoją prośbę nie interesuję się kim on jest, zazdroszczę temu facetowi całym swoim sercem. Przez chwilę nawet zadaje sobie pytanie w czym niby jednak jestem gorszy, jednak bezwględna odpowiedź podsuwa się niemal od razu. We wszystkim.
I tu następuje pierwsze zaskoczenie. Próba dobiega końca, wszyscy wychodzą, zostajemy sami w studiu. Podchodzisz do mnie i pytasz czy nie wpadłbym do ciebie koło siódmej, bo masz do mnie bardzo ważne pytanie.  Wydajesz się być bardzo rozentuzjajmowany, więc przypuszczam, że udało ci się osiągnąć swój cel. Rzecz jasna przystaję na twoją propozycję, bo jaka inna mogłaby być moja odpowiedź? Potem już tylko wracam do domu i nie robię kompletnie nic. Kładę się na łóżku i pustym wzrokiem wpatruję się w sufit, jednocześnie po raz kolejny pogrążając się w rozmyślaniach. Ogarnia mnie dziwny smutek. Z jednej strony chcę zrobić wszystko, żeby mieć cię tylko dla siebie, a z drugiej nie chce burzyć tego co właśnie zdołałeś sobie poukładać.. Nie, na to nie zdobyłbym się nigdy.
Trzy godziny do wyjścia, dwie, jedna, pół.. Spoglądam na zegarek i stwierdzam, że nie mam ani siły ani ochoty podnosić się z łóżka. Jest mi wygodnie, a myśl o oglądaniu ciebie, szczęśliwego przez kogoś kto nie jest mną, przyprawia mnie o nieopisany ból. Zero sprawiedliwości. Jednak i tak pomimo mojej ogromnej niechęci, wstaję i udaję się do łazienki wziąć szybki prysznic- skoro nie miałem siły zrobić tego po pracy, to przynajmniej teraz wypada. Kiedy kończę, przebieram się w czyste ubrania, po czym wychodzę, wsiadam w samochód i po ponad pięciu minutach jestem już pod twoim blokiem.
Biorę głęboki wdech, gdy pukam do twoich drzwi. Nie muszę długo czekać, aż otworzysz mi drzwi. Niemal brakuje mi powietrza, widząc jak zniewalająco w chwili obecnej wyglądasz. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem cię tak pięknego. W sumie, to nawet nie wiem dlaczego,  bo często oglądałem twój nagi tors, idealnie opięte spodnie, starannie ułożone włosy i delikatny makijaż, który tylko dodawał ci urody, ale.. To nie chodzi o to. Sposób w jaki stoisz, patrzysz na mnie. Jestem tak zdezorientowany, że z trudem przychodzi mi otrząśniecie się. W końcu jednak się udało.
 - Mam nadzieję, że się nie spóźniłem.- mówię, starając się zatuszować wszelkie swoje reakcje na twoją osobę, jednak nie mam pojęcia w jakim stopniu mi się to udaje. A śmiem przypuszczać, że w żadnym. W odpowiedzi kręcisz tylko głową, a gestem ręki prosisz mnie do środka. Wchodzę więc bez większego oporu i ku własnemu zdziwieniu, spostrzegam stół przygotowany do kolacji dla dwóch osób. Przez chwilę nie wiem co myśleć.. Czyżbyś chciał przedstawić mnie swojemu wybrankowi, a potem wyjść? Nie.. To by było zbyt perfidne nawet jak na Ciebie.  - Zaprosiłeś go, nie przeszkodziłem wam?- te słowa jako jedyne przechodzą mi przez gardło, a ty śmiejesz się z mojej reakcji, co wybitnie zbija mnie z tropu. Bez słowa sadzasz mnie na jednym z krzeseł przy stole, sam zajmując drugie. Czuję się głupio i mam ochotę uciec, jednak jakaś dziwna siła przyciska mnie do tego cholernego krzesła i za nic w świecie nie chce puścić.
 - Yuki, jesteś bardziej niedomyślny, niż sądziłem..- uśmiechasz się szeroko, a ja nie wiem czy mam to potraktować jako komplement. Ty jednak szybko rozwiewasz moje wątpliwości.- Ale to akurat słodkie.
Zaskakuje mnie emanująca wręcz z ciebie pewność siebie w stosunku do mojej osoby, już chcę cię przeprosić, spróbować wstać i wyjść, lecz w tym momencie sięgasz po wino i nalewasz je najpierw do mojego, później do swojego kieliszka.
 - Proszę, nie bądź taki spięty.
 - Po co mnie tu zaprosiłeś?- pytam ostro, w dalszym ciągu nie będąc w stanie otrząsnąć z tego nieznośnego stanu zdezorientowania. Zatrzymujesz się w połowie ruchu, patrząc na mnie bez zrozumienia.- Pytam po co.
Wzdychasz głęboko, wstając od stołu. Robisz kilka powolnych kroków w moim kierunku, a właściwie, to zatrzymujesz się tuż obok. Czuję jak moje serce wali niczym oszalałe, kiedy nachylasz się nade mną i łapiesz mój podbródek w swoje palce.
 - Jesteś skończonym idiotą.- szepczesz, po czym wpijasz się w moje wargi. Całujesz mnie powoli, z czułością. Z początku nie jestem w stanie zrobić nic, po krótkiej chwili pomału zaczynam przymykać powieki i odwzajemniać tę delikatną pieszczotę, jednak kiedy uświadamiam sobie, że to co w tym momencie robię jest nieodwracalną pomyłką, tak samo jak spełnieniem moich marzeń, udaje mi się zdobyć na odsunięcie od ciebie.
Wszystko układa mi się w jedną całość. A ty wszystko sobie pięknie zaplowałeś. Mam rację, Kamijo? Odegrałeś całą tę szopkę tylko po to, żeby łatwiej było ci się teraz do mnie dobrać. No przecież, bo ty nie mógłbyś odpuścić sobie nikogo. I jakie znaczenie dla ciebie ma fakt, że kocham cię ponad wszelkie granice, tak samo mocno, jak z każdym dniem zaczynam nienawidzić. Żadne. Kompletnie żadne. Gdzie są twoje uczucia? Czy całkowicie o nich zapomniałeś?
 - Yuki?- słyszę twój zmartwiony głos, więc unoszę na ciebie spojrzenie. Patrzysz na mnie z nieopisaną troską, ale ja pomimo to nie jestem w stanie zapanować nad ogarniającym mnie smutkiem. Dopiero po chwili czuję, że po moich policzkach ciekną łzy. Wycieram je od razu i wstaję.
 - Przestań. Nie odzywaj się do mnie, jesteś bezczelny..- mówię cicho, nie mogąc zapanować nad łamiącym się głosem. - Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo cię kocham, a i tak bawisz się mną jak zwykłą, użyteczną tylko do pewnego momentu lalką. Mam tego dość!- ostatnie zdanie wykrzykuję, po czym wręcz wybiegam z twojego mieszkania. Wołasz coś za mną, lecz nie mam pojęcia co. Nie zatrzymuję się, zbiegam po schodach, by zaraz znaleźć się na świeżym powietrzu. Przyjemny, wiosenny wiaterek wieje mi prosto w twarz, jednak zupełnie mi nie przeszkadza, a nawet trochę przyspieszam.
Zmęczenie po długim biegu bierze nade mną górę. Dyszę ciężko, rozglądając się za jakąś ławką, jednak w pobliżu znajduje się sama piaskownica, z dwoma huśtawkami tuż obok niej. Mimowolnie uśmiecham się na ten widok i zasiadam na jednej, jednocześnie żałując, że nie mogę być na powrót dzieckiem. Bez tych wszystkich zmartwień. Bezrtroskim pięciolatkiem, który nawet nie przypuszcza, że kiedyś spotka na swej drodze właśnie ciebie. Bujam się powoli, podnoszę nogi do góry i odchylam się do tyłu tak bardzo jak tylko mogę, zapatrując się w niebo. Wyjątkowo mało na nim gwiazd tej nocy. Nie wiem jak długo trwam w tej pozycji, ale dziesiątki myśli zdąrzają przejść przez moją głową. Moje powieki zaczynają robić się ciężkie, a ręce zaczynają mnie boleć, więc wracam to pionu i niemalże spadam z huśtawki, kiedy widzę ciebie stojącego raptem pół metra ode mnie.
 - Jak mnie tu znalazłeś?- pytam zdumiony.
Nie odpowiadasz, tylko znów zmniejszasz odległość między nami najbardziej jak tylko możesz, jednocześnie blokując mi drogę ewentualnej ucieczki. Tym razem wydajesz się być dużo pewniejszy, niż poprzednio i przede wszystkim- poważniejszy.
 - A ty jak możesz cenić mnie tak nisko i sądzić, że chcę cię wykorzystać? Podczas gdy cały czas chodziło mi tylko o ciebie, o twoje..
 - Nic z tego nie rozumiem i nie wiem czy chcę zrozumieć.- przerywam ci, mając szczerą nadzieję, że nie skończysz zdania, jednak to ani trochę cię nie peszy.
 - .. serce. Pragnę twojej miłości jak niczego innego!
 - Kłamiesz!- krzyczę, wstając. Nie mam najmniejszej ochoty cię słuchać, co więcej, nie mam najmniejszej ochoty przeżywać kolejnych nieprzespanych nocy, kiedy to poduszka zawsze mokra jest od moich własnych łez, a zimno uderza we mnie ze wszystkich stron.- Nie wierzę ci. Po co za mną przyszedłeś? Nie możesz znaleźć sobie innego pionka?
 - Pionka? Czy ty sam siebie słyszysz?!- łapiesz mnie za ramiona i lekko potrząsasz. Widzę rozpacz malującą się w twoich oczach, co sprawia, że ogarnia mnie bezradność i chyba zaczynam się poddawać.- Krzywdziłem cię, wiem, ale zaufaj mi. Przynajmniej spróbuj.. Już nigdy więcej nie popełniłbym tego samego błędu. Teraz już jestem pewien swoich uczuć jak niczego innego.
Milczę. Nawet nie wiem co mogę ci powiedzieć, zupełnie odchodzą ode mnie siły. Drgam nerwowo, kiedy przykładasz dłoń do mojego policzka, lecz nie protestuję. Już się nie odsuwam. Spoglądam prosto w twoje oczy i widzę w nich, że jesteś szczery. Pomimo to, coś każe mi się wycofać, ale ja jak na złość, całuję twoje wargi, co chyba zaskakuje nas obu.

niedziela, 11 marca 2012

I am Psychopath 4.

Męczyłam ten rozdział miesiąc. Cały, a nawet ponad. Jednak jest, dokonało się, skończyłam! Możecie być ze mnie dumni, niezależnie od tego jak straszny shit mi z tego wyszedł. Tekstu mi się znowu sprawdzać nie chce, więc za wszelkie błędy z góry przepraszam.
No z dedykacją dla Małgolinka, jako, że dla niej, na poprawę humoru skończyłam to właśnie dzisiaj.
PS. Tekst o ściąganiu zapożyczony od mojego nauczyciela matmy.

~~

Znowu myślał o Kaoru. Wyraźnie czuł zapach jego perfum, śliski, gorący język, dłonie, które suną po całym jego ciele, nie pomijając żadnego miejsca, jak drażni wręcz boleśnie palcami jego sutki, bądź przygryza nabrzmiałą męskość, widząc jednocześnie ten wzrok, który mówi mu jak ten bardzo go pożąda. A ponad to, czuł, że jeśli tak dalej pójdzie, to zwali konia, tutaj, przy wszystkich uczniach, którzy w większości przestali już pisać sprawdzian.
Westchnął głęboko, nieudolnie próbując odgonić od siebie wszystkie myśli. Pomału przestawała mu się ta sytuacja podobać.
Ze znudzeniem rozejrzał się po klasie, dostrzegając z tyłu jak jedna z dziewczyn chowa do rękawa mundurka jakąś karteczkę. Wstał od razu, przemierzył szybko salę i zatrzymał się przy ławce owej uczennicy.
 - Nie ściągać. Ściąganie jest złe i za to idzie się do piekła.- wydyszał nad uchem dziewczyny, która aż podskoczyła przestraszona.
 - No tak, wystarczy, że pan już tam jest.- rozległ się głos gdzieś po drugiej stronie klasy. Niimura odwrócił się w tamtym kierunku, lecz jego siarczyste przekleństwa zagłuszył dzwonek. Uczniowie niemal wybiegli na korytarz, zostawiając swoje prace na ławkach. Tooru chwycił jedną, zgniatając w kulkę i rzucając nią w zamykające się drzwi. Co za banda bezczelnych gówniarzy!
Pozbierał szybko sprawdziany i już kierował się ku gabinetowi Kaoru, zatrzymując się jednak nagle w pół kroku i uzmysławiając sobie, że tak właściwie, to wcale nie chce go widzieć. Wydawało mu się, że to wszystko zaszło już zdecydowanie za daleko i stwierdził, że wszystko powinno się zakończyć nim przybierze zły obrót, albo ten nie postrada całkowicie zmysłów. Jedno z dwóch.

Przez najbliższych kilka dni unikał Kaoru jak ognia, starając isę jak tylko mógł. Miał szczerą nadzieję, że to w czymś pomoże, chociaż na niewiele się zdawało, nawet jeśli wmawiał sobie, że ten nie interesuje go ani trochę. Właściwie, to choćby najmniejsze, nic nie znaczące zauroczenie było niczym zaplątanie sobie na szyi liny. Później już wystarczyłoby się tylko powiesić. Ale pomimo tego jak bardzo się na życie uskarżał, miał ochotę jeszcze chociaż kilka razy upić się do nieprzytomności, wydać znów pół wypłaty na papierosy i pójść do łóżka z Niikurą, niż wyzionąć ducha. Stop.. Bez tego ostatniego. Czuł jak z każdą chwilą jego własna hipokryzja przekracza zdecydowanie wszelkie granice.
Kaoru wydzwaniał do niego od dobrej godziny, jednak nie zamierzał odebrać. Wyłączył w końcu całkiem telefon, nie mogąc znieźć już melodii swojego dzwonka. Chwycił za szeroką, wyciągniętą bluzę i nałożył ją na siebie, wychodząc z domu. Poszedł do sklepu w celu kupienia taniej pizzy do odgrzania i czteropak piwa. Naprawdę miał już wszystkiego dosyć.

Dyrektor siedział w ciemnym pokoju, co chwilę wystukując numer Niimury, nie rezygnując nawet mimo to, że ten najwyraźniej wyłączył telefon. Zaczął się poważnie martwić, zadręczając tym na co ten mały frustrat wpadł tym razem i jednocześnie mając cichą nadzieję, że Tooru po prostu rozmawia i jeśli zadzwoni kolejny raz, to on odbierze.
Dlaczego jeszcze do tego nie przywyknął, zważając na to, że matematyk do ludzi o łatwym charakterze nie należał? Idiota, skończony idiota. To jedyne co mógłby sobie powtarzać bez przerwy, waląc przy tym głową w ścianę, dopóki by mu się to w niej nie zakodowało na dobre.
Po dłuższym namyśle stwierdził, że może lepiej będzie jeśli pojedzie przynajmniej spróbować to z nim wyjaśnić. Pognał szybko do łazienki, chcąc doprowadzić się do porządku i nim jeszcze zdecydował w co się przebrać, minęło spokojnie pół godziny. Chwilę później wsiadał już w samochód i nim zdążył się zorientować, już znajdował się pod blokiem, w którym mieszkał Niimura. Przez moment nawet się zawahał czy aby na pewno dobrze robi, jednak w końcu wysiadł z auta.
  - .. nie rozmawiam z ludźmi z przerośniętym ego i nie dorastającą do niego inteligencją!- usłyszał tak dobrze znany mu głos. Właściwie, to krzyk. Odwrócił się od razu, spostrzegając pod Tooru, wyraźnie kłócącego się z Andou. A właściwie, to tylko próbował się z nim pokłócić. Matematyk wręcz skakał w okół wuefisty, wyglądając jakby chciał go zrównać z ziemią, nie wiedząc jednak jak się za to zabrać, zważając na swój własny wzrost. Daisuke za to cały czas się śmiał.
 - Kaoru!- krzyknął Andou, dostrzegając mężczyznę stojącego przy swoim samochodzie i pomachał mu, szeroko się przy tym uśmiechając. Tooru przeklął pod nosem, od razu idąc w kierunku Niikury szybkim krokiem.
 - Co ty tu robisz?- spytał ostro, mierząc go gniewnym spojrzeniem.
 - Przyjechałem porozmawiać. Nie odbierasz telefonu.- wzruszył ramionami Kaoru, po czym kiwnął głową w kierunku stojącego dalej pod sklepem Daisuke.- A ten co tu robi?
 - Też chciałbym to wiedzieć.- odparł Niimura i już chciał się ulotnić, jednak wtedy starszy mężczyzna przytrzymał go za rękę.
 - Chcesz rozmawiać tutaj, czy kulturalnie zaprosisz mnie do siebie?- spytał, uśmiechając się sztucznie, co tylko jeszcze bardziej rozdrażniło matematyka.
 - Chodź.- syknął, po czym wyrwał mu się i skierował w stronę swojej klatki. Kaoru szedł tuż za nim.
Kiedy w końcu znaleźli się w mieszkaniu Tooru, ten po prostu zajął się sobą, zupełnie ignorując swojego gościa, który siedział w salonie. Robił wszystko, byleby tylko z nim nie rozmawiać. Nie chciał tego, bał się, że cała ta sytuacja może przybrać zły dla niego samego obrót, a przecież próbował jak najszybciej wyrzucić go z głowy. Na marne.. Zatrzymał się w półkroku, wiedział, że jego aktualne zachowanie tym bardziej do niczego dobrego nie doprowadzi. Stwierdził, że chyba rzeczywiście powinien z nim porozmawiać i powiedzieć mu wprost, żeby dał mu spokój raz na zawsze, bo bez niego jest szczęśliwy. Niezależnie od tego, jak bardzo w tej kwestii mijałby się z prawdą.
Poszedł więc do salonu i zajął miejsce obok Kaoru. Ten przez chwilę milczał, po prostu mierząc go wzrokiem, co tylko Niimurę w dyskompfort psychiczny.
 - Dlaczego mnie ostatnio unikasz?- zapytał w końcu Niikura, nie odrywając wzroku od towarzysza. Naprawdę chciał się tego dowiedzieć. Chciał wszystko zmienić. Zdawał sobie sprawę z faktu, jak wielkim był egoistą, jednak kompletnie nic nie był w stanie na to poradzić.
 - Nie unikam..
 - Przynajmniej nie kła..
 - Przecież mówię, że nie unikam!- krzyknął Tooru, przerywając mu i znów dając upóst swoim nerwom. Zdecydowanie nie był w stanie panować nad emocjami, a już w szególności nie przy nim.
 - Więc?
 - To wszystko twoja wina.- wymamrotał Tooru, spuszczając wzrok. Nie chciał tego mówić, chociaż jakby się tak nad tym zastanowić, powiedział prawdę.- Twoja twoja wina, że ciągle o tobie myślę. Dlatego bądź tak łaskawy i zniknij z mojego życia.
Kaoru przez chwilę zaniemówił. Nie był pewien nawet jak interpretować te słowa, biorąc pod uwagę, od kogo je usłyszał.
 - Zagrajmy w "co by było gdyby", dobrze?- odezwał się w końcu, patrząc na mężczyznę pewnie. Nim ten zdążył zaprzeczyć, już kontynuował.- Co by było gdybym cię teraz pocałował?
 - Już nie jeden raz to robiłeś.
 - Co by było, gdybym powiedział, że chcę cię dla siebie, najchętniej nigdzie nie wypuszczając i spędzając każdą chwilę z tobą?
 - Wtedy podałbym cię do sądu o naruszanie mojej przestrzeni osobistej.
 - A gdybym powiedział, że cię kocham?
 - Idź się leczyć.
Kaoru westchnął głęboko, jednak mimo to nie zamierzał się poddawać. Przysunął się bliżej Tooru i położył dłoń na jego policzku. Ten się wzdrygnął, ale nie odsunął.  Niikura skorzystał z tej okaji i wpił się w jego miękkie wargi, nie pozwalając swemu ukochanemu tego przerwać. W końcu ten się zaczął rozluźniać, poddawać delikatnej pieszczocie, zupełnie w niej zatracać. Nie chciał wierzyć w to co robi, chociaż.. Podobało mu się.
W końcu, po dłuższym czasie oboje przerwali, spoglądając po sobie nieprzytomnie.
 - Daj mi przynajmniej szansę.- wyszeptał Kaoru, a w odpowiedzi dostał pocałunek, który akurat potraktował jako przyzwolenie.

niedziela, 5 lutego 2012

I am Psychopath 3.

Kompletnie nie mam siły tego sprawdzać, tak więc przepraszam z góry za błędy, które z pewnością się pojawiły. Tak czy inaczej- miłego czytania życzę.

~~

 Tooru siedział przed telewizorem z puszką piwa w jednej dłoni i pilotem w drugiej. Bezmyślnie przeskakiwał z kanału na kanał, w istocie myśląc o Kaoru i jego dziwnym ostatnimi czasy zachowaniu. Stał się jakiś taki.. Delikatny i czuły. No.. Może trochę za wcześnie było na takie wnioski i był to tylko chwilowy sposób Kaoru zwrócenia na siebie uwagi Tooru, zwyczajnie jedna z jego licznych gierek, ten i tak poczuł się nieco inaczej, zupełnie nie będąc w stanie rozszyfrować tego uczucia. Zupełnie jakby stał się jednak bardziej sentymentalny. Chyba, że było to kolejną rzeczą, którą Niimura sobie trochę podkolorował.
 Chociaż to i tak nie zmieniało faktu, że Niikura był wyjątkowo pociągającym mężczyzną. O zgrabnych dłoniach i uśmiechu, który naprawdę przyciągał wzrok.
 Nauczyciel momentalnie potrząsnął głową, odganiając od siebie te myśli, wraz z obrazem pustego, pełnego pożądania wzroku Kaoru, który przyszedł chwilę później. Szukał sobie zajęcia, dzięki któremu mógłby skupić swoją uwagę na czymś innym, kiedy to wspaniałomyślnie stwierdził, że sprawdzi dzisiejszą karną kartkówkę. Przeglądał jedną pracę za drugą, dochodząc do wniosku, że takiego przejawu debilizmu nigdy nie widział i wstawiał wszystkim jak leci piękne jedynki. Zajęło mu to przerażająco mało czasu, a myśli o Kaoru tylko nabrały intensywności.
 Nim się zdążył zorientować, już siedział z telefonem przy uchu, wsłuchując się ze znużeniem w sygnał połączenia.
 - Tak słucham?
 Kiedy w końcu usłyszał zamyślony głos mężczyzny po drugiej stronie słuchawki, poczuł jakieś dziwne ciepło i łaskotanie gdzieś w okolicach żołądka. Poczuł się naprawdę zdezorientowany.
 - Tak, słucham?- powtórzył dyrektor, a w jego głosie dało się dosłyszeć lekkiego podirytowania.
 - Hej. To ja.. Tooru.
 - Tooru?- spytał zaskoczony Kaoru, wyraźnie nie spodziewając się telefonu akurat od niego.- Coś się stało?
 - Hmm.. Nie. W sumie to nie..- wymamrotał Niimura. Właściwie, to nawet nie miał pojęcia dlaczego do niego zadzwonił, ani co mógł mu powiedzieć.- Co robisz?
 - Ah, przeglądam właśnie odwołania i skargi uczniów. Wiesz, że większość jest na ciebie?- Kaoru zaśmiał się. Nie złośliwie, po prostu szczerze. Chociaż Tooru nie widział w tym nic zabawnego. Skargi? Na niego? Jakim prawem ci gówniarze w ogóle śmieli skłądać na niego jakiekolwiek skargi?! Może zrozumiałby to jeszcze, gdyby w jakiś sposób ich terroryzował, ale przecież niemal z idealną precyzją panował nad nerwami. No.. Może prawie. Ale jakie to miało znaczenie?!
 Nie skomentował jednak słów Niikury.
 - Nie chcesz do mnie wpaść?- usłyszał, od razu czując, że mało podoba mu się ta propozycja. Coś się zmieniło, a on nie rozumiał co.
 - Innym razem, jestem trochę zmęczony.- skłamał, po czym nawet nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Co on najlepszego wyrabiał? I po co?

 Następnego dnia w szkole czuł się strasznie nieswój. Podniósł głos raptem kilka razy, gdzie zazwyczaj zdarzało się to wręcz nagminnie, siedział cały czas przybity, jakiś zamyślony, wszystko ignorował, nie zwracając na kompletnie nic uwagi. Nie wiedział gdzie ma ulokować swoje myśli, które od dnia poprzedniego nie chciały przestać krążyć w okół jednej, konkretnej osoby. Najgorsze chyba jednak było to, że nie mógł ich w żaden racjonalny sposób sprecyzować. Po prostu był sobie taki o Kaoru chodzący mu po głowie i swoimi ciężkimi krokami doprowadzający do nerwicy wraz z nieprzyjemną migreną.
 - Tooru?- usłyszał za sobą głos, od którego akurat teraz wolałby się uwolnić, zwłaszcza, że jego umysł podsuwał mu go natarczywie. Odwrócił się, spoglądając niepewnie w jego stronę.
 - Co?
 - Nie w humorze znowu, widzę.- skomentował Niikura, uśmiechając się ironicznie. Matematyk posłał mu w odpowiedzi złowrogie spojrzenie.- Nie ważne. Chciałem ci przypomnieć, że jutro cała szkoła wybiera się do kina i ty też masz iść.
 - Odmawiam.
 - Nie możesz odmówić, już ci to mówiłem. Przed miesiącem. Pamiętasz?
 - Nie chcę pamiętać.
 Kaoru westchnął głęboko, zastanawiając się jednocześnie dlaczego Niimurę tak ciężko jest do czegokolwiek przekonać. Jak żył, nie znał chyba bardziej upartej osoby od niego.
 - To jest w twoich godzinach pracy.
 - W takim razie wezmę wolne. Pochoruję się czy coś.- burknął Tooru, krzyżując ręce na piersi i nie odwracając wzroku od swego rozmówcy, podłożył nogę biegnącemu właśnie przez korytarz chłopaki.
 - Niimura!
 - Nie ma mnie krzycz, tylko na smarkacza. Jest wyraźny zakaz biegania po korytarzu.
 - Uwaga, bo akurat ty stosujesz się regulaminu!- prychnął Kaoru, co akurat niezbyt spodobało się nauczycielowi.
 - Jak mi wygodnie.
 - Nie mam do ciebie momentami cierpliwości. Masz się jutro normalnie zjawić, albo w przeciwnym wypadku poniesiesz tego konsekwencje.- odparł aż nazbyt chłodnym tonem, po czym zwyczajnie się odwrócił i ruszył w kierunku swojego gabinetu, pozostawiając Tooru samemu sobie. Ten natomiast czuł, że jego normalne samopoczucie powraca wraz z nerwami, które pojawiły się na dźwięk dzwonka zapowiadającego kolejną lekcję.

 Wiercił się niemiłosiernie, zupełnie nie mogąc skupić na tym jakże beznadziejnym filmie, do którego oglądania został bezczelnie zmuszony przez Kaoru. Ten nawet osobiście się pofatygował ze wszystkimi, byleby tylko dopilnować tej nieprzewidywalnej osoby, która bardzo lubiła się buntować i wyrażać swoją nigdy nie kończącą się frustrację. Można nawet powiedzieć, że siłą został wyciągnięty z łóżka, przebrany, wpakowany w samochód i przywieziony pod kino. W trybie natychmiastowym. Bo tak generalnie, to Niikurze lepiej było się nie sprzeciwiać- również potrafił być przerażający.
 Tooru spojrzał na mężczyznę, który akurat siedział tuż obok niego. Wpatrywał się w duży ekran, ze znudzeniem wystukując palcami jakiś rytm na własnym kolanie. Nauczyciel, pomimo tego, że wciąż był na niego zły za to jak go tu niewybaczalnie ściągnął, nagle poczuł jakiegoś nieopisane pożądanie. Klimatyzacja działa, rozwiewając nieco długie włosy dyrektora, mrużył oczy w geście niezrozumienia, przygryzał dolną wargę w sposób tak kuszący, że ciężko było powtrzymać się od zrobienia czegokolwiek, ale zapewne sam nie był tego świadomy. Tooru znowu ujrzał przed oczami twarz kochanka, którego twarz wykrzywia ogarniająca rozkosz, zarazem, który robi wszystko byleby tylko dostać więcej.
 Przesunął dłonią wzdłuż uda Niikury, zupełnie nie przejmując się jego speszeniem. Jechał dłonią coraz wyżej.
 - Idioto, nie tutaj.- syknął Kaoru, jednak ręka jego domniemanego towarzysza pomału zaciskała się na jego członku, który to naprężył się trochę pod wpływem dotyku.
 - Niby dlaczego?- uśmiech chorej satysfakcji wpełzł na jego usta, widząc jak ten próbuje w bardzo żałosny sposób go powstrzymać, choć w istocie wcale tego nie chce i beznadziejnie mu to wychodzi.
 - Bo to nie czas i miejsce?- jęknął Kaoru, kiedy dłoń młodszego mężczyzny zacisnęła się boleśnie na jego spragnionej dotyku męskości.
 - Nie rozumiem.- odparł matematyk i nachylił się nad uchem Niikury.- Zawsze jest czas i miejsce.- szepnął, jednocześnie ruszając dłonią. Powoli, aczkolwiek stosunkowo mocno zaciskając palce. Pan dyrektor ledwo stłumił kolejny jęk i rozejrzał się dookoła w obawie czy nikt przypadkiem nie przygląda się tej scenie. Na szczęście wszyscy byli wystarczająco zafascynowani filmem.
 W pewnym momencie przestał już się opierać, wiedząc, że to kompletnie nic mu nie da, a tylko zaciskając mocno zęby i modląc się w duchu, żeby ten mały potwór nie pogrążył go do reszty.

 - Jak ci się podobał film?- zapytał Tooru, podchodząc do Kaoru zaraz po wyjściu z sali.
 - Nawet mnie nie denerwuj! Ty mały, podstępny..
 - Masz bardzo dziwny sposób reagowania na przyjemności, Kao.- przerwał mu Niimura i oddalając się powoli, niepostrzeżenie klepną go w tyłek.

środa, 25 stycznia 2012

I am Psychopath 2.

Krótkie, wiem. Nie ważne.
Dodaję i tak szybciej niż zamierzałam.
Trzeci rozdział już się pisze.

~~
 - O, Andou.- mruknął bez cienie zainteresowania Niikura, mierząc zaraz wzrokiem osobę mu towarzyszącą.- Widzę, że bez swojej panienki nigdzie się nie ruszasz.
 - Panienki?- jęknął zrozpaczony Hara, zawieszając swoje zbolałe spojrzenie na ukochanym.- Dlaczego ludzie bezustannie muszą mnie tak nazywać?
 - Bo ci zazdroszczą urody, skarbie.- rzekł uspokajającym tonem Daisuke, gładząc Toshiego po policzku. Ten uśmiechnął się delikatnie, rozluźniając niemalże od razu. Tooru skrzywił się z niesmakiem na tę scenę.
 - Ależ to było słodkie. Chyba nawet zrobiło mi się niedobrze.

     Spotkanie minionego wieczoru o dziwo nie okazało się kończyć niczym grzesznym. Kaoru kulturalnie odprowadził Tooru do domu, mimo iż ledwo się trzymał na nogach, pocałował go na pożegnanie i grzecznie wrócił do siebie. Był trochę zawiedziony. Nie dlatego, że nic tej nocy szczególnego nie wydarzyło się między nimi, a że minęła ona tak szybko. Naprawdę nie sądził, że może bawić się aż tak dobrze. Zawsze uważał Niimurę za przesadnie wręcz człowieka gburowatego i nawet nie przypuszczał, że ten jest w ogóle w stanie wysilić się na jakikolwiek uśmiech, a co dopiero śmiech. A był to bardzo przyjemny dźwięk., przynajmniej dla niego. I pomimo wszystko kochał tego tak samo niezrównoważonego co nieobliczalnego furiata, którego chyba ulubionym zajęciem było uprzykrzanie życia Bogu ducha winnym ludziom.
     Nie zauważył kiedy to wszystko się zaczęło, tak samo jak i nie zauważył, w którym momencie pozwolił się temu uczuciu rozwinąć. Jednak Tooru był osobą do tego stopnia intrygującą, że nie mógłby przejść obok niego obojętnie, niezależnie od tego jak bardzo by chciał. Niby zaczęło się od seksu.. Chociaż w sumie nic się nie zmieniło, bo ten początek nigdy nie doczekał się dalszego rozwoju i raczej nie nastąpiłby on nawet w najdalszej przyszłości. Ale cóż Kaoru mógł poradzić, że chciał tego małego choleryka tylko dla siebie? Codziennie, bez zmartwień i ciągłego rozmyślania czym on właściwie może się zajmować kiedy jest sam w domu. Kto go uspokaja, kiedy wpada w kolejny atak szału? Co robi w chłodne wieczory, kiedy nawet nie ma się do kogo przytulić.. Albo on może nie zwraca uwagi na to całe sentymentalne gówno? Albo wcale nie jest taki samotny? Może i miał on ciężki charakter, ale chyba Kao nie jako jedyny był aż takim masochistą, ażeby to na swój obiekt westchnień wybrać akurat szalonego ścisłowca, Tooru Niimurę. Bo w sumie, skoro uczył matmy, naprawdę musiał mieć średnio poukładane w głowie..

     Nauczyciel zaklął siarczyście pod nosem kiedy obudziły go jasne promienie słońca wdzierające się do jego sypialni, kiedy to obrócił się twarzą w kierunku okna. Chciał się podnieść, żeby zasunąć żaluzję, jednak w tym momencie przeszywający ból głowy przeszył jego skronie i machinalnie opadł z powrotem na miękką poduszkę, łapiąc się przy ty, za skronie. Trzeba było tyle nie pić..
     Zakrył głowę poduszką i właściwie to resztę dnia przespał, umiejętnie ignorując całą masę telefonów, wiadomości i dobijanie się do drzwi. W pewnym momencie zaczęło go to naprawdę poważnie irytować, więc zapewne gdyby nie ten potworny kac, jego oprawca szybko stałby się ofiarą ginąc w nieopisanych torturach. Niestety- naprawdę nie miał siły zrealizować swojego jakże nikczemnego planu, który to snuł ze szczegółami w swojej głowie.
     Kiedy w końcu normalnie udało mu się zasnąć, a nic kompletnie już nie było w stanie go obudzić, spał tak do późnego wieczoru. Otworzył szeroko oczy, tępym wzrokiem gapiąc się w sufit.
     Nagle ogarnęła go złość. Był kompletnie wyspany i nie było nawet mowy, żeby w nocy zmrużył oko choćby na chwilę, co tylko zapowiadało spotęgowane rozdrażnienie dnia następnego.

     Długa przerwa. Jak zawsze o tej porze w stołówce niemal roiło się od uczniów, przez co tylko biedny Toshimasa ledwo co nadążał z podawaniem obiadów. Nie było to dobre pół godziny również dla Shinyi Terachiego, który musiał bez przerwy biegać z miotłą i zmiotką, zwłaszcza kiedy któryś z dzieciaków inteligentnie nie wpadł na pomysł rzucania się jedzeniem. Panował jeden wielki chaos, bawiący jedynie całą bandę licealistów, którzy to ignorowali wszystkie w tej kwestii ostrzeżenie kierowane w nich stronę od dyrektora. Jedzenie wirowało w powietrzu, trafiając niemal każdego, do momentu, w którym drzwi stołówki się nie otworzyły, a porcja ziemniaków nie ugodziła prosto w twarz najbardziej niepoczytalnej osoby jaka w ogóle mogła się tam znaleźć. Uczniowie zamarli momentalnie, jedzenie przestało latać i nikt nie miał odwagi odezwać się chociażby słowem. Tooru Niimura stał, nie poruszając się nawet, za to czując jak jego i tak nieograniczone zdenerwowanie i zirytowanie osiąga apogeum. Kolorem twarzy natomiast stopniowo zaczął przypominać dorodnego buraczka.
 - Który to zrobił?!- spytał głośno, sunąc wzrokiem po twarzach przerażonych dzieciaków. Nikt nie odpowiedział.- Pytam który!
     Jeden chłopak wstał niepewnie ze spuszczoną głową. Tooru ruszył w jego kierunku, a gdy tylko znalazł się tuż obok, wręcz boleśnie przytknął palec do jego piersi.
 - Jesteś. Zawieszony. W. Tych. Pieprzonych. Prawach. Ucznia.- wycedził przez zęby, dokładnie akcentując każde wypowiedziane przez siebie słowo. Już miał zamiar dodać coś jeszcze, kiedy to usłyszał nagle śmiech tuż przy swoim uchu.
 - Z tego co mi się wydaje, to nie ty, mój drogi Tooru jesteś upoważniony do wydawania decyzji w tejże kwestii.- kiedy tylko ujrzał szeroki uśmiech szanownego wuefisty, naprawdę miał ochotę kogoś skrzywdzić. Teraz, zaraz, w najokrutniejszy z możliwych sposobów.
 - Z tego co mi się wydaje, to nie ty, mój drogi Daisuke jesteś tym, który ma prawo mi mówić co mogę, a czego nie.- przedrzeźnił go Niimura, patrząc z pogardą na kolegę.- No i czemu go bronisz?!
 - Bo to było nawet zabawne!- odparł Daisuke z wyjątkową szczerością, co tylko jeszcze bardziej zdenerwowało matematyka.
 - Pilnuj lepiej własnej dupy, Andou.
 - Oh, nie omieszkam tego zrobić, wierz mi. Zwłaszcza, że nie chciałbym by dobierał się do niej ktoś twojego pokroju.
 - Niedoczekanie.
     Odwrócił się napięcie, wychodząc czym prędzej i kierując wprost ku palarni dla nauczycieli. Wszedł do niej szybko, wyciągając od razu z kieszeni spodni papierosy i odpalając jednego. Zaciągnął się głęboko dymem, wypuszczając go zaraz powoli przez lekko rozchylone usta.
 - A co ty tak marnie dziś wyglądasz?
     Spojrzał w bok, dostrzegając Kaoru, który stał akurat przy oknie. Byli sami w pomieszczeniu.
 - Bo z każdym dniem jestem doprowadzany do coraz większego obłędu?
     Niikura mimowolnie zaśmiał się, podchodząc pewnym krokiem do Tooru. Wyciągnął rękę w jego kierunku, na co ten, nieco speszony, cofnął się gwałtownie.
 - No poczekaj.- mruknął Kaoru, zabierając z twarzy matematyka pozostałości ziemniaków.- Widzę, że byłeś bardzo głodny.
 - Nie żartuj, powitano mnie tak na tej cholernej stołówce.
 - I nikt nie ucierpiał?- zdziwił się szczerze Kaoru, na co Niimura zmierzył go wymownym spojrzeniem.

czwartek, 19 stycznia 2012

I am Psychopath 1.

Tak więc oto DEG zawładnął szkołą. Nie mam pojęcia skąd pomysł na tego ficka przyszedł mi głowy, ale ostatecznie powstał. Oczywiście, z dedykacją dla Małgolinka, bo to dzięki głupiej, fanowskiej rozmowie z nią powstało moje nowe dziecko! Nie wiem ile będzie miało rozdziałów, ale z pewnością nie będzie ich dużo. Nie lubię tasiemców. Radzę potraktować to z przymrużeniem oka i.. Miłego czytania. 

~~
 - Cyrklem, do cholery! Cyrklem to rysuj, durniu!- krzyknął nauczyciel matematyki tuż nad uchem jednego ze swoich uczniów.
     Tooru Niimura ze swoim poziomem cierpliwości doprawdy nie miał pojęcia dlaczego wybrał akurat ten zawód. Nienawidził ludzi, a już w szczególności tej bandy skretyniałych gówniarzy, którym do głowy nie dało rady wbić nawet najmniejszego minimum. Gdyby tylko próba morderstwa nie groziła pójściem do więzienia, szkoła, w której uczył byłaby z pewnością o połowę mniej liczna. 
 - Już mówiłem, że nie mam, panie profesorze..- burknął chłopak, kuląc ramiona przez nagłe wybuchnięcie Niimury. 
 - A teraz jeszcze pyskujesz?!- na całą klasę rozległ się huk, kiedy linijka, którą trzymał matematyk z impetem uderzyła o ławkę.- Do dyrektora, w tej chwili! A wy- omiótł iście morderczym spojrzeniem resztę klasy- do domu i obym was tu więcej dzisiaj nie widział. 

     Tooru wszedł bez pukania do gabinetu dyrektora, ciągnąc za sobą ucznia. Mężczyzna siedzący za biurkiem podniósł wzrok znad papierów, spoglądając na swoich gości bez cienia zdziwienia. Zwłaszcza, że Tooru wyjątkowo często przyprowadzał do niego jakiegoś dzieciaka.
 - Nie mam już do niego cierpliwości! Wybacz, Kaoru, ale jeśli trafi mi się jeszcze jeden taki idiota, to chyba rzucę tę robotę. 
 - A czy przez przypadek każdy z twoich uczniów nie jest idiotą?- spytał uprzejmie Kaoru Niikura, poprawiając swoje stylowe okulary do czytania.
 - To swoją drogą. 
 - Proszę cię, zainwestuj w jakieś dobre leki na nerwy i daj temu biedakowi spokój. Przecież nie wyrzucę go ze szkoły. 
 - Dlaczego nie? 
 - No a jak sądzisz, za co dostajesz pieniądze?- westchnął dyrektor i nie czekając na odpowiedź zwrócił się do ucznia.- Jak się nazywasz? 
 - Yusuke Ozaki..- wymamrotał pod nosem chłopak, spuszczając głowę. 
 - Rzeczywiście, sprawia wrażenie bardzo bezczelnego.- skomentował z ironią Kaoru.- Idź już do domu, jeśli skończyłeś lekcje. Tooru, ty nie. Usiądź.
     Nauczyciel przewrócił ciężko oczami, siadając ciężko, na niedużej dwuosobowej kanapie, która stała w gabinecie. Już miał nadzieję na to, że jak najszybciej uda mu się stamtąd wyjść, że znajdzie jakiś dobry bar i spędzi w nim cały weekend, upijając się do momentu, w którym nie siądzie mu serce i nie zejdzie na zawał pod jakimś ładnym, marmurowym stolikiem. 
 - Masz może wolny wieczór?- spytał Kaoru, wyrywając go tym samym ze snucia swoich pięknych, wyidealizowanych niemal w każdym calu wizji; a podłogę tego baru pokrywałby dywan w przyjemnym odcieniu zieleni. 
      Zamrugał kilkakrotnie, patrząc na starszego mężczyznę nierozumiejącym wzrokiem, nim jego słowa do niego dotarły, by w końcu pokiwać głową. 
 - Ah, tak, tak. Możesz być tak jak zwykle.

     Kiedy Tooru obudził się nad ranem , Kaoru był jeszcze w jego mieszkaniu. W jego łóżku. Tuż obok. Obrócił się na bok, patrząc na niego bez żadnego większego wyrazu. Nigdy nie rozczulali się nad sobą, nigdy nie składali sobie żadnych obietnic ani nigdy jakoś specjalnie się o siebie nawzajem nie troszczyli. Po prostu czasem umawiali się ze sobą na seks, bez najmniejszych zobowiązań. Dlaczego? Bo było im to obu zwyczajnie na rękę, ot, wielka filozofia. Co prawda Niimura czasem zdawał się myśleć o swoim dość bliskim przyjacielu, jednak za każdym razem uparcie tłumaczył to potrzebą zaspokojenia samego siebie i nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby to być coś innego. Zwłaszcza, że taki układ go zadowalał. 
 - Wszystko w porządku?- usłyszał dobrze mu znany, ochrypnięty głos. Nawet nie zauważył kiedy ten się obudził. 
 - A dlaczego miałoby nie być?- odpowiedział mu pytaniem na pytanie, przewracając się jednocześnie na plecy. Poczuł jak Kaoru sunie dłonią po jego nagim brzuchu. Nie zareagował. Po prostu leżał dalej. 
 - Chodźmy wieczorem na piwo. 
     Zdziwił się trochę na te słowa, bo nigdy wcześniej się nie zdarzyło, żeby umawiali się dwa dni z rzędu. Zazwyczaj był to któryś dzień weekendu, w dodatku nie każdego. Nie wiedział jaką w tym momencie zrobił minę, ale wyraźnie rozbawiła ona Niikurę. Mężczyzna nachylił się nad nim i złożył krótki pocałunek na jego wargach, po czym wstał i zaczął się ubierać, szukając swoich rzeczy po wszystkich kątach sypialni. Tooru leżał cały czas, obserwując każdy jego ruch. Lubił na niego patrzeć. 
 - Wpadnę po ciebie koło ósmej.- odparł z uśmiechem na odchodnym i już po chwili dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi. 
     Matematyk leżał tak jeszcze trochę, zastanawiając się nad tą całą sytuacją i wspaniałomyślnie dochodząc do wniosku, że właściwie wcale się nie zgodził. Nie powiedział nic, więc nie oznaczało to ani przychylności ani też dezaprobaty. Właściwie to nawet sam nie był pewien czy chce gdziekolwiek wychodzić tego wieczoru. Z nim. Sądził, że to było całkiem nie w ich stylu, a tamten wystarczająco go satysfakcjonował. Zawsze mógł zadzwonić i powiedzieć, że nigdzie się nie wybiera..

     Równo ósma rozległ się dzwonek do drzwi. Zadziwiająco punktualny. Prawdę mówiąc Tooru spodziewał się, że cudowny pan dyrektor spóźni się w pięknym stylu, patrząc na jego przerośnięte ego i zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie o sobie, więc ten był jednym, wielkim chodzącym nieogarem. Z rozczochranymi włosami, spodniami leżącymi swobodnie u jego kostek, krzywo zapiętą koszulą, w dodatku nawet nie do końca i ketchupem gdzieś pomiędzy kącikami ust.
 - Dlaczego przeczuwałem, że nie będziesz gotowy?- zaśmiał się Kaoru, zupełnie swobodnie wchodząc do jego mieszkania, jakby było to dla niego czymś zupełnie naturalnym i odruchowym. A sęk w tym, że niezależnie od wszystkiego- nie powinno takie być. 
 - Oh, proszę o wybaczenie.- wycedził z ironią Niimura zaraz po przełknięciu ostatniego kęsa pizzy. 
 - A dla mnie nic się nie znajdzie?- spytał mężczyzna wchodząc do kuchni. Tooru wyprzedził go, przez przypadek strącając pudełko z pizzą, ale tylko to wykorzystał i mało dyskretnym ruchem kopnął je pod stół. 
 - Już nic nie mam! 
 - Doprawdy? 
 - No..- zawahał się trochę, jednak zaraz szybko dodał z udawanym entuzjazmem: - Poczekaj w salonie, a ja za chwilę przyjdę!- wypchnął swojego gościa z kuchni, prowadząc go do salonu, po czym sam zniknął za drzwiami łazienki. 
      Spędził w niej wyjątkowo mało czasu, więc i szybko opuścili jego mieszkanie, kierując się do baru. A jednak będzie dane mu się upić! Znaleźli przyjemne lokum, a miejsce zajęli centralnie w samym środku sali. Pili, rozmawiali, śmiali się w najlepsze. Zupełnie stracili poczucie czasu, nie pamiętając kiedy ostatnim razem bawili się tak dobrze. To była jakaś innowacja, która- jak się zapowiadało- miała wyjść na dobre. Chociaż mawia się też, że dobre złego początku. 
 - Kogoż to moje oczęta widzą!- rozległ się krzyk nieopodal stolika, przy który siedział Tooru wraz z Kaoru. Oboje obejrzeli się w tym samym samym czasie, dostrzegając wuefistę, Daisuke Andou w towarzystwie szkolnej kucharki, Toshimasy Hary, przeklinając się jednocześnie w myślach, że wybrali akurat to miejsce.

czwartek, 5 stycznia 2012

One shot: Different sense

Taka o miniaturka, zaczęta w środku nocy pod wpływem chwili, kiedy to siedziałam sobie z Małgolinkiem, a w tle leciało "Chizuru". Skończona w tejże chwili. Wyszło jak wyszło, nie mnie to oceniać.  Poza tym dawno tu nic nie było, więc stwierdziłam, że w końcu wypadałoby coś napisać.

~~

   Znów nieznośny ból rozdziera moje serce na każdą myśl o tobie. Nie chcę cię znać, a jednocześnie tak bardzo pragnę być z tobą już na zawsze. Cóż za żałosny hipokryta ze mnie, nie sądzisz? Wiem, że mnie nienawidzisz, pozwalasz mi to czuć niemal na każdym kroku. Bezustannie robisz coś, by tylko z satysfakcją patrzeć na moje cierpienie. Szkoda tylko, że ta gra zupełnie mnie nie bawi. Od samego jej początku.
     Popadam w coraz większą beznadzieję, kolejny wieczór spędzając przy lampce wina i całej paczce papierosów, której rano z pewnością już nie będzie. Jakie jest więc moje zdziwienie kiedy z zamyślenia wyrywa mnie pukanie do drzwi, a gdy otwieram, okazuje się, że stoisz pod nimi właśnie ty.
 - Tooru? Co ty tu robisz?- pytam zupełnie zbity z tropu, kiedy to wtaczasz się ledwo do mojego mieszkania. Z ogromnym trudem trzymasz się na nogach.
 - Chyba musimy pogadać, Kao.- mamroczesz pod nosem, przytrzymując się niewielkiej komody, która stała w moim przedpokoju. Podchodzę do ciebie i pomagam ci utrzymać równowagę.
 - Odprowadzę cię do domu. Jesteś kompletnie pijany.
     Wyrywasz mi się momentalnie i jednym ruchem przypierasz mnie do ściany. Jestem zdezorientowany i nieruchomieję, patrząc na ciebie pytającym wzrokiem.
 - Nie zbywaj mnie.- mówisz do mnie, a ja czuję, że powinienem cię wysłuchać zanim zrobisz coś złego, zwłaszcza, że nie jesteś trzeźwy.
 - Niech ci będzie. - wzdycham głęboko i ostrożnie uwalniam się z twojego uścisku, po czym idę w kierunku salonu, sprawdzając czy aby na pewno poradzisz sobie z chodzeniem sam. Nie mam najmniejszego pojęcia o czym możesz chcieć ze mną porozmawiać. Przecież my nie mamy o czym ze sobą rozmawiać poza tematami czysto służbowymi, a na takie w zupełności się nie zapowiada.
     Patrzę jak siadasz ciężko na mojej kanapie i chwytasz się wina, którego jeszcze nie zdążyłem dopić. Nim reaguję, ty już jednym łykiem opróżniasz lampkę do pusta. Siadam obok ciebie, obserwując każdy twój lekki ruch.
 - Niikura, jesteś skończonym idiotą.- mówisz, a ja, pomimo, że wiem, iż to prawda, to nie mam pojęcia dlaczego do tego teraz nawiązujesz.
 - Przyszedłeś tylko po to, żeby mi to powiedzieć?
 - Nie. Wyobraź sobie, że nie.
 - Więc o co ci chodzi?- marszczę brwi, odruchowo kładąc noga na nogę i opierając o kolano splecione ze sobą dłonie.
 - Jesteś jeszcze głupszy niż ja.- odpowiadasz mi po chwili milczenia, a ja czuję, że pomału zaczynam się irytować.- Może i robię zawsze wszystko zupełnie na odwrót w porównaniu do tego co powinienem, jednak za to ty jesteś do bólu ślepy.- trochę bełkoczesz, jednak starasz się nad tym panować i w miarę możliwości nawet ci się to udaje. Czuję zapach alkoholu, a twoja mała, zupełnie nieogarnięta osoba budzi we mnie czułość i troskę, chociaż mam ochotę się za to spoliczkować.
 - Dlaczego twierdzisz, że jestem ślepy?
 - Bo jesteś, do cholery! Dopisujesz sobie własny scenariusz do wszystkiego co tylko zobaczysz!
     Przez chwilę milczę, zastanawiając się nad twoimi słowami, jednak ani trochę nie wiem jak mam je rozumieć. W  dodatku w zupełności nie podoba mi się kierunek, w którym ta rozmowa zmierza. Nie sądzę by powinna mieć ona miejsce. Chcę by już się zakończyła i chcę znów w spokoju poddać się swoim rozmyśleniom.
 - Kocham cię.- mówisz wprost, a ja zamieram całkowicie, czując, że moje serce nieznacznie przyspiesza, co w najmniejszym stopniu mi się nie podoba.- Znasz mnie już tyle lat, ale mimo to dalej nie jesteś w stanie niczego zauważyć, Kaoru.
 - Wyjdź stąd.- szepczę cicho, odwracając wzrok. Nie mam już ani sił ani nerwów na kolejną twoją zabawę, zbyt mocno mnie to boli i zbyt wiele kosztuje.- Po prostu wyjdź..
 - Wiesz, że tego nie zrobię. A ja wiem, że kochasz mnie tak samo jak ja ciebie. Widzę jak na mnie patrzysz, w jaki sposób ze mną rozmawiasz i jak bardzo jesteś zazdrosny kiedy tylko rozmawiam z kimkolwiek. Jesteś żałosny w swoich nieporozumieniach, ale i tak szaleję na twoim punkcie, zrozum to!
     Łapiesz moją koszulę i zaciskasz na niej pięść, przyciągając do siebie. Jestem zbyt oszołomiony, żeby zareagować kiedy wpijasz się w moje usta. Pomimo posmaku wódki czuję jak słodkie są twoje wargi. Takie miękkie.. Pomału zaczynam tracić zmysły, kiedy pogłębiasz ten pocałunek, jednocześnie czując, że nie mogę pozwolić na nic więcej, bo całkowicie postradam rozum. To bardzo zły obrót sprawy, a ja daję się w to wszystko wciągnąć..
     Z nie małym trudem odsuwam cię od siebie i tylko wyobrażam sobie jak tępo w tym momencie musi wyglądać mój wzrok. Zatrzymuję go na twoich ustach, podświadomie oblizując swoje.
 - Tak nie może być..- mówię w końcu, widząc gniew malujący się na twojej twarzy. A to, nie wiedzieć czemu, pociaga mnie jeszcze bardziej.
 - Czego ty się boisz? Nie bądź tchórzem, tylko chociaż raz postaw wszystko na jedną kartę i otwórz oczy!- krzyczysz do mnie, a ja zupełnie już nie wytrzymuję i całuję cię, co zaskakuje, nie tylko ciebie, ale i mnie. Z początku wydaję się być niepewny, jednak kiedy siadasz na mnie okrakiem i rozpinasz mi koszulę, jednocześnie drażniąc opuszkami palców moją skórę, daję upust wszystkim komulowanym do tej pory emocjom, w zupełności poddając się tej jednej, niepowtarzalnej chwili.
     Tej nocy kochamy się po raz pierwszy. Działasz na mnie jak narkotyk, jestem w nieopisanej euforii i myślę, że to sen, a kiedy się zbudzę, rzeczywistość znowu napluje mi w twarz, oznajmiając z uśmiechem chorej satysfakcji, że jestem skończonym idiotą. Jednak kiedy otwieram oczy, ty leżysz obok mnie, z głową na moim ramieniu, wtulając się mocno, jakbyś sam również nie chciał, żeby okazało się to być tylko snem. Uśmiecham się pod nosem i całuję cię w czoło, śmiejąc się w duchu na widok twojej zadowolonej miny..

     Mijają właśnie cztery miesiące od tamtej nocy, a moje szczęście nie zna granic. Jesteś małym, wrednym stworzeniem, które jest bardziej zazdrosne niż ja kiedyś, ale w końcu jesteś mój. Teraz już jestem pewien, że nie zrezygnuję z tego co mam, ani nie pozwolę tego nikomu mi odebrać. Mój egoizm z pewnością mi w tym pomoże.